Umowa koalicyjna – jawność podwyższa standardy, treść jest za mało konkretna. Paweł Musiałek komentuje porozumienie rządu „in spe”
- – Pełna jawność umowy zasługuje na pochwałę. Oznacza to znaczne podwyższenie standardów polskiego życia publicznego. Gorzej z „substancją”.
- – Postulaty zawarte w umowie koalicyjnej są ogólne i należą do kategorii „spraw słusznych”. Z większością z nich zgodziłby się PiS-owiec.
- – Większość postulatów to rozcieńczona wersja „100 konkretów PO”.
- – Jeżeli przyszły rząd unieważni wyrok TK w sprawie aborcji, dojdzie do złamania konstytucji.
Podpisana przez KO, Trzecią Drogę i Lewicę umowa koalicyjna ma swój niewątpliwy walor. Pełna jawność oznacza podniesienie standardów polskiej polityki. Niestety ogólnikowość postulatów rozczarowuje. Trudno się temu dziwić – szeroka i różnorodna koalicja wymusza gładkie w swej treści deklaracje. Mając na uwadze ogromne koszty postulatów prezentowanych w czasie kampanii, „rozwodnienie” postulatów należy ocenić pozytywnie. Konserwatystów mogą też niepokoić zapisy dotyczący unieważnienia wyroku TK w sprawie aborcji i wprowadzenie do kodeksu karnego zapisu o konieczności ścigania przestępstw z mowy nienawiści wobec mniejszości seksualnych. Czy prawicowcy powinni obawiać się przyszłego rządu?
Jawność trzeba pochwalić
Po niecałym miesiącu od czasu wyborów umowa koalicyjna między Koalicją Obywatelską, Lewicą a Trzecią Drogą została podpisana. Należy zaznaczyć, że całość jej treści jest jawna, co oznacza podniesienie standardów w polskiej polityce. Takie działanie sygnatariuszy zasługuje na pochwałę.
Dla kontrastu umowa obozu Zjednoczonej Prawicy zawierana przez PiS ze swoimi koalicjantami nie została ujawniona. Kto wie, być może, gdyby stało się inaczej, napięcia w obozie ZP w ostatnich latach okazałyby się mniejsze. Upublicznienie umowy koalicyjnej wymusza bardziej staranne ustalenia wszystkich stron przed objęciem władzy.
Jawność jest ważna nie tylko dla samych koalicjantów, ale także dla opinii publicznej. Pozwala zarówno lepiej prognozować kierunek rozwoju polityk publicznych, jak i rozliczać z ustalonych zapowiedzi.
O ile jawność umowy należy pochwalić, o tyle może pojawić się poczucie niedosytu ze względu na jej treść. Część programowa składa się z 24 punktów, a każdy z nich ma wielkość zaledwie obszernego akapitu. Łącznie wszystkie punkty nie zajmują więcej niż kilkanaście stron.
Gdy zestawimy te liczby np. z umową koalicyjną zawartą w Niemczech po ostatnich wyborach 2 lata temu, gdzie 177-stronicowy dokument negocjowało przez 2 miesiące ponad 300 polityków skupionych w 22 grupach roboczych, to musimy przyznać, że umowa zawarta przez koalicję KO-TD-L to wciąż ledwie przedsionek poważnych standardów demokratycznych.
Bezpieczne postulaty, niskie ryzyko
Wskazane kierunki rozwoju poszczególnych polityk publicznych są bardzo ostrożne i poprawne. Należą do kategorii spraw „ogólnie słusznych”, z którymi zdecydowana większość Polaków i ekspertów się zgodzi.
Pod zdecydowaną większością postulatów podpisałby się także PiS. Trudno bowiem odrzucić propozycje, aby Polska umocniła swój status w UE, zwiększyła swoje bezpieczeństwo, poprawiła jakość ochrony zdrowia i edukacji, a także odpolityczniła publiczne instytucje.
Postulatów nowych, świeżych, a przede wszystkim zmieniających status quo jest bardzo mało. Dominują zapowiedzi działań, które od dawna w Polsce są realizowane, ale w sposób dotychczas dalece nieprzekonujący. Nowa koalicja obiecuje, że zrobi je po prostu lepiej niż poprzednicy.
Podkreślmy, że takie ujęcie nie musi być oceniane negatywne. Po co silić się na innowacyjne rozwiązania nowych problemów, skoro starym jeszcze nikt nie zaradził? Podziały polityczne nie powstają wokół sporu, czy wskazane cele realizować, ale w jaki sposób to robić. Diabeł tkwi w szczegółach, a tych nie podano.
Charakterystyczne jest to, że niemal każdy punkt programu sygnalizuje pożądaną zmianę i najczęściej ogólny sposób jej osiągnięcia. Zdecydowano się na niepodawanie żadnych liczb. Wynikało to zapewne ze sporów między koalicjantami, ale także z chęci bezpiecznego ujęcia postulatów dla rozliczających władzę opozycji i opinii publicznej. Rozmazanie „KPI-ajów” pozwala bowiem przedstawić różne działania rządu w przyszłości jako realizację wcześniej założonych celów, co ułatwi ich „odfajkowanie”, gdy będą o nie pytać media lub opozycja.
Dominacja postulatów PO
Najwięcej punktów jest autorstwa PO, ale to, co różni umowę koalicyjną od tzw. „100 konkretami”, to „rozmiękczenie” zobowiązań, i to w tak kluczowych obszarach, jak praworządność. Przykładowo, w 100 konkretach pada zapowiedź likwidacji NeoKRS, tymczasem w umowie możemy przeczytać, że jej autorzy „dołoż[ą] wszelkich starań, aby przywrócić konstytucyjny i apolityczny kształt Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego”. Takich zapisów jest dużo więcej. Trzeba docenić spryt Tuska, który rozwodnienie konkretów może zawsze uzasadnić koniecznością uzgodnień koalicyjnych.
Drugim argumentem jest niepewność sytuacji finansowej budżetu. Choć dokument nie mówi o „dziurze Morawieckiego”, to jednak wskazuje konieczność audytu i wydania „białej księgi”. Populistycznie sugeruje, że na podstawie powszechnie dostępnych danych nie da się zrekonstruować stanu finansów publicznych. Umowa jest więc zapewne pierwszym krokiem do porzucenia pomysłów, jakie PO przedstawiało w kampanii.
Można zakładać, że sama Platforma do wielu z nich nie była zbyt przywiązana, bo konkrety pojawiły się jako odpowiedź na presję ze strony opinii publicznej w związku z realnym brakiem programu tejże partii. Rozstanie z nie do końca chcianym dzieckiem będącym owocem socjalnego wyścigu z PiS-em przyniesie więc nie zawód, lecz poczucie ulgi zarówno w partyjnym aparacie, jak i twardym, liberalnym elektoracie.
Zamiast transferów bezpośrednich finansowanie usług publicznych
Z rozwodnienia postulatów PO powinna być zadowolona nie tylko Platforma, ale i cała Polska. Choć Platforma Obywatelska krytykowała PiS za rozdawnictwo, to sama w swoich „konkretach” zapowiadała utrzymanie PiS-owskich transferów. Dołoży do tego własne, również bardzo kosztowne. W pewnym sensie PO realizowało program „PiS+”.
Mając na uwadze niełatwą sytuacją budżetową oraz konieczność przeznaczenia ogromnych wydatków na wojsko, należy stwierdzić, że rozsądny wydaje się kompromis polegający na wyborze dofinansowania usług publicznych kosztem transferów bezpośrednich, które są oczywiście popularne, ale bardzo kosztowne.
Należy się cieszyć, że w umowie koalicyjnej brakuje twardych zobowiązań np. do podniesienia kwoty wolnej od podatku, drugiej waloryzacji emerytur, kredytu 0% i obniżenia VAT-u dla sektora beauty. Nie ma też powrotu do ryczałtowej składki zdrowotnej dla firm. Choć dla ich potencjalnych beneficjentów to oczywiście zła wiadomość, jednak dla dobra wspólnego, jakim jest kondycja polskiego budżetu, oznacza to, że wydatki będą pod kontrolą.
Oczywiście nie należy zakładać, że rozwodnienie postulatów automatycznie będzie oznaczać porzucenie wszystkich. Zapewne część zostanie zrealizowana, chociaż dziś trudno powiedzieć, co stanie się priorytetem. Oby były to postulaty, które dotyczą rozwoju usług publicznych, a nie bezpośrednich transferów socjalnych.
Czy konserwatyści mają się czego bać?
Choć zdecydowana większość postulatów jest niekontrowersyjna, to największym skandalem umowy jest decyzja o unieważnieniu wyroku TK w sprawie aborcji. Nigdy wcześniej w polskiej demokracji żadna partia nie zapowiadała unieważnienie wyroku Trybunału Konstytucyjnego tylko dlatego, że po prostu nie zgadzała się z werdyktem tejże instytucji.
Gdyby doszło do rzeczywistego unieważnienia wyroku z 22 października 2020 r., oznaczałoby to bardzo poważnym naruszenie konstytucji. Koalicja rządowa straciłaby wówczas jakąkolwiek wiarygodność w kwestii obrony praworządności.
Z uwagi na kwestie światopoglądowe trzeba jednak przyznać, że umowa jest raczej centrowa niż liberalna, jak pewnie wielu mogłoby się spodziewać. Poza unieważnieniem wyroku TK znajduje się tam zaledwie kilka progresywnych akcentów.
Wśród nich można wyróżnić zapowiedź nowelizacji kodeksu karnego tak, aby tzw. mowa nienawiści ze względu na orientację seksualną i płeć była ścigana z urzędu. Taki postulat rodzi pytanie, czy nowelizacja nie ma być tak naprawdę próbą wykorzystywania środków prawnych do narzucania konserwatystom niechcianego światopoglądu.
Nawet rozdział Kościoła od państwa nie zawiera daleko idących konkretów, a przecież realizacja tej zasady może oznaczać w praktyce różne rozwiązania. Takie ujęcie tematów światopoglądowych jest oczywiście konsekwencją konieczności zawarcia szerokiego kompromisu, który musiał uwzględniać interesy i wrażliwość poszczególnych koalicjantów. W efekcie zarówno same postulaty, jak i język, które je opisuje, są gładkie.
Obecność zaledwie kilku akcentów progresywnych potwierdza więc sejmową arytmetykę, w której Trzecia Droga ma wyraźnie większy wpływ na kształt koalicji niż Lewica i będzie hamowała przynajmniej część najdalej idących aksjologicznych rozwiązań. Konserwatyści nie powinni jednak zakładać, że najbliższe lata przyniosą utrzymanie status quo w wielu światopoglądowych tematach.
Mimo że sama umowa jest „wstrzemięźliwa”, to pewnie jej realizacja będzie zależeć od nastrojów poszczególnych spraw. Jeśli nacisk elektoratu i opiniotwórczych środowisk będzie znaczący, to pocieszanie się ograniczoną rolą lewicy czy silniejszą rolą Trzeciej Drogi, w tym głównie PSL-u, okaże się naiwne, ponieważ Tusk znajdzie sposób na forsowanie spraw, na których mu zależy.
Rozliczenie z PiS-em
Na koniec trzeba wspomnieć, że osobny rozdział w umowie jest poświęcony rozliczeniom z rządami Zjednoczonej Prawicy. Podobnie jak w części programowej zapowiedzi są bardziej stonowane niż te zapowiadane w „100 konkretach”.
Co prawda, zapowiada się pociągnięcie poszczególnych osób z Prawa i Sprawiedliwości do odpowiedzialności konstytucyjnej za „grzechy”, takie jak łamanie konstytucji, przekroczenie uprawnień, sprzeniewierzenie środków publicznych na cele partyjne, nepotyzm w instytucjach publicznych, przestępstwa urzędnicze i zorganizowanie systemu siania nienawiści w mediach rządowych. Jednak w umowie znajduje się wzmianka, według której konkretne decyzje mają podejmować niezależna prokuratura i sądy, a politycy rezerwują sobie prawo jedynie do powołania komisji śledczych.
Znów trudno ocenić, na ile powściągliwość w porównaniu do okresu kampanii, gdy padały dalej idące postulaty, jest faktyczną zapowiedzią kroku wstecz w rewolucyjnym zapale, a na ile jedynie bezpiecznym ujęciem tematu, w którym główni aktorzy planują włączyć w odpowiednim momencie „piaty bieg”.
O ile w kwestiach programowych wycofanie się z pewnych postulatów wydaje się bardzo prawdopodobne, o tyle rezygnacja z widowiskowej depisizacji wręcz przeciwnie. To przecież nie rozwiązania programowe, ale antypisizm doprowadził koalicję do władzy. Ta emocja wymaga odpowiedzi ze strony koalicji. Odsunięcie PiS-u od władzy to dopiero początek, a nie koniec konfrontacji ze znienawidzoną władzą.
Paweł Musiałek