Podobnie, jak w Gdańsku, w Edmonton autobusy elektryczne okazały się kosztowną fanaberią.
Są bardzo drogie – co najmniej dwukrotnie droższe niż autobusy z silnikiem Diesla. Na jednym ładowaniu nie zajdą daleko, więc ich użyteczność jest bardzo ograniczona. Nienawidzą też zimnej pogody, która zimą wyczerpuje ich baterie jeszcze szybciej. W dowolnym momencie około trzy czwarte z nich znajduje się w warsztacie, a nie na ulicy.
A podłogę trzeba było wzmocnić kosztem kilku milionów dolarów, bo e-busy są o około 40 procent cięższe od zwykłych autobusów.
E-autobusy okazały się klapą o wartości 60 milionów dolarów. Tymczasem jak zapewniał podatników podczas zakupu ówczesny burmistrz Don Iveson: „Te superwydajne autobusy pomogą nam kontrolować koszty świadczenia usług. W całym okresie eksploatacji autobusu… jest to w rzeczywistości bardziej opłacalne”.
Urzędnicy miejscy przekonywali mieszkańców, że autobusy będą tańsze w utrzymaniu i prawie nie zmniejszają zasięgu w niskich temperaturach. Konstruktor autobusów Proterra twierdził, że e-busy będą w stanie przejechać na jednym ładowaniu 340 km, zarówno latem, jak i zimą. Tymczasem nawet przy dobrej pogodzie te nieliczne autobusy, które jeżdżą, muszą być ładowane w środku dnia, dlatego kursują tylko wczesnym rankiem i wieczorem. Zimą maksymalny zasięg wynosi nieco ponad 100 km, czyli mniej niż jedną trzecią pierwotnych gwarancji.
Reklamowy filmik sprzed dwóch lat prezentujemy na wstępie
za The Sun