Czy niepodległość jest nam potrzebna? Czy wszyscy Polacy pragną niepodległości? Co im ona daje? Ciekawe pytania.
Po to, by niepodległość mogła się utrzymać pokaźna część elity danego społeczeństwa/kraju musi z nią wiązać nadzieje na własny sukces i dobrobyt swych rodzin; ona musi się im opłacać; muszą uważać, że samodzielnie jest im lepiej niż w jakiejś złotej klatce pod czyjąś kontrolą.
Wolności szlacheckie pierwszej republiki były tak wyjątkowe i niespotykane, że chęć ich zachowania skazywała szlachtę na obronę niepodległości – żadna z potęg zewnętrznych nie chciała gwarantować tak „szalonego” ustroju państwa. Elita pierwszej republiki szybko (na przykładach) zorientowała się, że mimo deklaracji żadna potęga nie da jej wolności Polski, o ile nie obronią jej sami.
Jak się rzecz skończyła wszyscy wiemy, Polska zniknęła z map, a jej podzielone elity zaczęły służyć obcym, czasem odnosząc wielkie osobiste sukcesy. Polska arystokracja wtopiła się w inne, jej progenitura poprzyczepiała sobie tytuły z ościennych dworów, i gdyby nie europejskie przemiany społeczne oraz wynikająca z nich Wielka Wojna tak mogłaby się skończyć Polska. Ostatecznie wskrzesił ją , podobnie jak Czechosłowację, czy Estonię, nie wewnętrzny zryw, lecz globalny układ mocarstw po pierwszej wojnie światowej, w której Polacy bratobójczo strzelali do siebie z naprzeciwka.
Wiek XIX obrósł w Polsce mitologią powstańczą, która nadała pojęciu niepodległości charakter mityczny oderwany od interesów. Próbował to korygować Roman Dmowski, definiując interes narodowy jako czynnik fundamentalny dla myślenia o obronie niepodległości.
Problemem było tyko zdefiniowanie narodu jako posiadającego wspólny interes ponad podziałami ekonomicznymi.
Tak czy owak, w Polsce międzywojnia, z powodu dziejowych zbiegów okoliczności i wojen mieliśmy do czynienia z elitą rządzącą, która w większości wiązała własny interes z państwem, jego możliwościami gospodarczymi i politycznymi.
II wojna światowa zmieniła wszystko. Kraj został ponownie rozebrany, tym razem przez dwa totalitaryzmy „internacjonalistyczne”.
Polskę „skatynizowano”, pozbawiono elit, odcięto jej głowę, a to co zostało objęto kolonialną protekcją. Z powodu wieloetnicznego zróżnicowania łatwo wyłoniono polskojęzyczne elity zastępcze, które z polskim etosem, a i polskim interesem gospodarczym nie miały wiele wspólnego.
Resztówkę polskich elit zdemoralizowano.
Po to by istniało silne dążenie do niepodległości, elity muszą mieć materialną podstawę działania. W Polsce pod zaborami były to majątki ziemskie.
Po II wojnie światowej nie było nic. Nowa elita – tym razem już kolonialna, kompradorska, przywieziona w dużej części na czołgach – żyła wyłącznie z państwa.
Do niej w czasach PRL dokooptowano ludzi pochodzących z awansu społecznego, którzy również nie mieli żadnej niezależności materialnej. To nie do nich należały banki, przemysł, czy bogactwa naturalne. Te były własnością władz kolonialnych i pośrednio mocarstwa zewnętrznego.
Ta grupa za sprawą przeprowadzonej przez siły zewnętrzne transformacji ustrojowej, została wprzęgnięta i dokooptowana do grona beneficjentów nowego rozdania środków własności. Materialną niezależność bez uwikłania w układ uzyskali nieliczni.
Dzisiaj, gdy w polskiej mentalności wciąż pobrzmiewają sienkiewiczowskie sentymenty imperialnej Rzeczpospolitej, realia nie pozwalają już na żadną emancypację. Polska gospodarka jest komplementarna wobec niemieckiej, polska własność ziemska z roku na rok maleje a z grup kapitanów nowego przemysłu nie wykrystalizowała się żadna warstwa przywódcza..
To samo dotyczy służb specjalnych. Te w okresie powojennym zawsze stały na straży obcej podległości i tak im pozostało do dzisiaj.
Słowem, niepodległa Polska nie istnieje. Jest jej atrapa; państwo na telefon z ambasady, bez silnego sprawczego rdzenia, który miałby możliwość realizować interes polskiej większości.
Od tego są elity, by ten interes narodowy artykułować, a głównym komponentem tego interesu jest gospodarka.
Jeśli polska gospodarka nie jest w stanie konkurować z niemiecką to dlatego, że jej właściciele z ukorzenienia w niemieckiej dobrze żyją, i nie są zainteresowani zmianą. To zaś znaczy, że interes niemiecki na terenie Polski będzie decydował o bardzo wielu sprawach.
Aby było inaczej musielibyśmy mieć prawdziwie polskie niezależne prężne ośrodki gospodarcze. Polskie koncerny, polskie marki, które miałyby siłę opanowywać rynek niemiecki i budować tam takie zależności, jakie Niemcy ( i nie tylko) mają w Polsce. Prędzej będą w stanie to robić ukraińscy oligarchowie.
Wnuk ojca polskiego mitu imperialnego Bartłomiej Sienkiewicz cytowany w opublikowanym w tym numerze tekście p. Pilawy wyraża desinteressement niepodległością Polski w dosadnych, żołnierskich sposób: Polska zawsze będzie krajem peryferyjnym. W naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości. Tylko wówczas w spokoju będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw naszego peryferyjnego położenia. Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo.
Część elit, a jak pokazują wybory, również poważna część polskiego społeczeństwa doskonale się tej koncepcji nowej Generalnej Guberni odnajduje i z nią właśnie wiąże osobiste nadzieje i ambicje.
– Nigdy nie było w Krakowie tak czysto i bezpiecznie jak za Niemca – wyjawił mi kiedyś pewien staruszek….
Jeśli znacznej części polskich grup przywódczych niepodległość nie jest potrzebna to po co szarpać się o wolną Polskę?
Odpowiedź jest prosta.
Po to byśmy nie musieli dawać dzieci na mięso armatnie; byśmy mogli decydować o tym, kto mieszka w okolicy; byśmy mogli sami sprzedawać bogactwa naszej ziemi, byśmy sami mieli banki, a nie pracowali na lichwę w cudzych.
By nasze dzieci nie natrafiały w życiu na szklane sufity, których nie będą mogły przebić; by nasza armia miała broń, o której użyciu będziemy decydować, by nam nikt nie narzucał własnych porządków i praw itd, itp.
Nie ma już w Polsce ludzi, którzy tak chcą żyć?
Andrzej Kumor