Przed tygodniem obiecałem powrót “w rejony wątków konstytutywnych dla naszych dwudziestoletnich przeszło rozważań” – co zabrzmiało przesadnie efekciarsko.
Niemniej nie było tam kropli nabzdyczenia czy innej jakiejś tromtadracji. Niczego poza troską tam nie było. Co wyjaśnimy sobie szerzej przy innej okazji. Proszę mi wierzyć: im mniej w nas rozumienia polskości, tym podobnych okazji do wyjaśnień przed nami więcej. Kontynuujmy zatem przerwany wątek.
“Polska nigdy w swojej najnowszej historii liczącej dwieście lat krajem normalnym nie była, a więc po to, żeby stać się krajem normalnym – Polska musi zapomnieć samą siebie” – orzekł Król Marcin na łamach pisma “Res Publica” (3/1991). Mniej postulatywnie acz równie dosadnie wyraził się Miłosz Czesław w “Roku myśliwego”, gdzie czytamy, że Polska poetę Miłosza przeraża. “Polska mnie przeraża” – dokładnie tak wyznał. “Powiedzmy, że przerażała mnie przed wojną, podczas wojny i przeraża całe te dziesięciolecia po wojnie. Jak powinien zachować się schwytany przez nią człowiek (urodzenie się tam czy język), jeżeli chce być rozumny, trzeźwy, spokojny, a przy tym uczciwy? Jeżeli uważa te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, po prostu dlatego, że w “normalnych” krajach tego nie ma? I ostatecznie, jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940 roku, to jest to normalne”.
I tu wtrącę: proszę sobie wyobrazić, że literacką nagrodę Nobla otrzymał Czesław Miłosz za: “Bezkompromisową wnikliwość w ujawnianiu zagrożenia człowieka w świecie pełnym gwałtownych konfliktów”. Prawda, że przydałoby się noblowskim gremiom decyzyjnym nieco honoru? Humor to za mało.
***
Miłoszowi, Królowi oraz dziesiątkom, setkom i tysiącom “luminarzy kultury” spod znaku sowieckiego i post-sowieckiego procesu ukatrupiania sumienia narodu – nie bezpośrednio im wszystkim, za to dostatecznie płomieniście – odpowiedział Lech Kaczyński, a to w znakomitym orędziu świątecznym wygłoszonym 23. grudnia roku 2005, apelując do Rodaków o: “Odrzucenie narodowych kompleksów, ciągłego podnoszenia naszych słabości, chorobliwej tendencji do naśladownictwa, także wtedy, gdy chodzi o zjawiska i postawy wątpliwie czy też jawnie szkodliwe”. A dalej wyjaśniając cierpliwie pogubionym intelektualnie masom: “Aby być traktowanym jako duży europejski naród, trzeba chcieć nim być. Gdy się chce szacunku innych, trzeba najpierw szanować siebie”.
Ledwie pięć lat później nie żył, a śmierć spotkała Go nie tylko za czyny, lecz – przynajmniej w znacznej części – za opinie wygłaszane publicznie i po wielokroć. Dziś podobnie: nie może czuć się bezpiecznie Polak, stawiający otwarcie dobro wspólnoty rodzimej ponad interes nacji pozostających z naszą w konflikcie interesów – aż po nieskrywaną wrogość i ostrą amunicję. Wszelako strach przed śmiercią to błahy powód dla rezygnacji z walki o podstawowe wartości. Chyba – co też wydaje się jaśniejsze od czupryny rasowego aryjczyka, niechby i rudego – chyba, że nie potrafimy tych wartości zdefiniować, wskazywać i w wymiarze wspólnoty nagradzać. Tylko jak bez tego wartości strzec? Normalnie desperacja.
***
Przytoczę jeszcze spostrzeżenie Tomasza Burka z jego “Dziennika kwarantanny”, gdzie pod datą 15 września 1996 notuje refleksje poświęcone Warszawie i jej mieszkańcom, i co trzy dekady później bez najmniejszego ryzyka popełnienia błędu możemy uogólnić dla całego terenu Europy leżącego między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca: “(…) jego ludność [miasta Warszawy – dop. KL] takie sprawia wrażenie, jakby nie dostrzegała nigdy brudnego cienia, rzucanego na całe miasto przez najwyższą w nim i najosobliwszą zarazem budowlę, już to jakby nie uprzytamniała sobie wyzywającej (i poniżającej właśnie ją) niestosowności tego nieuważnie omiatanego wzrokiem architektonicznego pomysłu. W każdym bądź razie: jakby nie robiło jej żadnej różnicy, czy istne to guano pod postacią Pałacu Kultury i Nauki ma po wieczne czasy zalegać fizyczną i duchową przestrzeń Warszawy, czy też powinno za wszelką cenę zostać z jej pejzażu uprzątnięte”.
I dalej: “(…) oto w polu mojego widzenia pojawia się dostrzegalny już z daleka monument o barwie błota, z jakąż perfidią wbity w serce równiny. (…) Ten butnie rozkraczony kolos uosabia wszystkie koszmary, okropieństwa i niedorzeczności, od których nie potrafiłeś się uwolnić do końca. Na jego widok pytasz siebie, w jakim kraju właściwie się znajdujesz. Bo chyba nie we własnym… (…) niemiła ci zmora tuczy się na tobie, szczególnie wtedy, kiedy wystarczają ci zamącone wyobrażenia o tym, co piękne i użyteczne, kiedy chcesz badać prawdę, uciekając się do sfałszowanych miar i wag, kiedy smak twój zadowalają prostackie konstrukcje pojęciowe, albo kiedy nazbyt chętnie bierzesz pozór za istotę rzeczy”.
Burek kończy refleksję podsumowaniem tak koszmarnie oczywistym, że aż chciałoby się w łepetyny człowiekowatym nadwiślańskich wbijać je non-stop. Wbijać, wyjmować i zaraz wbijać ponownie: “(…) nie wypada się łudzić, że kiedykolwiek zdołamy posprzątać świat na zewnątrz nas, nie tykając zainfekowanych Pałaców Kultury i Nauki we własnych głowach”.

Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl