Nareszcie. Nareszcie można się nie przejmować. Niczym: ani nie pozmywanymi naczyniami w zlewie, ani tym że nie są te brudne naczynia włożone do zmywarki, ani nie zrobionym praniem, ani tym, że wczoraj wieczorem w rozpędzie zjadłam jedną czekoladkę za dużo (no może dwie?), ani tym co robi nasz premier, a także ten nasz drugi premier w Polsce, ani wojnami, które z hukiem nadchodzą. Pamiętam jak kiedyś w PRL-u coraz to rozchodziła się pogłoska, że idzie wojna, i trzeba było robić zapasy z czego się dało. A ponieważ nie było nic, to i zapasy było robić trudno. Potem jak zagrożenie minęło, mieszkania były pełne cukru, mydła, ligniny. Kupowało się co było. Dlaczego akurat cukier? No jak to dlaczego – na pędzenie bimbru. Jakoś przecież lud musiał przeżyć. I do dzisiaj przeżywa. Moja znajoma do dzisiaj twierdzi, że najgorzej gdy na przyjęciu zabraknie wódki. Nie jedzenia, nie deserów, nie ciekawych rozmów, tylko wódki.
– Co? – zapytałam z niedowierzaniem.
– A co ty z choinki się urwałaś? – zgasiła mnie i zrównała do szeregu.
Też coś! U mnie w domu była wódka i drinki, ale gospodarz (czyli mój mąż za życia) nalewał, żeby mieć kontrolę. Ja miałam kontrolę nad serwowaniem posiłków, bo zawsze znaleźli się tacy, którzy przez kilka dni nie jedli, a potem wybierali tylko to co najdroższe: polędwiczki, kraby, łososia, a sałatkami pogardzili.
Wydaje mi się, że nasze party były z reguły bardzo udane. No może z wyjątkiem jak Zdzisio (prywatnie mój szwagier) nie zalał się w trupa (jak minister Kierwiński), i zamiast do toalety poszedł na balkon… Resztę sami sobie dopiszcie. Ile to mój mąż się nie naprzepraszał, a ile ja nie nasprzątałam! No i był taki inny Zdzisio, który zagarnął dwa tuziny pierogów z półmiska, na swój talerz i był oburzony, że więcej nie ma. Ale co zrobisz, z takimi? Najlepiej ich więcej nie zapraszać.
Choć coś w tym jest, bo ostatnio byłam na przyjęciu urodzinowym – okrągłe 70 – i jak wychodziłam około 22-giej, to połowa facetów siedziała leżąc na pół pod stołem, tak byli nawaleni. Tu jednak każdy nalewał sobie sam. Widać uważali, że dobrze jest napić się na zaś. Połowa pań też nie była lepsza, wrzaskliwie opowiadając sprośne kawały. Jako dobrze wychowana osoba, nie zapytałam, w którym miejscu się śmiać. Najlepsza była pewna bardzo leciwa pani, która szczypała facetów (też leciwych) po czterech literach. A ci wykazywali zupełny brak reakcji na takie pieszczoty.
Jak wspomniałam, opuściłam towarzystwo wcześnie, więc nie wiem co się potem tam działo. I dobrze. Następnego dnia zadzwoniła kuzynka, i zapytała jak było.
– Świetnie – odpowiedziałam lakonicznie, bo co będę jej opowiadać o facetach na pół leżących pod stołem, paniami lubującymi się w bardzo sprośnych kawałach, albo panią szczypiącą starszawych panów po czterech literach. Wolno im się bawić po swojemu. Tylko dlaczego mnie zapraszają? – przeleciało mi przez myśl. A jeśli przychodzą do mnie, to pewnie im się u mnie nie podoba? To ‘too bad’ odpowiedziałam sobie. Nie będę na starość zmieniać piórek, tylko żeby się komuś przypodobać. Poza tym, to tak właściwie ja już nic nie muszę.

Michalinka Toronto, 29 maja, 2024