Nieubłaganie zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego, w których kandyduje wielu Umiłowanych Przywódców, co to najwyraźniej wolą pewną emeryturę w luksusowym przytułku dla “byłych ludzi”, niż wysokie stanowiska, na które z banana wystrugał ich Donald Tusk. Jak twierdzili starożytni Rzymianie, cuius est condere, eius est tolere, co się wykłada, że kto ustanowił, ten może znieść. Zatem – kto wystrugał, ten może skasować – podczas gdy synekura w Parlamencie Europejskim wydaje się pewniejsza, bo wynika z powszechnego głosowania – a przecież nikt nie będzie zwoływał tysięcy suwerenów, żeby swojego wybrańca kasowali – nawet gdyby to w ogóle było możliwe.
Zanim jednak klamka zapadnie, kandydaci pragną zapisać się w pamięci wyborców i dlatego w miarę zbliżania się terminu wyborów, narasta nerwowa atmosfera w sejmowych komisjach śledczych, badających niedoszłe wybory “kopertowe”, aferę wizową, aferę Funduszu Sprawiedliwości, z którą powiązana jest afera Pegasusa.
Tak nawiasem mówiąc, gdyby te sejmowe komisje traktować poważnie, stanowiłyby one swoiste votum nieufności wobec bezpieki, prokuratury i niezawisłych sądów. O tym oczywiście nie ma mowy, zwłaszcza o votum nieufności wobec bezpieki. Takie zuchwalstwo nie przyszłoby do głowy żadnemu z członków tych komisji nawet w gorączce, bo też te komisje nie są powoływane po to, by coś wyjaśnić, tylko po to, by taki np. Wielce Czcigodny poseł Szczerba, czy inny mężyk stanu dał się poznać publiczności jako bicz Boży na aferzystów.
A po co jemu taka sława? A po to, żeby go wybrali do Parlamentu Europejskiego, gdzie plunie na te wszystkie sejmy i będzie używał życia całą paszczą.
Na podobnym patencie w Polsce wylansował się Mieczysław Moczar (“w tym czasie Bagno, Polak szczery, był pies straszliwy na afery i z krzykiem: Polskę Żyd rozkrada, mnóstwo swym wrogom ciosów zadał. (…) W tropieniu przestępstw gospodarczych tak poniósł go szlachetny zapał, że się dopiero opamiętał, gdy się za własną rękę złapał” – wspomina poeta).
Podobnie na walkach z aferami wypłynął białoruski prezydent Łukaszenka, no i wreszcie – zimny ruski czekista Putin, który wyzwolił Rosję z niewoli żydowskich oligarchów w służbie starego grandziarza Sorosa. “Biej Żydow, spasaj Rassiju!” – to hasło z czasów carskich przydało się jak znalazł do walki z oligarchami.
W rezultacie w Rosji, w odróżnieniu od Ukrainy, będącej oligarchią oligarchów, którzy decydują, kto będzie tamtejszym prezydentem, w Rosji to prezydent decyduje, komu wolno być oligarchą, a komu nie.
Taka samowolka oczywiście nie może podobać się praworządnym państwom miłującym pokój i stąd właśnie rodzą się rozmaite napięcia a nawet wojny. Nic tedy dziwnego, że dopóki nie będzie po harapie, czyli – po wyborach – mężykowie stanu dwoją się i troją, a szczególnie pan mecenas Roman Giertych, który najwyraźniej wreszcie odnalazł swoje prawdziwe powołanie. Ostatnio pokazuje się w towarzystwie jegomościa z charakterystycznymi wąsikami i bródką, przypominającą zarost Pana Kleksa. Tym jegomościem jest pan Tomasz Mraz, były dyrektor departamentu w Funduszu Sprawiedliwości. Ma on teraz status świadka koronnego, do którego od samego początku musiał się przygotowywać, bo albo zawczasu ponagrywał rozmaite niedyskrecje, albo potem, przy pomocy pierwszorzędnych fachowców z bezpieki, pierwszorzędnie je skomponował, więc teraz jest w stanie zrealizować każdy obstalunek.
Dla pana mec. Giertycha to jest prawdziwy dar Niebios, bo nie tylko każdego może na tej podstawie aresztować, niczym Feliks Dzierżyński, ale w dodatku – podobnie jak szef Czeki – prezentuje się jako bicz Boży i człowiek absolutnie niewinny.
W związku z tym po mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby wśród starych kiejkutów narodził się pomysł, by po zakończeniu “rozobłaczania” złowrogich ziobrystów, wsadzić go do słoja z formaliną i pokazywać w Muzeum Żydów Polskich “Polin”, żeby każdy mógł zobaczyć, jak wygląda człowiek całkowicie niewinny. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, ale gdyby było, to trzeba by przyznać, że byłby to niezwykle oryginalny sposób uwieńczenia kariery politycznej, a poza tym wspomniane Muzeum wzbogaciłoby się wreszcie w jakiś godny uwagi eksponat.
Zanim jeszcze nadejdzie termin wyborów, na 4 czerwca, a więc – w Ogólnopolskim Dniu Konfidenta – Donald Tusk zwołał w Warszawie pospolite ruszenie nazywając je “wiecem”.
Jak zwał, tak zwał – ale jestem pewien, że stawią się tam konfidenci nie tylko z całej Polski, nie tylko ze wszystkich bezpieczniackich watah – o co z pewnością zadba pan Tomasz Siemoniak, minister-koordynator – ale również konfidenci służb obcych – oczywiście z wyjątkiem agentów Putina, którzy – jeśli się pojawią – to incognito. Bo przewidziane są rozmaite niespodzianki, między innymi – wystąpienie Donalda Tuska, ale również “byłych ludzi” w rodzaju pani Ewy Kopacz, czy trochę już zapomnianego pana Janusza Lewandowskiego.
Ponieważ ma pojawić się również prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, to nie jest wykluczone, że Donald Tusk w asyście przedstawiciela Judenratu, dokona aktu ostatniego namaszczenia go na kandydata na prezydenta naszego bantustanu – bo jak wiemy, pan premier już odmówił ubiegania się o ten zaszczyt, najwyraźniej uznając, że stanowisko Generalnego Gubernatora całkowicie go satysfakcjonuje.
Jestem pewien, że pani Kopacz z pewnością zaskoczy uczestników wiecu kolejnymi rewelacjami, może niekoniecznie o dinozaurach, natomiast pan Lewandowski może udzieli zebranym praktycznych rad, jak ukraść pierwszy milion, a potem następne. Kto wie, czy nie wykorzysta przy tym cennych doświadczeń pana Tomasza Mraza, który Donaldu Tusku chyba niczego nie ośmieli się odmówić.
Tymczasem gdy my tutaj rajcujemy się obchodami Dnia Konfidenta i wyborami do Parlamentu Europejskiego, za oceanem, u Naszego Najważniejszego Sojusznika, kampania wyborcza wchodzi w decydującą fazę. Właśnie sąd przysięgłych, to znaczy – 12 gniewnych ludzi, wylosowanych – czy przypadkiem nie przy pomocy Pegasusa? – uznał byłego prezydenta Donalda Trumpa winnym wszystkich 36, czy może 32 zarzutów, jakie mu wytoczono. Teraz sędzia, wsłuchując się w różne, dobiegające stąd i stamtąd, a także – z owamtąd – odgłosy, zastanawia się, jaki piękny wyrok przysolić mu 1 lipca. Z jakichś zagadkowych powodów, zarówno amerykańscy Żydowie, a co za tym idzie – również Judenrat tubylczej “Gazety Wyborczej” – zieje do Trumpa nienawiścią, publikując sondaże, z których wynika, że sympatia amerykańskich twardzieli się od niego odwraca. To niekoniecznie musi być prawda; raczej pragnienie serca gorejącego, które jest kolejnym dowodem, iż nie tylko historyczna polityka żydowska jest na tym etapie ściśle skoordynowana z niemiecką, ale każda inna też.
Stanisław Michalkiewicz