Przez nieco ponad 20 lat pracowałam w centrum Toronto. W tym czasie dojeżdżałam do pracy w różny sposób i z różnych miejsc torontońskiej metropolii. Przeprowadzałam się kilka razy, i za każdym razem wiązało się to ze zmianą sposobu dojazdu do pracy. Choć wszystkie moje miejsca zamieszkania były i są na terenie Toronto (dodatkowo wzdłuż rzeki Humber), to czasem jechało mi się prawie dwie godziny w jedną stronę (z Rexdale), a czasem (moja ulubiona trasa) 40 minut rowerem ścieżką nad jeziorem Ontario.
Zawsze jednak dojeżdżałam do miasta – mojego miasta – bezpiecznego, czystego i takiego z którego byliśmy dumni.
Tak je przynajmniej widziałam. Moje codzienne dojeżdżania do centrum miasta skończyły się gdzieś na przełomie wieku, kiedy to coraz częściej (i niestety więcej) zaczęłam pracować z domu. Wtedy to się jeszcze nie nazywało ‘zdalnie’. I obecnie, pokrętnym ogonem diabła próbującego motać zarządzaniem świata, wiem dlaczego, nie widziałam pogarszającego stanu miasta.
Owszem. Rodzina i znajomi opowiadali o pogarszającym się stanie naszego miasta, o wszechogarniającym brudzie, coraz większej rzeszy ludzi koczujących na ulicach – ale do mnie to nie docierało. Co? U nas? W Paryżu tak, w Port Calais tak, może nawet w Londynie, ale nie w moim łaskawym dla mnie Toronto.
Nie widziałam tego, bo widzieć nie chciałam. Zaprzeczałam temu, że syndrom podupadających dużych miast amerykańskich rozszerza się jak liszaj raka także na nasze miasto.
Zapewne wielu z nas doświadczyło podczas podróży do Stanów przygnębiającego szoku rozpadających się dużych miast amerykańskich. Dla mnie takim szokiem była wizyta w Baltimore (Maryland) pod koniec zeszłego wieku. Zatrzymałam się w tym mieście po drodze na Florydę, aby odwiedzić mojego dawnego znajomego z Polski, który tam przebywał na stypendium na Johns Hopkins University.
Wymarłe śródmieście, koczujący na ulicach ludzie, wszystkie punkty sprzedaży oddzielone szybami pancernymi od klientów, śmieci i worki plastykowe wszędzie, nawet na drzewach.
Powinnam się spodziewać, że te trendy kiedyś obejmą i moje miasto. Ale widzieć tego nie chciałam.
Pierwszego szoku doznałam nieco wcześniej, kiedy to po zachwytach nad podkową kanadyjskiej części wodospadu Niagara, postanowiliśmy przekroczyć granicę, i zobaczyć jak ten słynny wodospad prezentuje się po amerykańskiej stronie. Dla tych, którzy narzekają na tandetne ulice i rozrywkę w kanadyjskim Niagara Falls, polecam dla poprawy samopoczucia udanie się na amerykańską część słynnego wodospadu. Ale prawda jakoś tak trudno do nas dociera, szczególnie jak wyrobiliśmy sobie bardzo dobrą wizję tego co nas powinno otaczać. A powinno co?
Przypomnijcie sobie swoje wyobrażenia o Kanadzie, zanim w niej nie wylądowaliście? Wszystkie były dobre, a okazało się, że wiele z tych wyobrażeń było zwyczajnie fałszywych.
I w końcu dożyłam czasu, że często, bo kilka razy w tygodniu udaję się do centrum Toronto (Toronto General Hospital) korzystając z transportu publicznego. I nie wiem, czy to moja sytuacja osobista, czy mądrość przychodząca z wiekiem sprawiły, że przejrzałam!
Moja rodzina i moi znajomi mieli rację! To miasto się sypie. I nic by w tym nie było nowego, oprócz tego, że to jest MOJE miasto, moje TORONTO. I to boli. Nie do takiego miasta przyjeżdżałam. Co prawda, kiedy mnie zabrano z Etobicoke (gdzie zamieszkałam po przyjeździe) do centrum, to moje rozczarowanie miastem zrozumiał tylko Francuz, który przyjechał autobusem z Montrealu i nie mógł uwierzyć na stacji autobusowej przy Dundas & Bay, że dojechał do metropolii Toronto. Trochę to zajęło czasu, żeby się dostosować. Ale mieszkało się na ogół dobrze. Więc skąd to moje zdumienie i późne dostrzeżenie rozpadającego Toronto?
No cóż jak w każdej takiej metropolii są dzielnice lepsze i gorsze. Ja akurat mieszkam w takiej gdzie jest najmniejsza przestępczość, więc nie jest to u mnie na Bloor West widoczne.
Jedyna istotna zmiana, to że jak się tutaj wprowadziłam, to do autobusu czasem trudno było wejść ze względu na dziecięce wózki. Obecnie też czasem trudno wejść do autobusu, ale ze względu na wózki na zakupy seniorów. Dzieci natomiast jest jak na lekarstwo. Wymiera nasze cywilizacja. Czy z nią wymrą nasze miasta? Więc jak powiedziałam, moja dzielnica tak bardzo jeszcze nie podupadła. Jeszcze, ale ząb czasu też ją powoli rusza.
Wystarczy zgooglować ‘czy warto przyjeżdżać do Toronto’, aby zobaczyć jak jest głęboki kryzys mieszkaniowy, wysokie ceny życia codziennego, brak perspektyw, rozsypująca się miejska infrastruktura. Metro i system transportu publicznego, które kiedyś były światowym przykładem do naśladowania, zestarzał się z nami. Na niektórych przystankach, aż strach! Coraz więcej nowo przybyłych opuszcza miasto, bo nie jest w stanie w nim się zakotwiczyć.
Coraz więcej Polaków opuszcza to miasto i Kanadę i wyjeżdża do Polski. Obecnie do Polski wraca więcej ludzie, niż z niej wyjeżdża. Takich doczekaliśmy czasów. To dobrze dla Polski, bo przynajmniej tam jest nadzieja.
I gdzie ja teraz wyjadę? Tak jak trudno było mi opuszczać miasto nad Wisłą, tak trudno byłoby mi opuścić miasto nad moją ulubioną rzekę Humber. Ale jeśli w Polsce przełamano stagnację i marazm gospodarczy, to może i w Kanadzie to się uda?
Jeśli… będziemy wybierać mądrych i odpowiednicy włodarzy miasta i kraju. Takie to proste, a takie zarazem trudne.
A ja pytam dlaczego moje miasto tak choruje? Podatki coraz większe, rachunki rosną jak opętane, a pozytywnych efektów tego nie widać. Jest po prostu coraz gorzej.
Zrobiłam korektę i wierzyć mi się nie chce, że napisałam taki negatywny felieton – jak nie ja.
Doprowadzona do czarnych myśli – przypominam sobie, że rozpacz jest grzechem.
Alicja Farmus
Toronto, 9 czerwca, 2024