Gdybyśmy nie wiedzieli, że Donald Tusk jest przewodniczącym Volksdeutsche Partei, premierem rządu i Wielką Nadzieją Postępactwa, to moglibyśmy sobie pomyśleć, że to jakiś błazen, który – podobnie jak inni Umiłowani Przywódcy – duraczy trzódkę swoich wyznawców, niczym “Kostuś” z nieśmiertelnego, a dedykowanego Stefanowi Niesiołowskiemu utworu Janusza Szpotańskiego pod tytułem “Pan Karol i Kostuś”.
“Pan Karol ma żonę uroczą i mądrą, plus seraj rozkosznych kochanic. A Kostuś z pyskatą żonaty jest flądrą i romans ma z tkaczką z Pabianic.”
A dalej: “Pan Karol jak myśli, to myśli szeroko i mnóstwo ogarnia perspektyw. A Kostuś wlepione baranie ma oko w stek brudnych, endeckich inwektyw. (…) Pan Karol jest mówca i złote ma usta, do czynu porywa słuchaczy; a Kostuś z miedzianym obliczem oszusta wyznawców swych trzódkę duraczy.”
No ale takie myślenie byłoby niegrzeczne, bo Donald Tusk jest przewodniczącym Volksdeutsche Partei – i tak dalej – a ponadto – jak mówią na mieście – jak już przy pomocy swojej hałastry zwanej “koalicją 13 grudnia” całkowicie zdemontuje III Rzeczpospolitą, to w nagrodę zostanie jakimś Reichsleiterem – bo stanowisko Reichsfuhrera jest zarezerwowane dla obecnej Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, która w Donaldu Tusku sobie upodobała, podobnie jak wcześniej Nasza Złota Pani, co to zrobiła z niego człowieka na europejskich salonach. Wprawdzie byłoby to niegrzeczne, ale z drugiej strony – amicus Plato, sed magis amica veritas – jak powiadali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że prawdzie Platon przyjacielem, ale prawda jest przyjaciółką większą. Jaka zatem jest prawda o Donaldu Tusku?
Od roku 2008, kiedy to, będąc premierem rządu, próbował poluzować sobie obróżkę i smycz, na której trzymały go stare kiejkuty, omal nie został przez nich wysadzony w powietrze przy pomocy “afery hazardowej”, związał swoje losy najpierw z Naszą Złotą Panią z Berlina, w później – z jej następcami, wśród których najbardziej upodobała sobie w nim Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, co to wyznaczyła mu zadania do wykonania w naszym bantustanie.
A związał swoje losy ze Złotą Panią, bo to ona, ratując go przed wysadzeniem w powietrze i Bóg wie przed czym jeszcze – załatwiła mu Nagrodę im. Karola Wielkiego – co było aluzją, że kto odtąd podniesie rękę na Donalda Tuska, to będzie miał z nią do czynienia – a potem Mocną Ręką przeniosła go na brukselskie salony, gdzie zrobiła z niego – i tak dalej. Odtąd Donald Tusk służy – ale nie Sowieckiemu Sojuzu, tylko Rzeszy. Naturalnie o tym nie powinno się głośno mówić, chociaż Jarosław Kaczyński chyba o tym nie wie, bo na oczach całej Polski wygarnął Donaldu Tusku w Sejmie: “wiem jedno; jest pan niemieckim agentem” – a Donald Tusk przytomnie udał, że nie słyszy – bo niby co miał powiedzieć?
Wreszcie, dopóki Niemcy nie mogły się zdecydować, czy w związku z wojną, jaką USA i NATO prowadzą z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca, trzymać się strategicznego partnerstwa z Rosją, czy nie – aż Amerykanie, wysadzając w powietrze bałtyckie gazociągi ułatwili im podjęcie decyzji – Donald Tusk prezentował się, jeśli nawet nie jako gołąbek pokoju, to przynajmniej jako humaniterny wrażliwiec, zwłaszcza w kwestii migrantów. Kiedy jednak Niemcy po wysadzeniu w powietrze wspomnianych gazociągów i odkryciu w izraelskiej strefie ekonomicznej na Morzu Śródziemnym obiecujących złóż ropy i gazu, machnęły ręką na strategiczne partnerstwo z Rosją na rzecz strategicznego partnerstwa z Izraelem, Donald Tusk w jednej chwili przepoczwarzył się z gołąbka pokoju w jastrzębia gołębiarza. Z dnia na dzień zrozumiał, że migranci, to nie żadni nieszczęśliwcy, tylko łajdacy i tak się wobec nich usztywnił, że aż pani reżyserowa Agnieszka Hollandówna, kierujący nietykalną fundacją “Otwarty Dialog” pan Bartosz Kramek i wreszcie Judenrat “Gazety Wyborczej” zaczęli się od niego dystansować a nawet czynić mu gorzkie wyrzuty.
Towarzyszyły tej metamorfozie buńczuczne deklaracje o “Wale Tuska” zwanym inaczej “Linią Imaginota”, o pozwoleniu żołnierzom na używanie broni i o “strefach buforowych”, ale – jak zauważył Jan Kochanowski – “próżno się rząd mniemaną potęgą nasrożył, który na gruncie cnoty rządów nie założył”.
Okazało się bowiem, że bufory – buforami – ale “aktywiści”, jak gdyby nigdy-nic, po staremu rozprowadzają migrantów w strefie nadgranicznej, a żołnierze są “zastraszeni”, więc po staremu cierpią od migrantów katiusze – i tak dalej.
Jak jednak ma być inaczej, skoro zgodnie z dyrektywą Komisji Europejskiej z 14 maja br. o wyrównywaniu warunków przyjmowania itd. – migrantom należy zapewnić warunki pobytu, a więc – zakwaterowanie, tzn. mieszkanie socjalne co najmniej na rok, finansowane z funduszy publicznych o powierzchni minimum 50 m. kw. dla pierwszej osoby plus dodatkowe 10 metrów na każdą kolejną – do tego ok. 2,4 tys zł miesięcznie na osobę bezterminowo, plus rozmaite “bonusy”.
Ta dyrektywa już obowiązuje, a premier Tusk – podobnie jak w sprawie innych dyrektyw – nie ma nic do gadania. Toteż od połowy maja Niemcy wypychają od siebie do Polski coraz to nowe grupy migrantów, o czym funkcjonariusze rządowych i nierządnych jednostek Propaganda Abteilung starają się nie mówić – no bo co w tej sytuacji powiedzieć?
Ale na tym nie koniec, bo 14 czerwca Sejm przyjął ustawę o “sygnalistach”, to znaczy – o donosicielach – i utworzeniu całego systemu ich ochrony, którym zawiaduje Rzecznik Praw Obywatelskich, w ten sposób wmontowany z mechanizm totalnej inwigilacji. Rząd, kierując projekt stosownej ustawy do Sejmu, wykonał w ten sposób dyrektywę Parlamentu Europejskiergo i Rady Europejskiej. I jak tu sie nie zgodzić z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, który jeszcze przed II wojną, w nieśmiertelnym poemacie “Tatuś”, wspierany przez proroctwa pisał: “Czyli że co do tych okien – to każdy kraj ma Gestapo”.
Jakże zresztą ma nie mieć, skoro przecież budujemy IV Rzeszę, a ta – choćby ze względu na ciągłość – nie może przecież różnić się zasadniczo od Rzeszy III? Toteż będzie miał – a nad wszystkim będzie czuwać Reichsfuhrerin, być może nawet przy pomocy Donalda Tuska, jeśli oczywiście zostanie wynagrodzony stanowiskiem Reichsleitera.
Ale może nie zostanie, może zakończy karierę na stanowisku Generalnego Gubernatora – bo właśnie Rada Unii Europejskej przyjęła prawo o odbudowie zasobów przyrodniczych. Wprawdzie Włochy, Węgry, Szwecja, Holandia, Finlandia i Polska się sprzeciwiały, ale nic to nie pomogło. W ogóle to Polska była “za, a nawet przeciw” – bo Ministerstwo Klimatu projekt rekomendowało, ale jednocześnie rząd “nie mógł” go poprzeć ze wzgledu na “nadmierne obciążenia biurokratyczne”.
Wiadomo jednak, że nic tak nie robi dobrze klimatowi, jak rozrost biurokracji. Na tym nieubłaganym stanowisku stanęło 215 naukowców, którzy zapewne liczą na posady w stosownych instytucjach – bo komuż w końcu je powierzać, jeśli nie płomiennym obrońcom “planety” przez zagładą?
Stanisław Michalkiewicz