Z dnia na dzień pojawiła się na naszej małej ulicy wielka naczepa z koparką. Wjechała na parking obok budynku Santandera, jeszcze wcześniej legendarnego już Banku Śląskiego.
Zaczęła od razu rozwalać nawierzchnię, aby następnego dnia zabrać się do ścian samego gmachu, od przybudówki po naszej stronie począwszy. Wszystko odgrodzono, najpierw taśmą, ale dzień później pojawił się płot z falistej blachy.
O planie budowy 15 – to piętrowego tarasowca dowiedzieliśmy się z już wcześniej, bo gdzieś w lutym, na zebraniu naszej wspólnoty mieszkaniowej. Później trochę o tym zapomnieliśmy, ale jakieś dwa tygodnie temu, poszedłem do banku, aby wybrać pieniądze. Otrzeźwiło mnie, gdy zamiast bankomatu zobaczyłem kwadrat dziury zabitej paździerzową płytą. Zajrzałem do środka przez szybę w drzwiach, która była pęknięta – bank był pusty! Teraz zrozumiałem, że ta budowa się jednak materializuje. Najgorsze w tym to pierwsza myśl, czy zlikwidują nasz targ?
Lokalna prasa też się o tym rozpisuje, pokazując wizerunki budynku z tarasami w zieleni. W zieleni, jest też przestrzeń obok – to akurat tam, gdzie jest targ. To tylko zdjęcia makiety, ale nie można być niczego pewnym. Po kilku dniach pojawia się sprostowanie, że targ pozostanie. Piszę do gazety kilka uwag na temat tego co się dzieje, ale nigdy nie dostanę odpowiedzi.
Z dnia na dzień, Tusk niby wygrał wybory i zaczął rządzić.
Z dnia na dzień, pan Bodnar zajął, a potem zlikwidował TVP.
Z dnia na dzień, uwięziono Pana Kamińskiego i Wąsika, a ostatnio księdza Olszewskiego i jego dwie współpracownice.
Z dnia na dzień, zlikwidowano pozycję kapelana OHP.
Jednego dnia, już dwa lata temu, Rosjanie jeszcze nie byli na Ukrainie, ale następnego dnia już byli. W 39-tym roku było podobnie.
Trudno na sto procent wyrokować co będzie jutro na podstawie tego co dzieje się dzisiaj.
Jedyne co można określić w miarę pewnie to fakt, że zmiany lubią czwartą nad ranem. No, z wyjątkiem kopary, która pojawiła się w godzinach przedpołudniowych.
Z dnia na dzień, pan Tusk ogłosił swój pomysł przystąpienia do Europejskiej tarczy antyrakietowej. Zapomniał tylko wyjaśnić, gdzie będzie dowództwo tego tworu wojskowego?
Pan Tusk, w odniesieniu do sił zbrojnych używa swoistej arytmetyki.
W 2014 zdołał zapewnić nam oszałamiające 87 tys. żołnierzy pod bronią. Rosyjskie siły były wtedy na poziomie 10-ciu razy tyle.
Pani Basia właśnie wyczytała, że 5-cio milionowa Finlandia ma milion rezerwistów. Jeśli odliczyć kobiety, dzieci i domy starców, to oznacza, że prawie każdy dorosły Fin jest przeszkolonym żołnierzem. Ukraińcy uciekają do Polski przed powołaniem do armii, ciekawe, gdzie uciekną Polscy pacyfiści, szczególnie gdy otwarte granice po zachodniej stronie staną się nagle nie do sforsowania? Jedno jest pewne, nasz obecny minister obrony narodowej zdąży, bo jest już spakowany.
Według redaktora Gadowskiego nad polsko – koreańskimi czołgami już gromadzą się chmury, tak jak i nad CPK i nad innymi, zdawałoby się, sztandarowymi przedsięwzięciami gospodarczymi. Ale przecież obronią, obsłużą i wyręczą nas Niemcy!
A może, jak twierdzi nasz znajomy, powinniśmy rozbroić się całkowicie i wtedy potencjalni agresorzy dadzą nam święty spokój?
***
Gdzieś pod koniec grudnia 2020, w samym środku cowidowej nocy, ale w momencie chwilowego poluzowania kleszczy przez premiera Morawieckiego, udało się nam, świeżo upieczonym emerytom, choć nie całkiem z naszego wyboru, przesmyczyć z Toronto do Polski. Zanim jednak Pendolino, które nam fundnięto, dowiozło nas do Katowic, podjęto nas na całodziennych „Warsztatach kulinarnych” w Warszawskim Prodiżu na ul. Poznańskiej. Był to, zapewne jeden z wielu, kreatywnych sposobów radzenia sobie z tamtymi obostrzeniami. Odurzeni Polską, w której mieliśmy przecież spędzić szereg miesięcy, po nocy spędzonej w samolocie LOTu, gdzie sam dźwięk polskiej mowy napawał radością, nie zwracaliśmy może dostatecznie uwagi na wszystko wokół. Brat Generał, zajmujący okazałe biura tuż obok zaprosił kilku dostojnych, zakonnych gości, aby nam towarzyszyli w tym wchodzeniu w polską rzeczywistość i uczynił to lądowanie bardzo miękkim. Jednym z gości był sam Prowincjał Polski, naszego bractwa. Już wtedy wiadomo było o jego ciężkiej chorobie; nie jadł prawie nic i powoli chudł, choć przy tej i kilku innych okazjach przebywał z nami, z bractwem, które mu bardzo wiele zawdzięcza i któremu on się całkowicie poświęcił. Ostatni raz pojawił się kilka miesięcy później w Częstochowie, na dorocznej pielgrzymce do Matki Bożej. Pięćset osób w Sali Papieskiej, wstało z miejsc, gdy się żegnał, jadąc do domu. Owacja trwała z dziesięć minut. Wiadomo było, że od tygodnia nie przyjmował pokarmów, tylko wodę. Ilu z nas miało pełną świadomość, że to było prawdziwe pożegnanie?
Krzysztof Gralik zmarł wkrótce potem.
Cztery lata później ma miejsce sztafeta pokoleń. Syn Krzysztofa żeni się. Ślub odbywa się w krakowskim kościele św. Józefa na Podgórzu.
Jesteśmy tu grupą kilkunastu osób z otoczenia rycerstwa; to swoisty hołd dla ojca i okazja, aby życzyć synowi i pannie młodej wszystkiego najlepszego na wyboistej drodze życia.
***
Uroczystość się kończy, a my wracamy do centrum Krakowa. Krótki spacer przez Sukiennice i wokół rynku i kolejny zachwyt nad bursztynami, ale trzeba też coś zjeść!
Obok stoi kamienica Wierzynka. W niej, może najsłynniejsza restauracja w tym kraju. Historią sięga 1364 roku. Wtedy to, kupiec krakowski, Mikołaj Wierzynek, na prośbę króla Kazimierza Wielkiego, urządził ucztę z okazji ślubu wnuczki królewskiej z cesarzem Karolem IV Luksemburczykiem i tamta słynna uczta przeszła do historii, która trwa do dziś. W czasach cowidowych restauracja była nieczynna. Tym razem się udaje i wchodzimy do środka.
Na półpiętrze ekspozycja zbroi. Zajmujemy stolik przy oknie na piętrze z widokiem na krakowski rynek i przejeżdżające co chwilę strojne dorożki.
Ostatni i w zasadzie jedyny raz byliśmy tu na początku 1982 roku. Ponad czterdzieści cztery lata. Był stan wojenny, przygotowywaliśmy się do wyjazdu na kontrakt do Iraku. Ja wyjechałem w marcu, ale Pani Basia, z dwuipółletnią Agą, dopiero w październiku. Graniczyło to w tamtych czasach z cudem. Wyjazd do Krakowa – aby załatwić jakieś formalności – wymagał przepustki.
Specjalnością Wierzynka jest ponoć dziczyzna. Więc zupa z raków dla Pani Basi i tatar z sarniny dla mnie. Potem jesiotr i comber z sarny na drugie.  Do tego Chardonnay z winnicy Wieliczka i węgierskie musujące Pinot Noir – w żargonie szampańskim, Blanc de Noir.
A jednak absolutnym zaskoczeniem jest deser; lody z karmelizowanych prawdziwków. Nie wiemy, kiedy znowu tu wpadniemy, oby nie za czterdzieści lat.
***
Wiele osób krytykuje ten rząd za niespełnienie 100 mitycznych obietnic wyborczych!
To oczywista nieprawda. Pan Tusk na pewno gorliwie i z oddaniem wypełnia obietnice wyborcze. Tyle, że on ma je spisane na innej kartce.
16 kwietnia, w Brukseli odbyła się konferencja konserwatystów. Uczestniczyli, między innymi Farage i Orban. Jednak miejsce konferencji otoczyła policja. Okazało się, że chciał ją zablokować miejscowy burmistrz. Konferencja zawdzięcza przetrwanie zdeterminowanemu właścicielowi lokalu, który jest Tunezyjczykiem z pochodzenia.
***
Umawiamy się z Panią Gabrysią i Danielem. Mamy zaproszenie do nich, do Regensburga. Kilkanaście lat temu bywaliśmy tam wędrując samochodem między Paryżem a Polską.
Rok przed cowidem, w ramach fantazji, wylądowaliśmy razem z nimi, na balu sylwestrowym w słynnym tutaj Kolpinghaus. Dziesiątki lat tradycji przyciąga na sylwestrową noc gości z całych Niemiec. Goście z Kanady stali się dodatkowym dowodem popularności imprezy.
Ponieważ chcemy uniknąć siedzenia bez ruchu w ciasnych miejscach jak samolot, pociąg jest w tej chwili najlepszym środkiem podróżowania.
Okazuje się, że możemy dojechać z Katowic do Pragi a potem czeskim pociągiem z Pragi do Domaźlic, które są tuż przed granicą z Niemcami i potem ma być tylko 60 km do Regensburga. Znajomi nas stamtąd odbiorą.
***
Mamy zbyt wiele rowerów jak na 48 m2, bo trzy. Dawno sugerowałem, aby pięćdziesięcioletniego składaka po prostu wystawić koło śmietnika i może komuś się przyda. Pani Basi jednak go szkoda. Pinarello i Bianchi są OK, ale polski składak z tamtych czasów to wartość sentymentalna. Niby zbieram się zrobić zdjęcia, aby go wystawić na Allegro. To jednak trwa wieki, bo nigdy niczego tam nie sprzedawaliśmy.
I w końcu Pani Basia zgaduje się z Panią Krysią, która przecież dała nam swój rower – to ten drugi. Okazuje się, że składak jej się przyda, bo może go włożyć do bagażnika samochodu. Tamten rower był na to za duży.
Dopucowuję zakurzoną ramę i koła. Składamy go i zdjęcie, wraz z wymiarami wędruje przez WhatsAppa do Pani Krysi. Dzisiaj po niego przyjeżdżają.
***
Pani Basi zaczyna chyba brakować ogródka przed domem, bo postanowiła zaanektować górkę trawnika miejskiego pod balkonem.
Najpierw posadziliśmy trzy iglaki obok schodów, teraz Pani Basia rozgląda się za hostami. Zadaje sobie też pytanie, co z podlewaniem? Wczoraj podawaliśmy sobie butelki z wodą przez balkon. Dzisiaj pojawił się też dodatkowy problem w postaci psów, które zgodnie podlewają krzak najbliżej od chodnika. Symptomatycznie, głowy wszystkich właścicieli odwracają się w takim momencie w drugą stronę. Może to jakaś anomalia magnetyczno-grawitacyjna? Trąbią przecież o wzmożonej aktywności słońca i o burzach na jego powierzchni. Może oprócz pojawiania się zorzy polarnej, co niektórym wykręca szyje? Towarzyszy temu też chwilowe porażenie ucha środkowego i to po obydwu stronach głowy jednocześnie.
Poprzednie kopanie odbyło się głównie przy pomocy narzędzi kuchennych. Teraz w przedpokoju pojawia się łopata – to od Pana Krzysztofa, syna Pani Steni. Mamy ją na tydzień.
Kilka dni później, za sprawą Lidla, upragnione hosty lądują w ziemi a kilka dodatkowych tuj powędruje na trawnik przed bramą.
Teraz Pani Basia zaczyna przyglądać się w sklepach wężom ogrodowym a ja rozważam podłączenie pod kranem w kuchni.
Kilka dni później wracamy ze spaceru. Pies wali kupę na środku chodnika, a właściciel peroruje przez telefon. Pani Basia nie wytrzymuje i lecą słowa. Zaskoczenie jest jednak zupełne. Pan nie musi sprzątać, bo przecież płaci podatki! Sprawdzam on-line, jakie tu są przepisy? Jest ustawa i do 500 zł kary! Piszę maila do administracji z prośbą o ustawienie w okolicy stosownych tablic.
Pani Basia zaczepi w tej sprawie dwójkę strażników miejskich na rynku. Sprawa karania jest trudna, bo trzeba kogoś złapać na gorącym uczynku, a na widok munduru u właścicieli psów ustępuje skręt szyjny. Na dodatek, wszyscy wyciągają z kieszeni plastikowe torebki. Ale po przyjeździe z Niemiec, na naszym trawniku pojawi się tablica zachęcająca do zbierania po psach i możliwej grzywnie do 500 zł.
Leszek Dacko