Ostatni pociąg do Tarnowa odjeżdża z Krakowa o 23:48. Zatrzymuje się na wszystkich stacjach. Zaraz za Krakowem to chyba co 2-3 km. Irytujące, ale może ma sens; może rozwozi ludzi z popołudniowej zmiany po okolicznych miejscowościach? Pilnuję stacji Brzesko-Okocim. Tam mają czekać na mnie Małgosia i jej mąż Brat Jacek. Jadą z Nowego Sącza, a razem mamy dotrzeć aż do Wilna. Będziemy erygować, w kościele Świętego Ducha, pierwszą na Litwie chorągiew Zakonu Św. Jana Pawła II-go. Jeden z Braci wykonał tytaniczną pracę połączenia dwóch polskich ośrodków: Wilna i Butrymańców, co zaowocuje nowym rycerskim przyczółkiem.
Zdecydowaliśmy się na spotkanie w Brzesku, aby Małgosia i Jacek nie musieli nadkładać drogi. Jacek i tak spędzi całą noc przy kierownicy. W Brzesku, po odjeździe pociągu ciemności. Wysiadający podróżni rozpływają się na parkingu. Można by poczuć się nieswojo, ale na szczęście biały samochód już czeka.
Trasa przez Kielce, Skarżysko to nie droga szybkiego ruchu. Potem będzie żwawiej. W świetle reflektorów mignie nam drogowskaz na Jędrzejów. Przez głowę przelatuje mi myśl o Antonim Gorszczyńskim. Znaliśmy się z Liceum im. A. Mickiewicza, ale zaprzyjaźniliśmy się bardziej w okresie studiów. Antek, dla przyjaciół też Fred, oprócz ogrodnictwa, miewał różne pasje i w pewnym okresie czasu były to zegary. To on podarował mi najpierw jakąś książkę o historii zegarów i to od niego dowiedziałem się, że Jędrzejów to stolica polskiej tradycji zegarmistrzowskiej. Zegar słoneczny na kościele Mariackim w Krakowie był zaprojektowany przez Jana Józefa Przypkowskiego w 1740 roku. Jakieś dwa pokolenia później, w 1895, Andrzej – Feliks Przypkowski zainicjował kolekcję zegarów słonecznych, równocześnie ze zbiorem literatury i starodruków na ten temat.
Jakimś cudem, ukryte przed okupantem zbiory nie ucierpiały w czasie wojny i muzeum im. Przypkowskich w Jędrzejowie działa do dziś. Jest to rarytas kulturowy, dzieło pokoleń, ale ile osób o nim wie?
Telewizja raczy nas arcyciekawymi programami o kulturze i historii np. Francji, a tutaj mamy rzadki, ale własny przykład wyjątkowego rodzimego dzieła, które oparło się bolszewicko-niemieckiemu filtrowi. Konia z rzędem temu, kto wie, że Tadeusz Przypkowski (1905-1977), jeden z kilku najwybitniejszych znawców i wykonawców zegarów słonecznych na świecie, zbudował np. zespół siedmiu zegarów słonecznych na budynku obserwatorium astronomicznego w Greenwich, na południku zerowym. W tym opisie skorzystałem ze strony muzeum zredagowanej przez Piotra Macieja Przypkowskiego, obecnego jego dyrektora.
Ale jedziemy dalej, kawa gdzieś za Warszawą, na wschodzie srebrno-czerwona łuna tuż przed wschodem słońca.
Przelatujemy przez białostocczyznę – zwiedzanie tutejszych terenów zostawiamy sobie na drogę powrotną – i wjeżdżamy na Litwę. Wzdłuż szosy nie widać zbyt wielu domów, raczej pola i las, gęsty, ciemny i tajemniczy. Widać, mickiewiczowskie opisy są w dalszym ciągu aktualne. Poprzednio byłem w Wilnie tylko raz, gdzieś pod koniec studiów i ciekaw jestem, ile tego Wilna pamiętam? Póki co, hotel Ratonda, jakiś chłodnik w restauracji obok i idziemy do centrum. Mamy trochę czasu na zwiedzanie, ale koło szóstej musimy pojawić się w kościele, na próbie generalnej dla kandydatów do jutrzejszego zaprzysiężenia. Po drodze spotykamy inne osoby, które przyjechały tu jeszcze wczoraj i na plac przed katedrą wkraczamy już większą grupą.
Pamiętam katedrę, pamiętam wzgórze Giedymina, gdzieś tu w pobliżu powinien być nieduży, gotycki, zbudowany z cegły, kościół św. Anny, zamieniony w sowieckich czasach na magazyn. Pamiętam, choć to ponad pięćdziesiąt lat, przechodziliśmy obok i przez jakieś uchylone drzwi widać było szpaler piszczałek organowych, poustawianych pod ścianą jak patyki.
Katedra jest dla nas, Polaków miejscem pamięci narodowej, historii i wspomnieniem okresu świetności Rzeczypospolitej. Przechodzimy wśród zwiedzających tłumów przez kolejne kaplice. Nagrobki, tablice, rzeźby, strzępki polskich rozmów…
Teraz trzeba dojść do najważniejszego dla Polaków miejsca w Wilnie, do starej bramy miejskiej, z której patrzy na miasto Matka Boża Ostrobramska. Jest cały czas nieco pod górę, Jakoś tak, samoistnie, cisną się nam na usta słowa Inwokacji i po chwili cała grupa recytuje „Litwo, Ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie…” W końcu, przez otwarte okna u góry, z daleka, widać cudowny obraz. Wchodzi się z boku, od ulicy, potem korytarzem i schodami do góry i jesteśmy. Cisza, zaduma i modlitwa.
Jutro przyjdziemy znowu. Jeszcze przed mszą przyprowadzi nas tu jeden z rycerzy – kandydatów, student matematyki na Uniwersytecie Wileńskim. I znowu powtórzy się sekwencja z Inwokacją. Ernest powtarza jej słowa razem z nami. Przy okazji sprzedam mu mój temat probabilistycznego prawa serii. Okazuje się, że Ernest studiuje rachunek prawdopodobieństwa.
Powrót to lekko z górki, ponownie w kierunku centrum. Można się sycić widokiem brył kamienic, które bardzo dobrze pamiętają polską mowę. Nowoczesne budynki są zgrabnie wkomponowane w architekturę starego miasta. Chcemy być bliżej kościoła Świętego Ducha, ale jest jeszcze czas na obiad i lokalne piwo. Poza tym, nie możemy się doczekać, aby spróbować lokalnej gastronomii. Ci którzy są tu już od wczoraj, nie omieszkali podrażnić nam podniebienia smakowitymi fotkami, W tym samym czasie, nasz Generał z Bratem Jackiem udzielą wywiadu w tutejszej, polskiej telewizji.
Wybieramy restaurację Gabi, z patio urządzonym w podwórku między kamienicami. Wrócimy tu jeszcze raz, po uroczystej mszy w niedzielę.
Do kościoła nie jest łatwo się dostać, ale w końcu jakieś telefony i otwiera nam, chyby kościelny. Szereg pomieszczeń obok zakrystii. Na niskim stole, przy którym przycupniemy na chwilę, czekając na rycerskich kandydatów, wielki bochen czarnego chleba i nóż. Nie mogę odmówić sobie i odkrawam kawałek. Żytni razowiec, podobny do naszego pumpernikla, słodkawy dodanym miodem i bardzo treściwy. Być może taki sam chleb pojawiał się na nowogródzkim stole w czasach Mickiewicza?
W końcu są wszyscy, którzy mogli pojawić się dzisiaj, jest już też Brat Generał.
Trzeba pokazać przyszłym braciom, gdzie mają stanąć w czasie jutrzejszej uroczystości, przejść raz przez rycerski Ryt zaprzysiężenia. Występować będą i przed Panem Bogiem i przed tłumem parafian, którzy po ludzku ocenią uroczystość i nasz Zakon.
Ale to już koniec formalności na dzisiaj. Brat Generał zaprasza wszystkich na kolację. Wylądujemy w restauracji z włoską kuchnią. Litewscy włosi z początku nie rozumieją po polsku, ale gdzieś po dwóch godzinach okazuje się, że oni jednak też coś z tego polskiego pamiętają. Generał sadza wszystkich nowicjuszy obok siebie. Biesiada biesiadą, ale on równocześnie wypytuje ich o to co robią, jak ma na imię żona i dzieciaki, i ile ich jest?
Jutro, będzie w stanie zwrócić się do nich wszystkich po imieniu i potrafi pokierować pierwszym spotkaniem nowej chorągwi tak jakby znał nowych braci od dawna.
Zjechało nas tu sporo, bo koło sześćdziesięciu, więc procesja na wejście jest imponująca. Tak się składa, że to niedziela zesłania Ducha Świętego. Parafianie są chyba trochę zaszokowani, bo nie spodziewali się takiej nietypowej uroczystości i oprawy mszy.
W czasie śpiewania „Sekwencji”, spod kopuły leci na wszystkich deszcz różanych płatków. Jest lokalny chór i telewizja. Nawet ja mam okazję powiedzieć kilka słów o rycerstwie w odległym Toronto. Moje umiejętności medialne są chyba jednak skromne, bo wywiad jest krótki. Parafianki przygotowały dla nas hojny poczęstunek.
***
Tuż obok, na ul. Dominikańskiej, wciśnięte w szereg budynków znajduje się Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Jest tuż przed trzecią i idziemy na Koronkę. Siostry proszą Generała o jej poprowadzenie. Powoli kończą się uroczystości. Nasza grupka jeszcze raz wyląduje we wspomnianej restauracji. Inni wsiadają do samochodów i jadą do domu. Do granicy nie jest przecież daleko. My z Jackiem i Małgosią wyruszymy w drogę powrotną w poniedziałek rano. Postanawiają pokazać mi, w drodze powrotnej, kilka osobliwości Podlasia.
***
Pierwsza to bociany. Co rusz, to jakieś gniazdo z symbolicznym prawie boćkiem stojącym na straży albo łąka, którą obsiadła mała grupka ptaków.
Czas jednak też na inne rzeczy. Z Podlasia pochodzą słynne korycińskie sery. Trudno dziwić się ich smakowi; nieprzebrane lasy i łąki, brak zanieczyszczenia, to idealne warunki dla hodowli gwarantującej czystość i smak mleka. Zatrzymujemy się przy lokalnym sklepiku wabiącym produktami kresowymi. Są więc sery i chleb i kwas, a także lokalnie warzone piwa. Stad już tylko skok do Kruszynian.
Białostocczyzna jest jednym z kilku miejsc, gdzie do dzisiaj mieszkają polscy Tatarzy, wyznawcy Islamu. W Kuszynianach i w pobliskich Bohonikach znajdują się tatarskie meczety. Podjeżdżamy pod drewniany, pomalowany żywą zielenią budynek z dwoma wieżami.
Wieś Kruszyniany powstała w pierwszej połowie XVI wieku. Od czasów króla Jana III Sobieskiego zamieszkują tu potomkowie Tatarów. Obecne, lokalne gminy są największymi w Polsce, zapewne skupione wokół istniejących świątyń.
Meczet w Kruszynianach pochodzi z końca osiemnastego wieku. Architektonicznie łączy elementy meczetu muzułmańskiego, kościoła barokowego i stylu budownictwa ludowego.
W czasie wojny służył jako szpital polowy. Wtedy zrabowano perskie dywany i ozdobne makaty.
W południe pójdziemy za ciosem i zjemy obiad w tatarskiej restauracji o smakowitej nazwie Halva w Białymstoku.
Na koniec zahaczymy o Prawosławny Monaster Zwiastowania Najświętszej Marii Panny w Supraślu.  Ufundowany przez Aleksandra Chodkiewicz przed 1497, jeden z pięciu istniejących w Polsce prawosławnych klasztorów męskich.
Perła architektury. Niestety, to poniedziałek i część muzealna jest zamknięta.
Wracamy do domu.
***
8 czerwca, kolejna pielgrzymka Zakonu Rycerzy św. Jana Pawła II-go na Jasną Górę.
Sala nosząca papieskie imię pęka w szwach. Jest nas tu około osiemset osób. Zakon się rozrasta. Jeszcze rok, dwa i nie będzie dla nas odpowiedniego pomieszczenia w wielu miejscach w których dotychczasowo spotykaliśmy się.
Kulminacyjny punkt pielgrzymki to popołudniowa msza w samym sanktuarium. Na dodatek, jest to msza prymicyjna ks. Michała Grzesiaka z Sułkowic, równocześnie kapelana naszych rycerzy z Wadowic.
Po mszy, młody kapłan wychodzi na dziedziniec i zaczyna udzielać indywidualnego błogosławieństwa. Unosi ręce nad każdą pochyloną głową i odmawia modlitwę. Dzisiejsze błogosławieństwo ma rangę błogosławieństwa papieskiego. Ustawia się kolejka rycerzy, ich rodzin oraz osób postronnych. Wszyscy dostają obrazki prymicyjne. Na nim, cytowane za świętym Janem Pawłem II, zawierzenie Pani Kalwaryjskiej. Ksiądz Michał przygotował tych obrazków 500. Po pół godzinie ich braknie.
Pod wieczór, jeszcze jeden ważny punkt programu. Ekspresowe, można rzec, rekolekcje z księdzem Jackiem Stryczkiem.
Miał być naszym rekolekcjonistą tej wiosny w czas Wielkiego Postu, ale nie był. Pomysłodawca „Szlachetnej Paczki” i „Ekstremalnej Drogi Krzyżowej”. Zwolennik, wzorujący się na Janie Pawle II-gim, wymagania od siebie. Zwolennik rozbudzania męskości; „Nie warto żyć normalnie, warto żyć ekstremalnie”. Stąd już krok do męskiego rycerstwa mych współbraci. Jest początek czerwca, ksiądz Olszewski w areszcie od dwóch i pół miesięcy. Czy jest jakaś wspólna nić, który tych kapłanów może łączyć? Pewno tak. Ekstremalna Droga, w 2019 roku, pociągnęła już sto tysięcy ludzi. To armia. Ksiądz Olszewski, oprócz tego, że dostał do wykorzystania pieniądze, których nie powinien był dostać, wykazał się talentem organizacyjnym, bo jego ośrodek stoi. To połączenie duchowości z charyzmą, znajomością psychiki ludzkiej i talentem organizacyjnym, żeby nie powiedzieć menedżerskim to bomba atomowa. Co jak co, ale większego nieszczęścia niż kolejny Jan Paweł II-gi nie można sobie wyobrazić. Trzeba zawczasu likwidować wszelkie zalążki, które mogłyby doprowadzić do kolejnej katastrofy godzącej w świetlany rozwój ludzkości. Teraz są inne czasy więc i metody są inne.  Błogosławionego księdza Jerzego, zmaltretowano i zwłoki wrzucono do Wisły. Ojciec Olszewski siedzi w areszcie. Księdzu Jackowi podbiera się pomysły i ogranicza swobodę działania, nawet w obrębie samego kościoła.
Gdzieś tam czuwa wielki brat.
Leszek Dacko