Wygląda na to, że narada Donalda Tuska z sędziami i innymi przedstawicielami jurysprudencji, musiała mieć bardzo dramatyczny przebieg. W odróżnieniu od innych tajemnic państwowych, które prędzej czy później wychodzą na światło dzienne, jak nie za sprawą ruskich agentów, to za sprawą polskiego safandulstwa, tutaj tajność była surowo przestrzegana, w związku z tym nie wiemy, co tam naprawdę się działo. Jesteśmy skazani na domysły, a skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się! Ja na przykład swoje domysły opieram na tym, że Donald Tusk nie spotkał się ze wszystkimi sędziami, a tylko tymi, co to zaliczają się do tak zwanego “towarzycha”. Co to jest, to “towarzycho”? A to są dawne komunistyczne pieszczochy, co to transformację ustrojową przeszły w szyku zwartym, podobnie zresztą, jak stare kiejkuty, które potem przepoczwarzyły się w Wojskowe Służby Informacyjne i przez 16 lat w “wolnej Polsce” pilnowały, czy wszystko “gra i koliduje” – no i nowy narybek agenturalny.
Jeśli chodzi o sędziów, to “towarzycho” wykręciło się od lustracji, która ujawniłaby rozmaite “wstydliwe zakątki”. W tym celu przy pomocy Judenratu pod kierownictwem Michnikuremka i znanego jeszcze w czasach stalinowskich z “postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego wiceministrem sprawiedliwości został ptaszek Boży w osobie pana prof. Adama Strzembosza. Ten poczciwiec uważał, że wszyscy ludzie są dobrzy, a już zwłaszcza dobre są pieszczochy dawnego reżymu, w związku z tym nie trzeba niepokoić ich żadną lustracją, bo – jak to dobrzy ludzie – sami się zlustrują. Naszemu “towarzychu” właśnie taki ptaszek Boży był potrzebny i dzięki niemu mogli przenieść cały komunistyczny bagaż do “wolnej Polski” zatruwając jej atmosferę swoimi wyziewami. Nawiasem mówiąc, pan prof. Strzembosz nawet i dzisiaj chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co wtedy narobił, z tą różnicą, że teraz już chyba nie myśli, iż wszyscy ludzie są dobrzy, bo ludzie Kaczyńskiego dobrzy nie są. Dobrzy są tylko ludzie z “towarzycha”.
A dlaczego? A dlatego, że “towarzycho” uzurpowało sobie monopol na wystawianie certyfikatów moralności i w ogóle – wyznaczanie tak zwanych “standardów”. Najwyraźniej naszemu ptaszkowi Bożemu zależy, by dożyć aż do śmierci w opinii świętości i dlatego podlizuje się “towarzychu” ewangelicznie, to znaczy – “w porę i nie w porę”. Nawiasem mówiąc, “towarzycho” swój monopol na “standardy” traktuje podobnie, jak w III Rzeszy SS-mani traktowali czystość rasową. Jak wiemy, uważali oni, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. “Towarzycho” podobnie; członek “towarzycha” jest przyzwoity ex definitione, nawet gdyby dopuszczał się najgorszych zbrodni – co przecież niejednemu “sędziemu nie od Boga” się przytrafiało.
Toteż konfrontacja Donalda Tuska z “towarzychem” musiała mieć dramatyczny przebieg tym bardziej, że wcześniej premier Tusk dopuścił się względem “towarzycha” deliktu, kontrasygnując prezydentowi Dudzie kandydaturę Krzysztofa Wesołowskiego, osobnika spoza “towarzycha” do Sądu Najwyższego. Toteż obsztorcowała go sama pani prof. Ewa Łętowska, chodząca w “towarzychu” in odore sanctitatis. Mimo – a może właśnie dlatego, że w latach 80-tych, kiedy ZOMO pałowało ludzi, a bezpieczniacy robili z nimi różne eksperymenty – skwapliwie korzystała z okazji, by siedzieć cicho. Pewnie z uwagi na tę skłonność, generał Jaruzelski, w ramach przygotowań do transformacji ustrojowej, dał jej fuchę rzecznika praw obywatelskich – że to niby pani profesor “czuwa”.
W takiej sytuacji oczyma duszy widzę, jak “towarzycho” sztorcuje premiera Tuska tymi słowy: “co ty sobie myślisz, frędzlu, że kim ty jesteś? Myśmy wychodzili ze skóry, żeby ci pomóc, zgodnie z poleceniem Naszej Złotej Pani z Berlina, kicaliśmy w obronie praworządności z rozmaitymi Giertychami, paliliśmy znicze i tak dalej – a ty teraz podpisujesz Dudzie jakieś kontrasygnaty? Masz frędzlu zrobić porządek z tymi sędziami, co to nie należą do “towarzycha”, bo inaczej będzie z tobą brzydka sprawa”.
Premier Tusk zrozumiał, że to nie żarty, podobnie jak podczas afery hazardowej i zadeklarował pójście na pełną współpracę. No dobrze – ale co właściwie z tymi sędziami zrobić?
Według fałszywych pogłosek pan minister Bodnar miał proponować, by ich wszystkich – jak to Lachów – zariezać – ale inni zwrócili uwagę, że na tym etapie taka surowość byłaby przedwczesna.
Zapanował pewien impas, podobnie jak w przypadku Murzynów, co to na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli, co mu zrobić, ucięli… – no, mniejsza z tym. Wreszcie ktoś starszy i mądrzejszy – czy przypadkiem nie pani prof. Ewa Łętowska? – przypomniał sobie, jak takie sprawy załatwiano w czasach stalinowskich w ZMP. Jak bezpieka poszczuła ZMP-owców na jakiegoś nieszczęśnika, to kolektyw dawał mu szansę, połączoną często z wymuszoną zgodą na werbunek w charakterze konfidenta. Musiał mianowicie złożyć samokrytykę, to znaczy – przyznać się do wszystkiego i obiecać, że od tej pory będzie słuchał kolektywu – co dzisiaj oznacza oczywiście “towarzycho”. I na tym stanęło – że ci “neosędziowie” zostaną poddani weryfikacji, niczym SB u progu transformacji ustrojowej – ale nie wszyscy, bo tylko ci, co nie okażą “czynnego żalu” – jak bodnarowcy nazwali samokrytykę. Tym, co złożą samokrytykę, włos z głowy nie spadnie i – kto wie – może nawet po jakimś okresie kwarantanny będą mogli dołączyć do “towarzycha”?
Ale na tym się chyba nie skończyło, bo oto 9 września Donald Tusk obwieścił, że “uchyla” swoją kontrasygnatę w sprawie sędziego Wesołowskiego. Co to oznacza, takie “uchylenie” złożonego już podpisu – nikt tego chyba jeszcze nie wie – ale na tym właśnie polega “przywracanie praworządności”, które musi obfitować w rozmaite precedensy. Ciekaw jestem, czy – zgodnie zasadą równości obywateli wobec prawa – również zwykli obywatele będą odtąd mogli “uchylać” swoje podpisy, jeśli tylko z jakichś powodów miałoby to być korzystne? W dodatku tego samego dnia ogłoszono, że w sprawie byłej Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, pani Małgorzaty Gersdorf, co to przed dwoma laty, wraz z mężem, uczestniczyła w wypadku samochodowym zakończonym śmiercią motocyklisty, pojawiły się “nowe opinie biegłych”, które wyjaśniły ponad wszelką wątpliwość wszystkie okoliczności incydentu. Gdyby te opinie pojawiły się chociaż ze dwa dni później, to wszystko wyglądałoby trochę przyzwoiciej, ale widocznie pani Małgorzata Gersdorf nie mogła dłużej czekać z obawy, że skończą się jej gersdorfiny.
Ciekaw jestem, co na to wszystko powie kroczący do niedawna w pierwszym szeregu męczenników praworządności pan sędzia Igor Tuleya? Na wieść o “czynnym żalu” powiedział, że on nigdy by się na takie upokorzenie nie zgodził i że ani “Iustitia”, ani “Themis” z takim pomysłem nie wychodziły. Skoro pan sędzia tak twierdzi, to nie wypada nam zaprzeczać, ale warto zauważyć, że ja podejrzewam obydwie organizacje, iż są tylko pasami transmisyjnymi bezpieki do wymiaru sprawiedliwości. Jednak pasy transmisyjne przecież nie decydują, a tylko transmitują decyzje starych kiejkutów, które niezawiśli sędziowie mają w podskokach wykonywać.
Stanisław Michalkiewicz