Wygląda na to, że Donald Tusk jest zadowolony z powodzi, to znaczy – nie tyle może z powodzi jako takiej, bo ujawniła ona rozmaite wstydliwe zakątki jego vaginetu, które teraz trzeba będzie zręcznie, a może nawet i ręcznie odkręcać – co z powodzi, jako tła, na którym Donald Tusk zaprezentował się jako energiczny przywódca narodu, który samym swoim pojawieniem się na miejscu katastrofy przywraca naruszony porządek i właściwą hierarchię.
Z tego właśnie powodu naraził się nawet na krytykę i to ze strony pana red. Jacka Żakowskiego, który przez Judenrat “Gazety Wyborczej” uważany jest za tzw. “proroka mniejszego”. Pan red. Żakowski mianowicie porównał pana premiera Tuska do… Putina – bo Putin podobno tak samo, publicznie, przed kamerami, beszta ministrów, generałów i innych dygnitarzy, a ci – zwłaszcza generały – cicho siedzą i liczą, ile dni zostało im jeszcze do emerytury. W demokracji tak nie ma – dowodził pan red. Żakowski. W demokracji nikt nikogo publicznie nie ruga, tylko wszyscy, rada w radę, radzą, jakby tu wybrnąć z sytuacji i nikogo nie urazić. Warto dodać, że te słowa padły w rządowej telewizji, budząc zrozumiały popłoch wśród tamtejszych funkcjonariuszy Propaganda Abteilung. Zrozumiały – bo po panu red. Żakowskim nikt się czegoś takiego nie spodziewał. W tej sytuacji pani redaktor wyraziła przypuszczenie, że może naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, taki właśnie energiczny przywódca się spodoba? Narodowi – jak narodowi – ale że takie emploi spodobało się Donaldu Tusku, to rzecz pewna. Neron też nie widział niczego złego w tym, że zorganizował sobie swój występ wokalny na tle płonącego Rzymu. Ale w obronie Donalda Tuska odezwał się czujny pan mecenas Roman Giertych, któremu nie mogło pomieścić się w głowie, jak można porównywać Donalda Tuska do “zbrodniarza wojennego”. Wprawdzie pan mecenas ma dużą głowę, ale gdyby miał jeszcze trochę większą, na przykład – taką jak prawdziwy koń – to może by mu się zmieściło, że porównywać można, a nawet trzeba wszystko ze wszystkim. W przeciwnym razie skąd byśmy wiedzieli, że pan premier Donald Tusk jest lepszy od zimnego ruskiego czekisty, zbrodniarza wojennego, Putina? A jak porównamy, to od razu możemy spenetrować prawdę.
Ale mniejsza z tym, bo muszę ze smutkiem donieść, że żadna z moich ulubionych teorii spiskowych, przedstawionych w poprzednim felietonie, się nie potwierdziła. Chodziło oczywiście o to, komu zostanie przypisana odpowiedzialność za powódź. Wydawało mi się, że najpoważniejszym kandydatem na winowajcę jest właśnie Putin, bo jest on przecież winien wszystkiemu, a skoro tak, to dlaczego nie powodzi?
Widocznie jednak premier Tusk i jego doradcy uznali to za pójście na łatwiznę tym bardziej, że nawet gdyby Putin został uznany za winnego powodzi, to cóż by z tego wynikało? Nie wynikałoby z tego nic, a przecież chodzi o to, żeby z winowajcy wycisnąć korzyści polityczne.
Z tego samego powodu upadła również kolejna teoria spiskowa, że powódź stanowiła pierwsze poważne ostrzeżenie ze strony Nieba, z powodu rozporządzenia wydanego przez panią Barbarę Nowacką w sprawie ograniczenia nauki religii w rządowych szkołach. Ale chyba powódź byłaby dla niej zastawką zbyt poważną, a poza tym – to nie ona zostałaby uderzona w czułe miejsce, tylko mnóstwo niewinnych obywateli – więc sam zacząłem nabierać wątpliwości do tej teorii. W dodatku tak zwane “życie” przyniosło potwierdzenie, że chyba moje przypuszczenia są trafne. Oto Krajowa Rada Sądownictwa, której pani Nowacka wprawdzie “nie uznaje” – niemniej jednak – zauważyła, że pani Nowacka, podobnie, jak pani Kotula wcale nie są ministrami rządu premiera Tuska. Chodzi o to, że składając ślubowanie, zniekształciły jego rotę mówiącą o “obejmowaniu urzędu ministra”, a nie jakiejś “ministry”, czy jeszcze gorzej – “feministry”. Zdaniem KRS powoduje to, iż ślubowanie jest nieważne, a zatem – obydwie panie nie są żadnymi “ministrami”.
Jeśli zatem miało miejsce jakieś pierwsze poważne ostrzeżenie ze strony Nieba, to możliwe, że właśnie takie. Jeśli chodzi o trzecią teorię, to ona jakby się potwierdziła, ale oczywiście częściowo. Wskazywałem tam, że współczesne powodzie, a zwłaszcza ich rozmiary i niszczycielski charakter, są następstwem przeprowadzonych w latach 50-tych i 60-tych melioracji, która doprowadziła do zniszczenia naturalnej i sztucznej retencji. Potwierdziła się ona, ale tylko jakby i tylko częściowo, bo premier Tusk właśnie zapowiedział bezlitosną walkę z… bobrami. Okazało się bowiem, że podstępne bobry – jak to bobry – bobrują również, a może nawet zwłaszcza – w wałach przeciwpowodziwych. Co rząd usypie jakiś wał przeciwpowodziowy, to bobry zaraz go rozkopują, no a potem powódź taki wał bez trudu przerywa, zupełnie nie zwracając uwagi na zaklęcia, którymi sztaby kryzysowe próbują ją powstrzymać. Więc już wiemy, kto się przyczynił do powodzi i w którą stronę ma się kierować gniew zagniewanego ludu.
Ale to dopiero początek, bo właśnie odezwał się niezawodny pan Marian Banaś, prezes Najwyższej Izby Kontroli. Okazało się, że bobry oczywiście swoją drogą, ale że w dodatku inwestycje przeciwpowodziowe, które miały zostać ukończone jeszcze w roku 2023, a więc za rządów “dobrej zmiany”, z zagadkowych przyczyn ukończone nie zostały, a w tej sytuacji powódź miała ułatwione zadanie. Warto dodać, że ustalenia NIK mają charakter rozwojowy i dzięki kolejnym kontrolom, po nitce do kłębka dojdziemy do prawdziwego winowajcy, a nieubłagany palec zagniewanego ludu wskaże wtedy wprost na samego Jarosława Kaczyńskiego.
“On źle poradził, powódź sprowadził, on czas rozziębił, on zasiew zgnębił” – pisał proroczo jeszcze w XVIII wieku pozbawiony wszelkich złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki. Co prawda chodziło mu o koguta, który został wytypowany na winowajcę klęski żywiołowej, ponieważ piał w niewłaściwych momentach – ale nie trzymajmy się niewolniczo literatury, tylko próbujmy na zadany temat kreatywnie improwizować.
Skoro po nitce do kłębka pan prezes Banaś doprowadzi do Jarosława Kaczyńskiego, to czegóż chcieć więcej? Z taką oceną będzie musiała zgodzić się również Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, która złożyła gospodarską wizytę na terenach objętych powodzią, samą obecnością swoją zatwierdzając działania premiera Donalda Tuska, a nawet obiecując rozmaite rekompensaty. To znaczy – nie tyle może będzie “musiała”, bo nie ma w Polsce nikogo takiego, kto by ją do czegokolwiek zmusił – co ulegając nieodpartemu impulsowi, po prostu zgodzi się z ustaleniami dokonanymi przez pana prezesa Mariana Banasia.
Stanisław Michalkiewicz