Już drugi raz wybraliśmy się do Finlandii. Tym razem pojechaliśmy na cały sierpień na północ tego kraju. Dotarliśmy też do Norwegii na Przylądek Północny (Nordkapp). Dalej rozciągało się już tylko Morze Barentsa.
Popłynęliśmy promem z Gdańska do Nynashamn pod Sztokholmem, a dalej ruszyliśmy samochodem, wypakowanym niemal po dach sprzętem i jedzeniem, z kanu na dachu, autostradą wzdłuż Morza Bałtyckiego i Zatoki Botnickiej, stołując się po drodze w Ikei. Na szczęście Ikea jest w każdym większym mieście w Szwecji, a patrząc na znaki z nazwami miejscowości nietrudno odnaleźć takie, które kojarzą nam się z produktami z Ikei. Myślę sobie, że może tam jest taka tradycja, że każdy projektant wyposażenia wnętrz nadaje swojemu projektowi nazwę miejscowości, w której się urodził (on lub jego matka, teściowa, pradziadek, szwagier, itd…).
Na końcu Zatoki Botnickiej wjeżdżamy do Finlandii. Żegnamy się z morzem i jedziemy dalej na północ, kierując się na Rovaniemi. To miasto znane wszystkim dzieciom, siedziba świętego Mikołaja. Tu wszystko jest „Santa”: Santa Hotel, Santa Restaurant, Santa Store… Święty Mikołaj jest patronem i siłą napędową każdego biznesu i aż strach pomyśleć, jak to wszystko wygląda zimą.
Za Rovaniemi koło wioski świętego Mikołaja przekraczamy równoleżnik 66°33’39”N, czyli koło polarne. Jesteśmy w Laponii.
Jedziemy wśród lasów, czasem mijamy jakąś zabudowę. Miasteczka trafiają się raczej rzadko. Ciekawe, że Finlandia ma powierzchnię podobną do powierzchni Polski, ale Finów jest tylko 5 milionów, z czego prawie połowa mieszka w Helsinkach i rejonach najbliższych stolicy. Średnia gęstość zaludnienia wynosi 16 osób na kilometr kwadratowy, czyli jest prawie 10 razy mniejsza niż średnia gęstość zaludnienia w Polsce.
Na początek kierujemy się nad jezioro Inari, trzecie największe jezioro w Finlandii, które od razu wyróżnia się na mapie. Jest ogromne, więc wiadomo, że będziemy eksplorować tylko jego maleńki fragment. Pływamy po nim przez tydzień, śpimy pod namiotem, najczęściej korzystając z wyznaczonych, dobrze utrzymanych miejsc biwakowych. W takich miejscach zawsze można znaleźć drewutnię, czysty wychodek, a nierzadko również chatkę, w której można ugotować posiłek (jest butla gazowa i kuchenka) lub przenocować na drewnianej pryczy.
Nie mogę się nadziwić, że to wszystko jest takie zadbane i nieponiszczone. Jacek zadowolony, łowi spore szczupaki. A ja zażywam kąpieli w jeziorze, bo dalej na północ woda może być już za zimna. Tylko ze spaniem bywa problematycznie. W pierwszej połowie sierpnia słońce ledwo chowa się za horyzontem. Kładziemy się spać po północy, gdy jeszcze jest jasno, a wstajemy między 9 a 10 rano. Mamy jednak nadzieję, że jeszcze nam się to spanie unormuje, bo jednak noce będą coraz dłuższe i ciemniejsze.
Kolejny tydzień to Park Narodowy Lemmenjoki, największy park narodowy Finlandii i jeden z największych w Europie, z rosomakiem w herbie (na szczęście nie było nam dane spotkać przedstawiciela tego gatunku). Przez park rzeka Lemmenjoki, która zanim wpadnie do jeziora Inari, przepływa przez kilka długich i wąskich jezior, dzięki czemu nurt nie jest odczuwalny i można nią płynąć tam i z powrotem. Rzeka płynie doliną, a po obu stronach znajdują się niewysokie góry, na dole porośnięte lasem, bliżej szczytów bezleśne i skaliste. Z wierzchołków rozciągają się bezkresne widoki na góry i jeziora nienaruszone działalnością człowieka.
Po dwóch tygodniach na kanu robimy przerwę na pranie. Wynajmujemy domek z pralką na obrzeżach tym razem drugiego co do wielkości parku narodowego Finlandii – Parku Narodowego Urho Kekkonena. Przez dwa dni resetujemy się pod względem higienicznym i wędrujemy górach.
Kolejny punkt wyprawy to dotarcie na północny kraniec Europy, czyli na Nordkapp. Przezornie tankujemy się przed granicą i wjeżdżamy do Norwegii. Jakość dróg od razu się pogarsza, może to oznaka bardziej surowego klimatu. W miarę jazdy na północ krajobraz się zmienia. Nie jest już tak łagodnie i płasko jak w Finlandii, droga ciągnie się wzdłuż fiordu. Sam Przylądek Północny ku mojemu zaskoczeniu nie jest położony na stałym lądzie, tylko na wyspie. Żeby się na nią dostać, trzeba przejechać przez tunel o długości 7 kilometrów. W tunelu najpierw zjeżdża się w dół, a potem jest jazda w górę. Jadą nie tylko samochody, ale i rowery. Nordkapp to popularny cel rowerzystów. Niektórzy jadą naprawdę nieźle obładowani, a w tunelu muszą podprowadzać rower pod górkę. Dużo jest też kamperów, trafiają się rejestracje z Polski.
Na wyspie Mageroya, na której znajduje się słynny przylądek, nie ma drzew. Tylko skaliste góry i stada reniferów. Jest też kilka miasteczek wyglądających jak te na Nowej Fundlandii. Wjazd na sam Przylądek Północny jest płatny, na szczęście cena nie jest jakaś zaporowa (chociaż opłata jest naliczana i za parking, i za osobę), wszyscy grzecznie płacą i nie próbują parkować na poboczu. Robimy pamiątkowe zdjęcie przy globusie i spacerujemy po wysokim na 300 metrów klifie. Znajduje się tu też centrum turystyczne z wystawami, restauracją i sklepami z pamiątkami, ale wstęp do budynku jest płatny. Wystarczą nam więc widoki.
Wracamy do Finlandii. Pogoda się zmienia. Do tej pory było sucho (nie padało przez 7 tygodni, jak mówią miejscowi) i raczej bezwietrznie, teraz jednak wiatr ma się nasilać. Planowaliśmy pływanie po północnej części jeziora Inari, ale fale będą za duże. Wybieramy kilka mniejszych jezior w tej samej okolicy, połączonych ze sobą wąskimi przesmykami. I tam dopiero jesteśmy z dala od cywilizacji. Nie ma wyznaczonych miejsc na namiot, naszykowanego drewna i wychodka. Przez tydzień nie spotykamy żadnego człowieka. Odwiedzają nas za to renifery, zbieramy jagody i grzyby, łowimy szczupaki, tylko woda jest tak zimna, że silnej woli mi nie wystarcza, żeby popływać.
Na koniec jedziemy jeszcze raz do Norwegii, tym razem do Kirkenes, niedaleko granicy z Rosją. W internecie można przeczytać, że do niedawna raz w miesiącu w mieście odbywały się bazary z rosyjskimi towarami. Teraz na każdym kroku widać ukraińskie flagi. W czasie drugiej wojny światowej Kirkenes zostało zajęte przez Niemców, którzy chcieli kontrolować aliancką trasę zaopatrzeniową do Murmańska. Dlatego też było najczęściej bombardowanym miastem Norwegii. Zwiedzamy muzeum historyczne i idziemy na spacer do portu. W tych rejonach poławiane są olbrzymie kraby królewskie. W porcie leżą różnego rodzaju klatki na kraby. Klatki na homary z Nowej Fundlandii wyglądają przy nich jak zabawki. Jedziemy jeszcze do ostatniej zatoki, której zachodni brzeg jest norweski, a wschodni rosyjski. Wcześniej granica biegnie wzdłuż rzeki. Stoją tabliczki, ale rodzime zabezpieczenia znad Bugu robią większe wrażenie.
Pod koniec sierpnia Finlandia zaczyna pachnieć jesienią. Przemieszczamy się powoli na południe i śpimy dwie noce nad rzekami. Trawy wypłowiały, a brzozy msają żółte liście. Jednej nocy jest nawet zimno. I wreszcie ciemno. Mamy szczęście, jeszcze tak na pożegnanie, a może i na zachętę na przyszły rok, udaje nam się zobaczyć zorzę polarną.
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak