Polacy nie są tak entuzjastycznie nastawieni do Ukrainy jak ich przywódcy z Warszawy Historyczna nienawiść do Rosji nie przekłada się na poparcie Polaków dla wojny na Ukrainie i uchodźców – konstatuje Chris Hann na łamach Asia Times. Można wybaczyć odbiorcom zachodnich mediów przypuszczenie, że Ukraina – państwo, którego suwerenność została tak brutalnie naruszona przez rosyjską inwazję w lutym 2022 r. – cieszy się niezachwianym poparciem ze strony swojego zachodniego sąsiada, Polski. Wsparcie polskiego rządu było jednoznaczne. Darowizny sprzętu wojskowego i pomoc humanitarna dla uchodźców były bezkonkurencyjne w Europie. Wybór nowego rządu pod koniec 2023 r. nie wpłynął w zauważalny sposób na zaangażowanie Polski. Antypatia wobec Rosji w Polsce ma silne korzenie, sięgające czasów sprzed formalnego włączenia znacznej części kraju (w tym Warszawy) do rosyjskiego imperium Romanowów.
(…) Jednak po ponad dwóch latach wojny, w niektórych grupach społeczeństwa zaczynają pojawiać się wątpliwości.
Rolnicy są wściekli od lat. Ukraina ma żyzne gleby, a jej agrobiznes jest wolny od regulacji UE. (…)Niektórzy Polacy nawet uważają, że skoro większość ukraińskich gruntów rolnych należy do kapitału zagranicznego, przedłużenie wojny zostało zaaranżowane przez Zachód z powodów ekonomicznych.
Podobne argumenty można usłyszeć w odniesieniu do energii. Koniec taniego gazu z Federacji Rosyjskiej obiecuje bonanzę dla alternatywnych dostaw, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych, kosztem wyższych cen dla polskich gospodarstw domowych.
W wielu rozmowach słyszałem też, że Polska jest jedynym sojusznikiem Ukrainy, który bezpłatnie udostępnia jej sprzęt wojskowy – podczas gdy inne państwa NATO nalegają na pełną zapłatę lub oferują kredyty, które teoretycznie pewnego dnia trzeba będzie spłacić.
Urazy są głębokie i dotyczą dużych grup ludności. Dlaczego muszę czekać miesiącami na wizytę w szpitalu, pytają ludzie – czy to z powodu zwiększonego zapotrzebowania na usługi medyczne ze strony milionów ukraińskich uchodźców?
Dlaczego moje podatki mają być przeznaczone na hojne zasiłki finansowe dla Ukraińców, którzy stawiają się na granicy, odbierają gotówkę i szybko wracają do domu?
Większość wykształconych obywateli odrzuca takie oskarżenia z pogardą. Ci, którzy narzekają i wyolbrzymiają odosobnione nadużycia, są często skreślani jako łatwowierne ofiary rosyjskiej propagandy.
Ale Polacy nie są naiwniakami.
Pomniki zbrodni komunistycznych są wszędzie – przede wszystkim masakry katyńskiej z 1940 r., kiedy to radzieckie siły bezpieczeństwa zamordowały tysiące polskich oficerów. Niedawno wielu Polaków nadal podejrzewało współudział Kremla w katastrofie lotniczej, w której zginął ich ówczesny prezydent Lech Kaczyński w Smoleńsku w 2010 r.
Jednak nienawiść do Rosji nie przekłada się na bezwarunkowe poparcie dla Ukrainy. Trwały powód tarć między dwoma państwami wiąże się z rozbieżnymi interpretacjami przemocy, która miała miejsce w trakcie i po II wojnie światowej.
Ukraińscy ministrowie mają niedyplomatyczny zwyczaj wskazywania, że duże obszary dzisiejszej Polski były dawniej okupowane przez Ukraińców. Zgodnie z historycznymi kryteriami etniczno-językowymi i religijnymi, powszechnie uważanymi za centralne w kształtowaniu się narodów, Ukraina może rzeczywiście mieć silniejsze roszczenia do części polskich Karpat niż do Krymu lub Donbasu.
Czy to pomaga wyjaśnić, dlaczego polski rząd podtrzymuje świętość granicy Ukrainy z Rosją? Chcą, aby granica Ukrainy z ich krajem była równie święta.
Typowa polska odpowiedź na ukraińskie nacjonalistyczne zaczepki polega na wskazaniu, że Polacy stanowili większość w większości miast zachodniej Ukrainy – a sam Lwów był polskim miastem, dopóki Stalin nie zmienił granic w 1944 r. , a ludność polska nie została deportowana na zachód. Te wschodnie pogranicza są znane Polakom jako Kresy .
Są one przedmiotem silnych emocji i mitologii. Kresy wyobrażane są jako harmonijne królestwo, w którym przez wiele stuleci wykształceni Polacy rządzili łaskawie wszystkimi innymi narodowościami.
Ta wielokulturowość dobiegła końca w latach 40. XX wieku. Obecnie Polacy, których rodziny wywodzą się z Wołynia i Galicji, z których większość leży obecnie na zachodniej Ukrainie, są oburzeni odmową Kijowa przyznania, że to ukraińscy nacjonaliści byli odpowiedzialni za czystki etniczne ludności polskiej.
Premier Polski Donald Tusk niedawno jasno dał do zrozumienia, że dalsze poparcie Polski dla przyjęcia Ukrainy do UE będzie uzależnione od rozliczenia się z mroczną przeszłością.
Podczas mojej ostatniej wizyty, czasami pytano mnie, dlaczego BBC i inne wpływowe zachodnie media nigdy nie zagłębiały się w śliską publiczną twarz rządu grupy Wołodymyra Zełenskiego, aby relacjonować prawdziwe warunki i opinie zwykłych Ukraińców. Zamiast tego Rosjanie są demonizowani, a Ukraińcy chwaleni za swoje „europejskie wartości” i poświęcenia dla Zachodu.
Relacje w polskich mediach państwowych przekazują podobny przekaz – ale wielu obywateli stało się sceptycznych. Obecna jest litość dla poborowych, smutek z powodu utraty młodych istnień po obu stronach i strach przed tym, dokąd prowadzi cała ta nieludzka przemoc. Ale niewielu ludzi, z którymi rozmawiałem, uważało, że Rosjanie są jedyną stroną naruszającą konwencje genewskie.
Często rozmowa schodziła na Borisa Johnsona. Proszono mnie o wyjaśnienie, dlaczego ówczesny premier doradził Zełenskiemu w kwietniu 2022 r., że Ukraina powinna kontynuować walki.
Czy Johnson, jak często mówiono, sabotował propozycje negocjowanego pokoju, starannie opracowane w Stambule na krótko przed jego wizytą?
Czy był to spontaniczny kaprys zachodniego polityka, który nie wiedział nic o historii regionu, klauna grającego w macho z Zełenskim dla własnego wizerunku?
Czy w ogóle nie obchodziły go setki tysięcy, które cierpiałyby i umierały, gdyby ta wojna trwała?
Czy realizował podstępną strategię uzgodnioną z liderami UE i partnerami z NATO, przede wszystkim Waszyngtonem?
Nie miałem odpowiedzi na żadne z tych pytań.