Mój ojciec, weteran armii francuskiej, który nie za bardzo zgodnie ze swoją wolą znalazł się w komunistycznej Polsce w chwilach trudnych mówił: No to pyrsk! Co w języku miejsca naszego powojennego osiedlenia, czyli na Górnym Śląsku znaczyło ‘Na zdrowie!’. Sytuacja z reguły dotyczyła gościny, na której byli obecni różni ludzie zamieszkali po wojnie na Górnym Śląsku. Taka powojenna zbieranina, jak określała to moja babcia – ludzie nie mieli się gdzie podziać to wybierali miejsce gdzie jest praca, jest mieszkanie (poniemieckie) i jakoś się przeczeka.
No i przeczekiwaliśmy. Wszystko było na pół, takie jakieś tymczasowe, bo większość tej zbieraniny liczyła na jakąś zmianę, która pozwoli im wrócić do przeszłości. Wtedy takie określenia jak ‘to se ne vrati’ nie funkcjonowały. Widać lepiej się żyło licząc na cud powrotów. Różnych. Mój dziadek czekał, aż mu komuniści pozwolą wrócić do Francji, oma Krafczik czekała na synów pobranych do Wehrmachtu, że może jednak wrócą z wojny, pani Cieszanowska czekała na powrót do Lwowa.
I tak czekaliśmy coraz bardziej zaplątani w tymczasowość. Pan Pisula mówił do babci, że nie opłaci się uprawiać ogródka, bo wrócą się Niemcy, którzy niedawno byli zmuszeni do wyjazdu, rodzina Kowolik mówiła w domu po niemiecku z tego samego powodu. Rodzina Meisner z tego samego powodu nie mówiła w dom w jidysz. A ja za to za plecami rodziców mówiłam w tych wszystkich językach. Dziadek próbował przymusić mnie do pilniejszej nauki niemieckiego i rosyjskiego, uważając że najważniejsze to znać języki swoich wrogów. Szło mi opornie, gorzej niż ze śląskim. Widać już wtedy wiedziałam, jakimś siódmym zmysłem, że koniec końców potrzebny mi będzie angielski.
Najbardziej lubiłam przyjęcia, na które schodziła się cała ta zbieranina. Na początku wszystko było fajnie. Dzieci rozmawiały w swoich zmodyfikowanych językach, mężczyźni raczyli się wódką przepalanką z prostych kieliszków, a panie wódką słodką z kieliszków na nóżce. To że każdy kieliszek był z innej parafii, nikomu nie przeszkadzało. Kieliszki były też poniemieckie, każdy z innej parafii, tak jak i my.
Powoli zostawialiśmy za sobą Francję, Ukrainę, sztetl, Wielkopolskę, Wehrmacht, niemieckie obozy koncentracyjne, wywózki (już po wojnie) Ślązaków na Syberię. Podczas takich uroczystości schemat się powtarzał. Najpierw śpiewali wszyscy szła dzieweczka, potem wszyscy Ślązacy śpiewali swoje, potem niemieccy Ślązacy śpiewali swoje po niemiecku, potem polscy Ślązacy swoje – najczęściej piosenki z Powstań Śląskich, a potem ci zza Buga śpiewali o żalu za Ukrainą. A potem była haja, i nikt już nie wiedział o co idzie kłótnia. Mój dziadek najczęściej naparzał się z Zagłębiakiem Walczakiem, choć przecież Ślązakiem nie był, tylko był z Francji.
Wszystko to uspokajał mój ojciec, który wznosił toast ‘No to pyrsk’. Działało. Dziś już nie wiem, czy to charyzma mojego ojca, czy jego mina z tajemniczym uśmiechem, czy nienagannie biała koszula – co było trudne do osiągnięcia na ciągle zadymionym i brudnym Śląsku, ale ludzie się uspokajali, i znów zaczynali razem śpiewać Karolinkę, co poszła do Gogolina. Jako dziecko nigdy nie rozumiałam tej piosenki, szczególnie tego fragmentu, kiedy to Karliczek poszedł za nią z flaszeczką wina. Ale to przecież nie o Karolinkę, Karlika i flaszeczkę chodziło, ale o wspólny śpiew i wspólny los na poniemieckim – o czym wtedy mówić nie wolno było.
Moje dziwne wspomnienia z dzieciństwa zostały ponownie wyświetlone z pamięci kiedy nasz premier Justin Trudeau wyszedł po kilkugodzinnym spotkaniu swojej partii, gdzie wręczono mu list żądający rezygnacji, a on sobie z tego nie zrobił nic. Powiedział coś takiego w rodzaju ‘No to pyrsk!’ i poszedł z charakterystycznym do siebie uśmiechem zadowolonego z siebie. Uciszyło się. Wkrótce dostał owację na stojąco ze swojej partii na obradach parlamentu. Czy im obiecał coś o czym nie wiemy? Wróble ćwierkają, że dla wielu reprezentantów partii liberalnej w parlamencie kanadyjskim, doczekanie do roku 2025 wiąże się ze parlamentarną emeryturą. No cóż, stare przysłowie mówi, że jeśli nie wiadomo o co chodzi… A tu termin ustąpienia premiera z przywództwa rządzącej partii liberalnej i tak i tak się zbliża, bo ma ustąpić do 28 października (zgodnie z żądaniami swoich), albo do 29 zgodnie z żądaniami Partii Quebecu (Parti Québécois), pewnie i przedstawiciele obecnej partii koalicyjnej (NDP) zmienią zdanie jak im się to opłaci. Tak że raczej wybory w Kanadzie mamy jeszcze w tym roku.
A w Stanach? Już 5 listopada, okaże się jak głosowano na przedstawicieli głównych partii, czyli demokratów (kandydat Kamala Harris) i republikanów (kandydat Donald Trump).
Jak będzie głosować licząca 10 milionów Polonia w Stanach? Opinie jak zwykle są podzielone, and zważywszy na lewackie (a co za tym idzie nowo marksistowskie) zapatrywania Kamali Harris, zdecydowana większość Polonii będzie głosować na republikanina, czyli Donalda Trumpa.
Oczywiście jest to truizm, że wybór prezydenta w Stanach będzie miał wpływ na cały świat, w szczególności zaś kraje bliskie naszemu sercu, czyli na Kanadę i Polskę, Już lewaków w obu krajach trzęsie ze złości, że wraz z Trumpem zostanie zakłócony ich długi marsz do rewolucji lewackiej poprzez opanowywanie instytucji rządowych, edukacji, sądownictwa, opieki medycznej i społecznej. A ja mam nadzieję, że obecny bezsens wprowadzanie w życie ‘rewolucyjnych’ idei krytycznych zostanie zatrzymany. Jakoś wprowadzanie lewackiej rewolucji nie wyszła dobrze przedmiotowi tych rewolucji, czyli robotniczemu proletariatowi, na dobre. Ale lewacy trzymają się twardo pazurami skarpy, że wyjdzie to w Stanach (częściowo także w Kanadzie)? Nie nie wyjdzie. Szczególnie, że do rewolucji tych podjudzają dobrze urodzeni (wykształceni, bogaci i najczęściej biali-biali – nie mylić z nami Słowianami). Jak to fajnie siedzieć na grzędzie i mówić innym co mają robić, co czuć i jak się zachowywać. Jak Facebook. Czujecie bluesa i dostrzegacie podobne wzory?
A tu już, już istotne zmiany się porobiły. Unia Europejska staje się coraz bardziej starym człowiekiem świata, i ostatnio nawet gospodarczo nie może nadążyć za chińską, a nawet amerykańską czołówką. Mówią, że UE traci na efektywności gospodarczej. I to ich dziwi? Nałożyli tyle kordonów biurokratycznych, że sparaliżowali biznesy – a potem się dziwią, załamują ręce, i obwiniają kogo? – oczywiście państwa narodowe. Do bicia silny zawsze znajdzie słabszego.
Żołnierze Korei Północnej już są na froncie w Ukrainie – co prawda w mundurach rosyjskich, ale są. Izrael zaatakował Iran w sobotę. Wojna (nie tylko lokalna) na każdym froncie się rozszerza. A nasz premier Justin swoje: partia moja jest coraz bardziej zjednoczona i silna (‘Tak jak ja’ – w domyśle narcyza).
Ach jak tęskno mi do ojca, który by powiedział ‘no to pyrsk!’ i tym samym doprowadził do jakiegoś kompromisu chóralnego. Zbliża się Święto Zmarłych a z nim istotna dla nas pamięć o jedności, o kontynuacji, o tradycjach, o wspólnych (jeszcze) wartościach. Niech ten symboliczny płomień świecy ogrzewa nie tylko tych co odeszli, ale i nas, żebyśmy od nich brali siłę.
Alicja Farmus, Toronto,
28 października, 2024