Jednym z patronów Polski tego roku 2024 r. uhonorowanym przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej jest pisarz, dziennikarz, publicysta, ale nade wszystko mistrz reportażu, Melchior Wańkowicz.
Okazją ku temu jest 50 rocznica śmierci pisarza. Także w związku z tym pisarka i sekretarka towarzysząca do ostatnich dni Wańkowicza Aleksandra Ziółkowska – Boehm napisała kolejną już biograficzną książkę o pisarzu – “Melchior Wańkowicz – przypominany”. Wcześniejsze książki tej autorki o Wańkowiczu to: “Blisko Wańkowicza”, “Na tropach Wańkowicza “, “Na tropach Wańkowicza po latach”, “Wokół Wańkowicza”, no i “Proces Melchiora Wańkowicza 1964 roku”.
To już 50 lat minęło, kiedy to mieszkańcy Warszawy, czytelnicy, wielbiciele odprowadzili tłumnie na cmentarz Powązkowski i pożegnali czołowego, wybitnego i można tak powiedzieć – bardzo polskiego, patriotycznego pisarza, którego władze komunistycznej Polski, oskarżyły o zdradę. Wańkowicz wrócił z emigracji w 1958 r. i nie długo cieszył się swoją Ojczyzną, bo po głośnym procesie w 1964 r. został skazany na trzy lata bezwzględnego więzienia, zmniejszonego drogą amnestii do 1,5 roku.
Lecz po interwencji wielu znanych osób, nawet amerykańskiego senatora Roberta Kenedego, po pięciu tygodniach aresztu, karę zawieszono, Wańkowicza zwolniono, ale do końca jego życia kary tej nie anulowano. Uczyniono to dopiero w 1990 roku, 26 lat po procesie. Takie to były czasy, kto był za granicą, a zwłaszcza, gdy miał związek z polskim rządem na uchodźstwie, czy z wojskiem armii zachodnich był automatyczne podejrzewamy i szukano pretekstu by oskarżyć jako zdrajcę. Nawet pisarz, reporter wojenny, jak Wańkowicz nie ustrzegł się tego. Wańkowicza oskarżono, gdy był już w Polsce o : “przesyłanie za granicę materiałów szkalujących Polskę Ludową”. Także nie darowano mu podpisania “List 34”, czyli protestu przeciw cenzurze i ogólnej polityce kulturalnej państwa. Myślę też, że władza ludowa nie mogła mu darować opisu reporterskiego w książce “Sztafeta” traktującej o dynamicznym rozwoju Polski międzywojennej. Świadczyć może o tym też, że “Sztafeta”, w której zawarł cały ten proces odbudowy Polski przed 1939 r. jako niezaprzeczalny dokument, miała kilka wznowień wydawniczych, właśnie do wybuchu wojny, a w Polsce Ludowej aż do przemian “Solidarnościowych”, żadnego! Dla władzy ludowej ten rozwój Polski międzywojennej nie był na rękę, zwłaszcza, że tak po mistrzowsku, wiernie, w reporterskim stylu przedstawiony przez Wańkowicza.
Także jego “Bitwa o Monte Cassino”, dokument z samego centrum walk o włoskie klasztorne wzgórze Cassino, polskiego drugiego Korpusu pod dowództwem gen. Władysława Andersa w opisie i dokumentacji fotograficznej nie ma sobie równych z tamtego okresu. Doświadczamy, czytając, takiego autentyzmu dramatu wojny, jakbyśmy tam byli i to przeżywali.
Szczególnie pierwsze wydanie, realizowane we Włoszech, nie cenzurowane, pełne dokumentacji fotograficznej. Niewiele tej książce ustępują inne pozycje napisane w formie reportażu.
Wspomniana już tutaj “Sztafeta”, napisana i wydana przed drugą wojną światową, traktująca o dynamicznym i odważnym rozwoju Polski międzywojennej. O największych inwestycjach takich jak Centralny Okręg Przemysłowy (COP), zbudowany od podstaw port w Gdyni, zakłady przemysłowe i linie energetyczne przesyłowe i elektrownie, drogi bite i kolejowe, a wszystko to realizowane wysiłkiem całego społeczeństwa, bo kredyty zagraniczne na wysoki procent. Wańkowicz był w samym centrum tych prac i krok po kroku relacjonował piórem i aparatem fotograficznym. (Podobnie jak to robił pod Monte Cassino). Ten ogromny wysiłek, ale i entuzjazm polskiego społeczeństwa, ograbionego prawie ze wszystkiego, ale nie z wiary i nadziei przez trzech zaborców i wyniszczonego przez pierwszą wojnę światową, ten wysiłek nie poszedł na marne. Do roku 1939 poziom życia stale się podnosił, chociaż wciąż było wiele biedy, szczególnie na wsi. Ale i tam dążono także do obniżenia ciągle wysokiego poziomu analfabetyzmu.
Inne, Wańkowicza pozycje książkowe to też prawie dokument, reportaż. “Na tropach Smętka”, książka powstała tuż przed drugą wojną światową (1935 r.) jako relacja z jego spływu kajakowego rzeką Krutynią wśród jezior mazurskich wspólnie z jego młodszą córką Martą (Tili, Terliporkiem). Ta książka to opis napiętej sytuacji na granicy Rzeczypospolitej i Prus Wschodnich tuż przed drugą wojną światową.
Bardzo interesujące książki Wańkowicza z emigracji, tryptyk – “W ślady Kolumba” składający się z: “Atlantyk – Pacyfik”, “Królik i oceany” (Królik, to żona autora Zofia). Wańkowicz miał jakiś dar nazywać trochę inaczej swoich bliskich i otoczenia, starszą córkę Krystynę, nazwał “Pytonem”, bo ciągle o coś pytała, młodszą Martę nazwał “Tili,” czasem “Terliporek”, a psa jamnika “Dupek”), trochę nieładnie, bo ludzie w parku na spacerze się oglądają, ale jak sam mawiał – Jerzy Waldorf swego psa nazwał “Puzon”, to dlaczegóż mój nie może być “Dupek”? Za to sam siebie nazwał “Kingiem”. Trzecia książka tryptyku to “W pępku Ameryki”.
Warto poczytać Wańkowicza, ze względu na język, którego niektóre słowa, wyrazy już zanikają. Wańkowicz to kawał historii. To czas rewolucji w Rosji i okres pierwszej wojny światowej, okres międzywojenny, druga wojna i okres komuny. Jest wiele pozycji, o które koniecznie trzeba się przynajmniej “otrzeć’. Oprócz tych, które wymieniłem to bardzo znane i ekranizowane : “Westerplatte” i “Hubalczycy”.
Wańkowicz pisał już od wczesnych lat szkolnych, zaczynał od publikacji, książek, bajek dla dzieci.
Po śmierci pisarza jego archiwum trafiło w ręce właśnie autorki książki w tytule tego tekstu Pani Aleksandrze Ziółkowskiej – Boehm, wspaniałej kobiety, pisarki, niestrudzonej propagatorki dzieł swojego mentora. Archiwum pisarza trafiło w dobre ręce. Ona to zaopiekowała się całym zbiorem książkowym pisarza. Panią Aleksandrę przed laty poznałem osobiście, bylem zaproszony i obecny na kilku jej spotkaniach autorskich. Pani dr Aleksandra Ziółkowska – Boehm na stałe mieszkająca w Wilmington w stanie Delaware USA. Wpada jednak do Polski do swego warszawskiego mieszkania, gdzie miałem zaszczyt jakiś czas temu gościć u Pani Aleksandry razem z moją córką Kasią. Poznaliśmy wtedy, teraz już świętej pamięci jej męża Normana. W mieszkaniu pisarki, w każdym pokoju książki a na czołowym honorowym miejscu wielki portret “Kinga” – Melchiora Wańkowicza autorstwa znanego rysownika i malarza Szymona Kobylińskiego, z którym się przyjaźnili.
To dzięki staraniom Pani Aleksandry wyszło kilka wznowień książek Wańkowicza.
W najnowszej biografii autorstwa Pani Aleksandry “Melchior Wańkowicz przypominany”, autorka przedstawiając sylwetkę i twórczość wybitnego pisarza, świetnego reportera, publicysty, korespondenta wojennego, ale także wydawcy robi to w bardzo przystępny, prosty sposób. Marzeniem autorki jest by zainteresować twórczością Wańkowicza młodych ludzi. Pokolenia dziadków, rodziców nie trzeba zachęcać, sam przeczytałem większość książek Wańkowicza i bardzo chwalę sobie język pisarza, gdyż mogę sobie przypomnieć wiele słów i znaczeń, które gdzieś uleciały z naszego współczesnego języka, a to one tworzyły tę kolorystykę polskiej mowy. Nasze dzieci już ich nie znają, my też rzadko używamy, ale czytając Wańkowicza możemy sobie przypomnieć. Szczególnie w “Na tropach Smętka” jest wiele takich słów, szczególnie w słownictwie kaszubskim.
Tak więc jak sama autorka mówi, dobrze by się stało by część książek autora była wśród szkolnych lektur obowiązkowych.
By przybliżyć młodemu pokoleniu dzieje, życie, kulturę nie tak odległych czasów w sposób przejrzysty, przystępny, językiem łatwym i przyjemnym, przeplatanym humorem i ironią. To się przecież może młodym podobać, tylko trzeba im wskazać drogę do poznania, może nawet czasem trzeba podać, podsunąć pod nos, dobrym sposobem zachęcając przez lektury szkolne. Ale cóż ówczesny rząd liberalno – lewicowy ani myśli to robić, wręcz przeciwnie, wycofuje Wańkowiczowskie “Tędy i owędy’, a to właśnie ta książka, zdaniem autorki i nie tylko jej, także każdego, kto tę książkę czytał, przyzna, że ta książka jest wybitnie dla młodych przeznaczona. Dużo tam humoru, jak to u Wańkowicza, reportaże, felietony, eseje, ciekawe gawędy, humorystyczne anegdoty, które autor zapamiętał ze swojego życia, to w sam raz dla młodych, tu nie ma nudy w czytaniu.
W podobnym tonie napisane jest “Ziele na kraterze”, gdzie przebija się smutek, ale i radość, tak jak to jest w życiu, nie wszystko jest piękne i miłe. Tak samo “Szczenięce lata”, to wszystko trzeba współczesnej młodzieży wskazać. Mogą przecież przeżywać atmosferę dawnych Kresów, poznać, jak się tam żyło, w tych domach, dworach, których, zarysy być może istnieją jeszcze w zdziczałych ogrodach i parkach. To wszystko zostało zachowanie w twórczości Melchiora Wańkowicza i w każdej chwili można sięgając do lektor autora, być tam i z satysfakcją czerpać radość z poznania czegoś nowego, może dla niektórych już egzotycznego.
Aleksandra Ziółkowska – Boehm kolejny raz przypomina nam Wańkowicza z pewnym porządkiem i konsekwencją szkicując jego biografię. Tutaj pokazując jego kraj rodzinny, czyli okolice Mińska i Kowna, tam spędził swoje dzieciństwo, wcześnie osierocony młody Melchior, zdrobniale nazywany “Mel”. Potem lata szkolne, początki pisania i wydawanie “Roju”. Potem wojna, ucieczka z kraju (był ścigany przez Gestapo za napisanie “Na tropach Smętka”- tłumaczony na niemiecki), ucieczka tylko z maszyną do pisania, jako całym majątkiem, który był jego skarbem! Tułaczka wojenna, emigracja, praca na farmie kurzej córki Marty w USA, trudna, ale i łatwa decyzja powrotu do Polski, bo jak żartobliwie tłumaczył, wraca, bo zatęsknił za polskim błotem i polską żabą wesoło kumkającą w tym błocie.
Biografię autorka kończy na ostatnich latach życia Wańkowicza z którym była do końca w jego domku na ulicy Studenckiej na Mokotowie, który na ostatnie lata wybudował z odzyskanych pieniędzy zagarniętych wcześniej przez rząd, niektórzy mylnie twierdzą, że to rząd polski wybudował ten dom.
W książce Pani Aleksandry zawartych jest wiele tytułów innych dzieł autora, których tu nie wymieniłem, no choćby dwa tomy “Karafki La Fontaine’a”, niezwykle wartościowej i przydatnej pozycji dla intelektualnego rozwoju.
Także “Kundlizm”, ta książka Wańkowicza była powodem do jego znienawidzenia tak przez środowisko polonijne jak i w Polsce, bo piętnuje polskie zachowania, wzajemne polsko – polskie stosunki. Wielu się obraziło słysząc prawdę o sobie. Wańkowicz w wydanej w Londynie w 1948 r. książce “Kundlizm” pisze: “W czasach pokoju jesteśmy jak zgraja kundli, które zamiast wziąć się do pracy, ciągle ujadają!”. Czy nie jest też tak współcześnie?! Jest czas pokoju, zamiast szanować ten stan i umacniać się wewnętrznie, my – społeczeństwo warcząc na siebie nawzajem osłabiamy się sami. Tracimy siły i energię na zbędne kłótnie i waśnie i niepostrzeżenie słabniemy, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia. Wańkowicz zagrożenie to dostrzegał i ostrzegał, za co ani w Polsce, ani na emigracji nie został uhonorowany żadną nagrodą literacką, bo pycha decydentów nie pozwalała na to. Podobnie traktowany był Norwid na emigracji przez Polonię, szczególnie w Paryżu, bo wytykał błędy! Także dostrzegał to Adam Mickiewicz, co wyraził w “Epilogu” “Pana Tadeusza”. Czy coś się zmieniło?! – NlC się nie zmieniło!
Cóż więc może nas pokrzepić? – może cukier, jak brzmi hasło wymyślone przez Wańkowicza – “Cukier krzepi”.
Także inne Wańkowicza – “Lotem bliżej”, to dla ekologów, którzy chcą zakazać lotów, a sami latają i to nie raz i nie dwa, bo uważają, że “lotem bliżej’. Co by na to mistrz Wańkowicz? – można się domyślać. Wyśmiał pewnie by okrutne!
Cóż więc uczynić by lektury szkolne zawierały Wańkowicza, ano protestować, przekonywać o wartościach, jeśli będzie to bez skutku, w rękach naszych pozostanie to zadanie, by nasze dzieci i wnuki poznawały Wańkowicza!
Już niedługo “Święto Wszystkich Świętych”, na cmentarzu Powązkowskim spoczywa Melchior Wańkowicz, w kwaterze 186, rząd 3, grób 4,5
Przechodniu, zatrzymaj się na chwilę nad mogiłą i uczyń znak krzyża, bo tu spoczywa ten, którego książki są spójnością całej polskości, umocowane w naszej historii i tradycji, wierze i kulturze, jednocześnie otwarte na wszystko co teraźniejsze, co współczesne.
Jerzy Rozenek