od tych nieustannych słodyczy.
Jestem optymistką. Niepoprawną, bo nawet jak mi nie jest optymistycznie, to udaję, że mi jest. Tak jak z chorobą (lekką oczywiście). Wstajecie z rana, i nie bardzo wiecie w którą stronę się wychylić, czyli że czujecie się i chorzy, i zdrowi tego samego rana, i nie wiecie co wybrać. A konsekwencje takiego wyboru mogą być brzemienne w skutkach.

Więc czasem mnie aż mdli, od tych nieustannych słodyczy. Za dużo tego. Popatrzyłam dookoła siebie, i w żaden sposób nie chciałam tego widzieć na różowo, bo tak:
– Justin Trudeau dalej uważa, że jest najlepszym premierem Kanady w krótkiej (od 1867 roku) historii Kanady
– wojna na Bliskim Wschodzie (nie wiadomo dlaczego nazywana Middle East po angielsku) dalej się rozwija – źle
– wojna na Ukraina dalej jest podtrzymywana – jest jeszcze gorzej
– Premier Donald Tusk (to nie jest nazwisko faceta z USA, tylko premiera Polski) dalej rządzi na szkodę Polaków i tego już nazwać nie można.

Itd, itp, tak w nieskończoność.
I co? Jak ja się mam czuć z samego rana? Trudno być optymistką, ale jeśli poddam się to będzie jeszcze gorzej. Może nawet tak się rozchoruję, że nie wstanę i zostanę leżeć tak jak inni, w nieustającym lamencie. Ach mam! Bo przecież czasem wystarczy przechylić szalę trochę w bok. Tak jak to robiła pani Halczok na straganie, że zawsze wychodziło na jej korzyść – aż jej nie złapał na gorącym uczynku pewien inspektor, który kupił pół kilo kaszy manny i sprawdził. Brakowała trzy deka. Pani Halczok się tłumaczyła, że manna podeschła zanim została zważona ponownie. Nic sobie tym nie poprawiła, bo posądzono ją o dolewanie wody do kaszy. Ale ona i tak się cieszyła, bo robiła i to, i to, a mandat dostała tylko za jedno przewinienie,

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

A więc, jest pozytywna wskazówka. Cieszę się, że nie jestem obywatelem US, i nie muszę wybierać w wyborach prezydenckich za kilka dni (5 listopada 2024), bo tam to dopiero można dostać kręćka. Koleżanka mi podpowiada, że powinnam się cieszyć, że nasi polscy sąsiedzi, a odwieczni wrogowie słabną, jeden gospodarczo, a drugi tak zwyczajowo. Ale, jak oni słabną to wcale nie znaczy, że my się wzmacniamy – próbuję bronić mojej złej strony samopoczucia.

– A ty dzisiaj szukasz dziury w całym? – ripostuje koleżanka, zupełnie nieświadoma tego, że od mojego nastawienia albo się do cna rozchoruję, albo wydobrzeję i jak skowronek (po angielsku zwany lark) zacznę śpiewać na nieboskłonie jeszcze jednego słonecznego dnia tegorocznej jesieni.

A tam! To, że skowronki odlatują to nic nie szkodzi, bo podśpiewują sobie nawet podczas lotu, a odlatują aż do połowy listopada. Więc może tak sobie zacznę podśpiewywać, aż się na coś zdecyduję? No i stało się. Wydobrzałam. Trudno przecież podśpiewywać z rana jak skowronek, a potem popaść w kwas. W końcu znalazłam złoty środek na nastrój dnia. Należy z samego rana zrobić coś co lubimy, bo to nastawia nas na cały dzień. Przecież trudno epatować złym humorem i być naburmuszonym jeśli się śpiewa radośnie (nawet jak się człowiekowi nie chce), albo wypije dobrą kawę. Należy tylko uważać, żeby nie przedobrzyć, bo od takiego śpiewu cały czas można dostać nudności, a od nadmiaru kawy hercklekotów. A tego nikomu, nawet wrogowi, nie życzę.

Michalinka, Toronto, 27 października, 2024