Skontaktowała się ze mną nieznajoma, która koniecznie chciała ze mną porozmawiać. Znała mnie z opowieści, z czytania moich felietonów, z działalności społecznej i politycznej, także na gruncie kanadyjskim. Ta pani włożyła sporo trudu, żeby mnie namierzyć i coś tam o mnie wiedziała. Próżność się we mnie odezwała. A kto nie jest choć trochę próżny?
Zgodziłam się z nią spotkać. Tak jak zalecają na witrynach randkowych, w miejscu neutralnym i pozwalającym w razie czego na szybki odwrót. Spotkałyśmy się w hortonsie. Pani potrzebowała dobrej rady i wydawało jej się, że to akurat ja jej tej rady udzielę. Życie miała w miarę zasobne i uporządkowane.
Problem?
– Nie przyszło mi nigdy wcześniej do głowy, że można doświadczyć tyle złej woli, tylu kłamstw, tyle podłości, co wycierpiałam ze strony rodziny mojego męża. Po prostu nie dopuszczałam tego do siebie, że ktoś może być tak nieżyczliwy – powiedziała.
Zaciekawiło mnie to. No bo tak: tyle lat z tym żyła i co nie widziała? Wyjaśniła, że po prostu oszukiwała się i sądziła, że to aż tak źle nie może być, że ludzie, a szczególnie rodzina, nie mogą być tak do cna wyrachowani, manipulujący i źli.
– Mogą – podsumowałam.
Ale teraz, jak sobie zdała z tego sprawę, to nie daje jej to żyć. Niby nic, ale gryząca przeszłość, szczególnie, od kiedy uzmysłowiła sobie, że sama pozwalała na takie traktowanie, licząc na to, że jakoś dostrzegą to co robią źle, bo przecież wszyscy wyznawali te same zasady, mieli te same miary uczynków dobrych i złych.
Powiedziałam jej, że nie zmieni tego jak ktoś się zachowuje, i co go motywuje. Jedyne co może zmienić to swoje własne zachowanie i odczucia. Poradziłam, aby postawiła jasną granicę ataków i manipulacji, za którą nikt nie może wejść. Dobrze też, żeby sobie spisała (tak dla siebie) wszystkie zaszłości, które ją bolały, potem odczytała je na głos, a potem podarła kartkę na kawałeczki i rozrzuciła na wietrze. I żyła zgodnie z nowymi zasadami, gdzie nikt nie może jej ani obrazić, ani wykorzystać – bo na to nie pozwoli, w razie czego się wycofa i nie da się więcej sprowokować. Ach, i żeby w końcu uzmysłowiła swojemu mężowi, że to on jest odpowiedzialny za złe traktowanie swojej żony przez swoją rodzinę. Chowanie w tym przypadku głowy w piasek jest po prostu gówniarskim unikiem ze strachu przed swoją rodziną. Widać swojej żony boi się mniej? Pochwaliłam ją za to, że zaczęła myśleć sama o sobie z należytym szacunkiem. Jak tego szacunku wymagać od innych jeśli pozwala się tym innym sobą pomiatać?
Łatwo mi przyszła ta rada, bo sama przez to przeszłam. Jako najmłodsza dziewczynka w rodzinie, a także w rodzinie męża dobrze ją rozumiałam – przez długie lata miałam się słuchać wszystkich, nigdy niczego dobrze nie zrobiłam, a moim obowiązkiem było wszystkim pomagać, aż… Nie opuściłam tego toksycznego labiryntu zależności rodzinnych, gdzie w hierarchii dziobania byłam na samym dole. Po prostu zostawiłam to za sobą. I dopiero wtedy mogłam zostać sobą. Zbyt często jest to niestety trudny początek drogi ocalenia siebie.
Michalinka, 2 listopada, 2024