„Koni Żal”, to książka Anny Pawełczyńskiej, sklejona z resztek ocalałych wspomnień kresowych i wojennych rodziny Dyakowskich. Saga rodziny o zaczynaniu od nowa, saga o niezłomności.
To zaczynanie od nowa jest o tyle istotne, że przecież dzisiejsza Polska ledwo się jakoś ustabilizowała na poziomie Europy, pomimo nieszczęść jakie nas ciągle dotykały i ich skutków. I właśnie teraz, wojna na Ukrainie, wojna tuż obok, nie zaściankowy konflikt, ale systematyczne wyniszczanie kraju za miedzą. I te stopniowe, paranoiczne kroki w kierunku coraz to bardziej wszechogarniającego konfliktu; w imię czego? Wolności? Raczej interesów. Interesów, o których najczęściej nie mamy bladego pojęcia, ale jesteśmy ich zakładnikami ze względu na to, że właśnie tu mieszkamy.
Historia ta, pokazuje to fatum niestabilności; po ledwo uzyskanym jako takim spokoju, pojawia się zaraz coś tragicznego.
I teraz być może, pojawia się znowu taki moment w historii? Spojrzenie na analogie pozwala odczytać podobne sytuacje z przeszłości i widzieć, że coś się święci. Inaczej, dopóki się to coś nie stanie, to wydaje się to niemożliwe, ale potem, jakby w jednej chwili, cały nasz świat przewraca się do góry nogami.
I rodzina w książce traci bezpowrotnie dorobek swego życia. Jedni, nauczeni doświadczeniem z przeszłości, umykają toporowi historii, zostawiają wszystko i chronią się w miejsca bardziej bezpieczne. Inni, jak hrabia Ledóchowski, twierdząc, że bolszewicy z przed drugiej wojny światowej nie są tacy sami jak tłuszcza z 1917 roku zostanie w swoim majątku i będzie zamordowany.
Ci co przeżyją, dokonują, przypuszczalnie na porządku dziennym, czynów heroicznych. Żyją w niewyobrażalnym stresie i biedzie. I taki jeden przykład odwagi męskiej chcę tu wspomnieć. Warto bowiem, szczególnie nam facetom sięgać do takich przykładów, bo dobrobyt naszego obecnego życia i względny brak zagrożeń rozmiękcza ludzi, którzy potem nie są w stanie sprostać najmniejszym trudnościom.
Otóż Kazimierz Dyakowski, niegdyś właściciel majątków ziemskich, zamieszkuje z rodziną w Żytomierzu. Jest po wojnie 1920-go, ale polskie wojska wycofały się z tego terenu i to znowu Rosja. On sam pracuje jako stróż nocny; to daje utrzymanie i pozwala się na częściowe zejście z oczu bolszewikom. Ale w końcu NKWD zjawia się po niego w nocy, w czasie, gdy on jest w pracy. Ruscy w zamian aresztują żonę. Ojciec, gdy rano przyjdzie do domu, na wiadomość o tym co się stało, pójdzie i odda się w ręce policji prosząc o wypuszczenie matki. I oni ją wypuszczą.  On jako zakładnik, zostanie zesłany do Tuły na półtorej roku. Te półtorej roku wymazane zostaje z pamięci. Nigdy nikomu nie wspomni o tym co się tam działo.
***
Pierwszy sierpnia i coroczna lekcja zadumy i dumy a jeszcze bardziej chyba żałoby.
Dla mnie również przykład decyzji podejmowanych na podstawie obietnic. Chociaż jakie inne możliwości miał londyński rząd? Niby dysponujący czwartą, co do liczebności armią w tamtej wojnie nie mógł skorzystać z tej siły. Była rozczłonkowana i pod nie ich dowództwem.
Oprócz tego, istniała jeszcze cała warstwa dyplomacji brytyjsko-amerykańsko-rosyjskiej która już się przecież zgodziła z Rosjanami, że wschodnia granica tego niesfornego państwa będzie przebiegała na linii Curzona i teraz tylko trzeba było niby popierając Mikołajczyka (dwie wizyty w Moskwie) doprowadzić do tego, aby ten w końcu sam zobaczył, że inaczej się nie da i ten jakiś tam komitet z Lublina, który szybko złożył hołd Stalinowi i oczywiście uzyskał jego błogosławieństwo, będzie sprawował odtąd realną władzę. Założony 22 lipca, to tydzień i trochę przed wybuchem Powstania.
Ciekaw jestem czy kulisy decyzji o rozpoczęciu Powstania są tematem obowiązkowym, studiów strategicznych i szkoleń sztabowych. Może powinny!
***
Tusk zrealizował kolejne zobowiązanie „wyborcze”. Zdelegalizował Departament Restytucji Dóbr Kultury, który w ostatnich dwóch latach odzyskał 600 polskich zabytków zrabowanych w czasie wojny. W toku było 130 spraw, w rejestrze było ponad 66 000 artefaktów dzieł sztuki. Pani Ogórek już wcześniej starała się uświadomić szerszemu ogółowi, że w czasie ostatniej wojny okradziono nas na pół miliona dzieł sztuki. Większość siedzi w zamkach niemieckich albo austriackich hrabiów, bo jakoś tak się złożyło, że gdy nasze elity zostały zlikwidowane, niemieckim, pomimo przegrania wojny, nic się nie stało. Trzecie czy czwarte już pokolenie, nawet nie zdaje sobie sprawy, że ich pradziadowie brutalnie i bezczelnie zagrabili różne dzieła sztuki, z którymi oni teraz obcują jako z własnością przedwieczną. Grabieży na podobną skalę dokonali Szwedzi w czasie potopu (podaję za redaktorem Michalkiewiczem), i podobnie, obecne szwedzkie pokolenia traktują tamte dobra jako ich własny narodowy wkład kulturowy.
Wiadomo, że to samo można powiedzieć np. o iglicy z placu de la Concorde i o British Museum, ale niech to pozostanie problemem Francuzów, Anglików czy Egipcjan. My powinniśmy upominać się o swoje.
Tu przypominam książkę Pani Ogórek, „Lista Wächtera”. To dzięki jej staraniom, w 2017, trzy cenne obiekty muzealne wróciły do Krakowa. To dzięki niej, Horst Wächter zwrócił bezcenne obrazy, a co ważniejsze przeszedł traumatyczną transformację i zaakceptował fakt, że jego ojciec i esesman był ordynarnym złodziejem.
Pan Horst wczuł się w swoją nową rolą tak skutecznie, że austriacki rząd zagroził mu odebraniem renty.
Widać nasz Premier nie chce, aby nasi historycy sztuki uganiali się po świecie próbując dociec kto z pałacowego fotela spogląda co dzień na takie cuda jak „Portret młodzieńca” Rafaela Santi, czy „Walkę karnawału z postem” Pietera Brueghla. Nie chce też, aby niemieckie czy austriackie rządy musiały niepotrzebnie karcić swych lojalnych obywateli – a już nie daj Boże – zabierać im renty przypominając o tym kto tak naprawdę jest winien ostatniej wojnie, no bo przecież nie oni.
Odnośnie tego ostatniego dzieła, które warte jest spokojnie z 20 milionów Euro, interesujące jest to, że Kunsthistorisches Museum w Wiedniu skwapliwie dowodzi, że obraz, który znikł z Polski to kopia. I znowu mamy pod górkę, bo taka wersja prawdy już utrwaliła się w światowej świadomości.
I jeszcze refleksja, że tamten okres międzywojennej niepodległości, choć tak krótki pozwolił na znaczną akumulację dóbr, inaczej nie byłoby z czego nas ograbić. Podobnie jest teraz, cały czas się odradzamy i to pomimo wszystkich złowrogich sił, które usiłują nam w tym przeszkadzać
***
Próbujemy kupić bilety do Skierniewic. Niemożliwe! W piątek po południu nie ma miejsc na weekend. Idziemy na stację w nadziei, że być może, system on-line nie pokazuje wszystkich miejsc, ale pani w okienku wyprowadza nas z błędu. Jest to widać typowe, bo pani nie jest zdziwiona. A my zastanawiamy się, czy to normalne? Z jednej strony podniesiony standard, ale ilość miejsc poważnie ograniczona. Dobrze wycenione Intercity i bardzo drogie Pendolino. Czy brak większej ilości wagonów w składach pociągów to problem ekonomiczny czy techniczny, czy może jakaś nieudolność PKP?
Pamiętamy, że np. składy pociągów francuskich mogą być bardzo długie. Więc jednak się da! Polskie perony też mogą zaakceptować dłuższe pociągi. Wciąż jeszcze pamiętamy, że jesienią wracaliśmy z Cieplic w pierwszej klasie na stojąco.
Z biletami do Skierniewic udaje się tydzień później. W środę po południu kupuję on-line bilety na sobotę. W pociągu jest jedynie kilka miejsc wolnych.
Powrotne bilety na dzień później, jedynie na Pendolino, a to oznacza znacznie wyższe ceny, ale nie ma wyjścia.
No i jedziemy do Skierniewic. Na dworcu, oprócz Pana Krzysia, wita nas Wokulski a obok dworca Piłsudski, de Gaulle, Teleki i Petlura. To przedstawiciele narodów, które w 1920-tym roku wsparły Polskę. Węgierskie transporty broni i amunicji dotarły właśnie tu, do Skierniewic. To dzięki temu Polska armia miała czym walczyć. Jak wiemy, inni rozgrywający Europy tamtego czasu na Polskę się wypięli.
Mamy wreszcie okazję zobaczyć dom, którego znaczną część Pan Krzysio wybudował własnymi rękoma.
Wieczorem siadamy na podwórku do grilla. Pojawia się też, mieszkająca niedaleko, siostra Pana Krzysia, którą poznaliśmy kilka lat temu w czasie jednego paryskich sierpniów. Z tamtego okresu pochodzi znaczące zdjęcie Ani, która ponoć nie przepada za psami, ale nasza Słodka nada temu zupełnie inny spin. Pani Ania siedząc na kanapie nagle poczuje psią łapę na głowie. Wszyscy na chwilę znieruchomieją, ale lody zostaną przełamane.
Idziemy zwiedzić piwniczkę Pana Krzysia, gdzie, pokryte kurzem, leżą butelki rodem z francuskich winnic. Wybieramy Côtes du Rhône, 2002 (Uff…) które odżywa magicznie na te dwie godziny i darzy nas dojrzałym smakiem tamtejszego wina.
Potem, już po północy odprowadzamy Anię.
Skok do Skierniewic ubogaca się w niedzielę o marsz różańcowy w samej Warszawie. Jest bardzo gorąco więc po mszy nie ustawiamy się w pochodzie, ale na końcu wszyscy spotykają się przy grobie ks. Popiełuszki, błogosławionego i męczennika naszego kościoła katolickiego. Sam grób, schowany pod wielkim granitowym krzyżem, znajduje się przy kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu.
Nasz czas gęstnieje. Tak na kalendarzu Pani Basi, wiszącym na ścianie w kuchni, jak i w rzeczywistości. Grafik na wrzesień zapchany. Czy uda się nam wynegocjować z nami samymi kilka dni na jesienny, kolejny już wyjazd do Zameczku?
***
Jakiś tydzień temu zrobiłem listę lokalnych redakcji prasowych i radiowych. Zebrałem wszystkie wysłane dotąd monity w sprawie budowy obok, kilka zdjęć, w tym jedno z naszą ulicą zablokowaną przez półtorej godziny w związku z wywózką jednej z koparek.
Dziesięć listów, w każdym z dziesięć załączników. Następnego dnia odpisuje jeden z dziennikarzy Gazety Wyborczej a potem jeszcze ktoś z Dziennika Zachodniego. Wczoraj spotkaliśmy się ponownie naszą grupą bojową i czytaliśmy na okrasę reportaż redaktora Jedleckiego z Wyborczej. Teraz czekamy na kolejną publikację i na ich echa. To Paradoksalne. Wyborcza, będzie jedyną gazetą, która nas nie zignoruje. Dziennik Zachodni niczego nie wydrukuje.
***
Profesor Konrad Wnęk, były dyrektor Instytutu Strat Wojennych pojawia się w Magazynie Anity Gargas. Były, bo profesor, jak i jego zastępca zostali przez tą władzę zwolnieni już w styczniu. Tym samym, cały Instytut został niejako zamrożony, pozostawiony w stanie letargu. W dalszym ciągu ze strony Instytutu można pobrać pełną albo skróconą wersję „Raportu o Stratach Poniesionych Przez Polskę W Wyniku Agresji i Okupacji Niemieckiej w Czasie Ii Wojny Światowej 1939-1945”.
Dziwnym trafem, dwa dni po odwołaniu profesora Wnęka, w debacie publicznej pojawił się dokument wrocławskiego Centrum Studiów Niemieckich i Europejskim im. Willy’ego Brandta oraz Konferencji Ambasadorów, w którym badacze Niemiec oraz dyplomaci domagali się likwidacji Instytutu i przeznaczenia jego budżetu na inny rodzaj badań.
***
Nie ma już wśród nas księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, ale pozostały owoce. Istnieje i działa założona w 1987 roku Fundacja im. Brata Alberta z siedzibą w Radwanowicach, której celem jest niesienie pomocy osobom niepełnosprawnym intelektualnie.
Twórcami jej byli śp. Zofia Tetelowska, Stanisław Pruszyński, ks. Tadeusz oraz osoby wywodzące się z Duszpasterstwa Osób Niepełnosprawnych i wspólnota Wiara i Światło z Krakowa.
Mieliśmy okazję być na spotkaniu z księdzem, jakiś czas temu w Toronto.
Dofinansowanie rządowe zostało w tym roku obcięte i Fundacja ma już 350 tysięcy złotych deficytu. Można im pomóc na „Zrzutce.pl”. Do chwili, gdy piszę ten odcinek zebrano około 242 000 zł, ale brakuje jeszcze ponad sto tysięcy.
***
Gazeta Wyborcza udostępnia mi trochę wiadomości, na zachętę.
Redaktor Majcherek przekonuje w tytule, że „Antyeuropejskość i antyniemieckość Kaczyńskiego – to gorsze niż zbrodnia” i we wstępie objaśnia nam- zakładam – swoje i redakcyjne credo:
“Niektórzy nie zauważyli lub nie przyjęli do wiadomości faktu, że Niemcy są od kilkudziesięciu lat naszymi sojusznikami i dziś uznają Rosję – naszego wroga – za największe zagrożenie.” Koniec objawień.
***
W minioną środę doszło do ataku na Marsz Niepodległości. Policja wtargnęła do siedziby Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i zabezpieczyła dokumenty oraz laptopy Stowarzyszenia!
Wtargnęła, to znaczy wywiercając, jak trzeba, zamki w drzwiach.
Zapukała też rano do mieszkań innych członków Zarządu.
Wydaje się, że podstawą dokonanych akcji jest kuriozalna sprawa karna z 2018 roku, dotycząca rzekomych gróźb artykułowanych podczas Marszu Niepodległości w dniu 11 listopada 2018 roku przez anonimowego uczestnika Marszu, który zdaniem prokuratury wyglądał jak członek Straży Marszu Niepodległości.
W 2017 roku Adam Bodnar, ówczesny Rzecznik Praw Obywatelskich, złożył też zawiadomienie w sprawie rzekomego propagowania ustroju totalitarnego podczas Marszu Niepodległości.
To wtedy Tomasz Lis nawoływał do likwidacji Marszu jako instytucji faszystowskiej, a Niemcy na pewno zacierali ręce.
W 2019 roku prokuratura postępowanie umorzyła, ale w maju tego roku ten sam Adam Bodnar, już jako Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny wrócił do sprawy.
Nakaz o przeszukaniu siedziby Stowarzyszenia wydał prokurator Maciej Młynarczyk, “specjalista” od ścigania przestępstw mowy nienawiści.
Wcześniej doprowadził on, między innymi, do prawomocnego skazania na 8 miesięcy więzienia, w zawieszeniu na 2 lata, ocalałego z ukraińskiego ludobójstwa, pochodzącego z Wołynia 78-letniego pana Zbigniewa. Powodem były zamieszczone w sieci komentarze krytykujące banderyzm na Ukrainie oraz działalność Ihora Isajewa, kontrowersyjnego ukraińskiego działacza, który dopuszczał się profanowania polskiego godła.  Chyba wystarczy. Informacji zasięgnąłem ze strony Marszu Niepodległości.
Wspomniałem już wcześniej, że Pan Bodnar nie może się rozdwoić, więc nie „załatwia” wszystkich ważnych spraw na raz, ale po kolei. Ci wszyscy, którzy myślą, że zostaną pominięci, są w błędzie. Nawet nie wiedzą, że po prostu stoją w kolejce, a kolejka jest długa. Najlepiej nic nie robić, wystarczy poczekać, a każdy w swoim czasie zostanie obsłużony. Gwarantowane!
Leszek Dacko