Taki pieski czas. Tak mawiał mój wujek ‘Taki pieski czas znów nastał’. I już wszyscy w całej rodzinie, a także i w sąsiedztwie, wiedzieli, że wujka należy w takim pieskim czasie unikać. Nie było wtedy wiadomo czy wybuchnie radośnie, czy ze złością, czy zacznie płakać, czy podszczypywać wszystkie napotkane na drodze kobiety. A był rosły, dobrze zbudowany, przystojniak taki, tak jak to często nasi na pograniczu słowiańsko germańskim. Niektórym kobitkom to się nawet podobało. Tylko on szybko zapominał, którą to akurat podszczypywał (i nie tylko?), co je wprawiało w szał złości jak go następnym razem spotykały, a on ich nie pamiętał. No bo oczywiście każda kobieta chce być tą jedną jedyną, i ma do tego prawo, bo jest. Ale czy to wina wujka?
Kiedyś podsłuchałam, jak chłopy zebrały się w szopie, żeby słuchać Wolnej Europy, ale szybko przestali, bo zaczęli siebie nawzajem słuchać/nie słuchać. Babcia mnie poprosiła, żebym poszła zobaczyć czy im tam czego nie potrzeba, jak słuchają tej Wolnej Europy. Wtedy podsłuchałam, że wujek w czasie wojny dryfował w morzu przez kilkanaście godzin trzymając się jakichś desek z zatopionego statku. To i mu odbiło, bo na dodatek pływać nie umiał, bo i gdzie się miał nauczyć? Potem była dyskusja, w jakim był wojsku: polskim, niemieckim, a może i rosyjskim? Ale tego to już nikt nie wiedział. A dla mnie to nie miało znaczenia. Człowiek dryfujący w morzu na jakichś unoszących się na fali strzępach rozbitego statku? Czy byli z nim inni, którzy chcieli się uratować? Nigdy mi na to nie odpowiedział. Uciekał, kiedy o to pytałam.
Kilkadziesiąt lat do przodu. Przystojniacy dookoła mnie to nie tylko rośli słowiańsko germańskie chłopaki. Ale pewne rzeczy z nami zostają, więc i ze mną został pieski czas. Jak go mam to nic mi nie wychodzi, nawet te rzeczy skrzętnie zaplanowane i zapisane dnia poprzedniego. Tak jakby jakaś rozdygotana chmura mnie ogarniała, nic się kupy nie trzyma. Co prawda nie gonię chłopów tak jak mój wujek, który podszczypywał kobitki jak nachodził na niego pieski czas, ale… zachowuję się dość rozchybotanie. I mi smutno i radośnie zarazem, tęcza na niebie może wywołać płacz, a może radość. Najlepiej wtedy zaszyć się w domu, zanurzyć w swoim ulubionym rozkładanym fotelu, i wziąć do ręki jeszcze raz ulubioną książkę. W moim przypadku to Piąta Ewangelia arcybiskupa (o przepraszam, już kardynała) Ryszarda Rysia. Piąta Ewangelia to stara Jerozolima. Zawsze tam chętnie wracam, nawet jeśli tylko czytając o niej. Ach, i żeby nie zapomnieć, koniecznie należy na przeczekanie pieskiego czasu wyłączyć telefon. Jakoś tak zbyt często inne jękoły, chyba czując moją psychiczną słabość, dzwonią i jękolą w nieskończoność. A tego to akurat mi nie potrzeba? I po co się narażać na niepotrzebne spięcia.
A pieski czas zjawia się kiedy chce, ale i odchodzi kiedy chce.
Michalinka, Toronto, 1 grudnia, 2024