Słynne powiedzenie, które kończy się na stwierdzeniu, że „z wrogami poradzę sobie sam”, jest przypisywane niejakiemu Armandowi Jeanowi Richelieu. Kardynałowi, który będąc szarą eminencją francuskiej polityki w 17. wieku przyczynił się do tego, że Francja stała się pierwszą potęgą świata, z koloniami zamorskimi rozciągającymi się tak, że nigdy nad Francją nie zachodziło słońce. To znaczy różnice czasowe były tak duże, że jak w jednym miejscu pod panowaniem francuskim był dzień, to w innym była noc. Czyli słońce nigdy nie zachodziło nad królestwem Francji. Czasy się zmieniły, dekady przeszły, a do dziś są tego pozostałości nie tylko historyczne, bo w wielu z tych kolonijnych krajów, które były pod panowaniem francuskim, język francuski dalej jest językiem urzędowym.

Z wrogami poradzę sobie sam, bo ich bacznie obserwuję i znam ich słabe strony. Powiedzenie to zaczyna się od ‘Boże strzeż mnie od przyjaciół’. Nie bardzo się z tym zgadzam, choć, jak się tak bliżej przyjrzeć, to wielu moich ‘niby to przyjaciół’ jest tylko znajomymi, ze szczególną umiejętnością  wtrącania się w moje  życie. Ach, i próbami dyrygowania mną. Taka podstępna manipulacja, żeby sami się lepiej poczuli. Na całe szczęście nie wszyscy tacy są. Ale zanim zacznę definiować cechy przyjaciela i co to w ogóle znaczy ‘przyjaciel’ pragnę się skupić na szczególnym typie przyjaciela: przyjaciela na dobrą pogodę. Przyjaciele na dobrą pogodę są z nami i przy nas jak się nam dobrze wiedzie. Szczególnie kiedy jesteśmy pełni sukcesów finansowych, biznesowych, artystycznych. Wtedy to jesteśmy otoczeni grupką adoratorów. Ach, nieba by nam przychylili – tacy są milusińscy. Dopiero z czasem okazuje się, że są to adoratorzy, ale tylko dlatego, że widzą w tym dla siebie korzyści. Czyli podziwiają w nas to, że mogą jakoś na tym skorzystać. Jeśli nie nawet materialnie, to na przykład prestiżem, bo zostaną wprowadzeni do kręgu naszych  znajomych. Taki przyjaciel na dobrą pogodę jest często duszą towarzystwa. Śmiech i zabawa jest jego nieodłącznym atrybutem. Aż do chwili gdy dobra pogoda się skończy.

A skończy się, jak skończą się przywileje, z których można skorzystać. Ileż to razy zostaliście sami ze swoimi kłopotami? Wtedy nie było nikogo, kto nawet dobrym słowem by was wsparł. Nie mówiąc o pomocy materialnej. W tym ostatnim przypadku, wszyscy się odwracają. Wiedzą o tym doskonale żony i matki, które nagle porzucone przez męża borykają się nie tylko z psychiczną traumą porzucenia, ale i przyjaciółmi, którzy na wszelki wypadek znikają wraz z odchodzącym mężem. Tak jakby się zapadli. Po krótkim okresie sensacji i obwiniania – oczywiście zawsze winna jest kobieta, czyż nie? – dookoła takiej żony robi się pustka. Skarżyła mi się znajoma, że nawet dzieci przestano zapraszać na urodziny, bo już jej nie było stać na drogi prezent. Jeszcze bardziej wredni są ci przyjaciele na dobrą pogodę w odniesieniu do materialnie zasobnych. Tym ostatnim jak tylko powinie się biznesowa nowa, zostają sami. W jeszcze gorszej sytuacji są podejrzani o jakieś przestępstwa. Celowo piszę podejrzani, bo to przecież z założenia niewinni. A ci osądzeni? Czyż nie zasłużyli już na naszą przyjaźń? Przyjaźń powinna być przecież na każdą pogodę, nawet kanadyjską.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Michalinka,  8 grudnia, 2024