Odbiło nam! Jeszcze raz jedziemy do Zameczku na trzy dni zamiast się pakować. Jest jeszcze bonus, dostaniemy jedyną dwójkę w Zameczku, w której – chyba przez nieuwagę – pozostawiono wannę.
Pogoda stabilna, słońce i dwadzieścia dwa stopnie. Jest piątek i tym razem ponowna próba dotarcia na Stecówkę na mszę wieczorną udaje się.
Ksiądz rzuca okiem w naszą stronę. Pewno zauważył jakichś nowych. Przewodzi mszy wypowiadając słowa bez pośpiechu. Ale nowoczesność zawitała i tutaj, bo razem z dwójką chłopaków, do mszy służy dziewczynka w podobnym wieku.
Sycimy się atmosferą i przepięknym wnętrzem, bo czujemy się w tym drewnianym cacku wycyzelowanym piłą i dłutem na chwałę Bożą, jak w dziele sztuki.
Idziemy do zakrystii, dać „na ofiarę”, bo tu w dzień powszedni nie zbierają. Przy okazji zamawiamy mszę w intencji „teściówki” – właśnie były jej urodziny. Mała niespodzianka, bo terminy mszalne zajęte prawie do końca roku. Proboszcz prosi o numer telefonu, aby nas powiadomić, gdy data mszy będzie blisko, ale ja wyjaśniam, że pod koniec roku będziemy w Toronto.
– A…, to Socjalistyczna Republika Kanady?
Jest siódma wieczorem, zaczynamy powrót – to około półtorej godziny marszu przez las. Droga jest asfaltowa i co kilka chwil przemknie nią jakiś pojazd, ale dwa tygodnie temu ujrzeliśmy tutaj niezidentyfikowane zwierzę. Do polany pod Szarculą dochodzimy już prawie po ciemku. Zejście w stronę Zameczku odbywa się przy latarce telefonu, bo szosy pod stopami nie widać.
Dzień później zobaczymy ślady racic odciśnięte w błocie na szlaku w kierunku Stożka. W czasie poprzedniego pobytu, jeleń porykiwał w okolicy Zameczku przez całą noc. Trawnik na prezydenckim lądowisku helikopterowym zastaliśmy zryty przez zwierzynę; według recepcji, to albo ten sam jeleń, który potrafi podejść nawet pod główne drzwi, albo dziki. Robot do koszenia trawy zniknął z lądowiska, gdyż by się na tych wertepach wykoleił.
W pamięć młodości zapadł mi zupełnie bezpieczny obraz tych gór. Teraz jest wyraźnie więcej zwierzyny. Niby dobrze.
***
Sobota, po śniadaniu i krótkim leżakowaniu, ruszamy ponownie w kierunku Kubalonki. Stąd na szlak czerwony w kierunku Stożka. Zaczyna się od razu dość stromo. Poprzednim razem zawróciliśmy po około pół godzinie; nie czułem się najlepiej. Dzisiaj mamy trzy godziny, do piątej, aby przejść kawałek trasy i wrócić.
Zaraz na początku znajduje się Karczma Kubalonka zwana też zajazdem „U Michała” i tu chcemy dzisiaj zjeść obiad.
Dochodzimy szerokim wierzchołkiem do wyraźnego skrętu w lewo, skąd szlak kieruje się rozległymi polanami w dół. Podchodząc pod Stożek, trzeba tą utratę wysokości ponownie nadrobić. Rozmawiamy z przechodzącymi turystami. W dalszym ciągu zostałoby nam około dwóch godzin drogi, choć przeszliśmy już ponad godzinę, a znak na Kubalonce informował o 2 i ½ godzinach do szczytu. Widać, że nasze tempo jest w dalszym ciągu słabe. Zawracamy. Podziw dla pięknego lasu, miesza się z myślami 75-cio latka. Choć to nie odludzie i mamy cały czas zasięg komórkowy, jednak jakikolwiek problem zdrowotny oznaczałby długie czekanie na pomoc.
Dochodzimy do Karczmy. Wnętrze to piękna izba jadalna a na dodatek jest 11-cie pokoi noclegowych. Pokoi nie sprawdzaliśmy, ale warto o nich też pamiętać.
Zupa czosnkowa oraz super placki ziemniaczane z borowikami, no i piwo. Potem powrót do Zameczku, jeszcze za dnia.
Nie damy rady dojść na czas na mszę niedzielną na Stecówkę i kończymy „tylko” w kaplicy prezydenckiej.
Trzeba się w końcu pożegnać i to nie wiadomo, do kiedy? Może na rok, optymistycznie? Jeszcze ostatni rzut okiem z tarasu na zapierającą dech panoramę gór. Po drugiej stronie zbiornika, na rozległym zboczu pasą się beztrosko konie, w prawo rozległe stoki Baraniej. Zaprzyjaźniliśmy się nawet z paniami w recepcji.
Rano śniadanie, Pan Roman, nasz taksówkarz z piątku, już czeka na parkingu i dowozi nas do stacji.
***
Ziścił się ideał pewnej znajomej panienki, która jakieś trzy lata temu tłumaczyła mi, że największym sukcesem jest to, że teraz może odwołać się do Trybunału Europejskiego, gdyby tu, w Polsce, spotkała ją jakaś niesprawiedliwość.
ZPRE właśnie uznało, że nie ma wątpliwości, że oskarżenie Marcina Romanowskiego ma na celu wyłącznie prawidłowe wymierzenie sprawiedliwości.
Zgromadzenie postanowiło uchylić immunitet Marcinowi Romanowskiemu, aby umożliwić jego areszt – to konkluzja rezolucji przegłosowanej w środę przez Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy. Poparło ją 85 delegatów z różnych państw RE. Przeciw były 23 osoby, a trzy wstrzymały się od głosu. Już później Internet rozhuczy się na temat całej litanii nieprawidłowości jakie towarzyszyły temu „praworządnemu” procesowi. Ale postanowienie, choć kulawe, jest i tego się praworządna koalicja trzyma. Metoda faktów dokonanych.
No i przy okazji, marzenie panienki ziściło się; obcy biurokraci wyrokują o tym co ma się dziać w tym kraju.
***
Październik to miesiąc różańcowy. U Oblatów, różaniec za Ojczyznę odmawia się co wieczór po mszy, pod krzyżem na placu przed kościołem. Dzisiaj mój rycerski dyżur. Modlimy się całym różańcem. Godzina czterdzieści. Zaczyna nas czworo, potem siedmioro, kończymy w piątkę. Widać, że jako społeczeństwo niczego się jeszcze nie boimy. Nie ma trwogi, inaczej byłby tu tłum. Mechanizm reakcji społecznej podobny jest do przypadku księdza Olszewskiego; zabrało ponad trzy miesiące, aby skonsolidował się jakiś znaczący protest.
Ale przecież w roku dwudziestym modliła się cała Polska. Czy byliśmy bardziej wierzący, czy niebezpieczeństwo było bardziej realne, a może to bliska pamięć poprzedniej wojny? Teraz siedemdziesiąt dziewięć lat po ostatniej wojnie, czwarte pokolenie chyba w nią nie wierzy. Dwa i pół roku temu, większość Ukraińców też może nie wierzyła. Najgorsze, że ta większość nie zdaje sobie sprawy, że o ich życiu i przyszłości decydują ludzie, którzy na tej ziemi nigdy nawet nie postawili stopy, może nawet nie wiedzą, gdzie dokładnie się znajduje? I to wszystko ma miejsce pomimo powszechnego – zdawałoby się – dostępu do informacji.
***
Dr inż. Agnieszkę Chrobak, dyrektora wrocławskiego szpitala na Brochowie zwolniono z pracy za to, że sprowadziła do szpitalnej kaplicy relikwie błogosławionej rodziny Ulmów oraz że w szpitalu nie zabijano nienarodzonych dzieci. Oficjalnie mówiono o wzrastającym zadłużeniu szpitala.
“Gazeta Wyborcza” doniosła, że dr inż. Chrobak sprzeciwiła się zabiciu dziecka na podstawie zaświadczenia od psychiatry. Już na drugi dzień wicemarszałek woj. dolnośląskiego, Jarosław Rabczenko z Koalicji Obywatelskiej, zapowiedział, że Dyrektor Chrobak zostanie zwolniona.
„Proelio” zbiera podpisy, posyłam ten apel do znajomych, może ktoś jeszcze znajdzie czas, aby wpierw spojrzeć na mego maila a potem jeszcze się zastanowić i poprzeć akcję. Każdy dodatkowy głos jest ważny, ale trzeba ich dziesiątki tysięcy, aby hołota wiedziała, że większość myśli inaczej.
Kilka dni później zwolnienie stanie się faktem. Władze nie przejmą się dwudziestu sześcioma tysiącami podpisów.
Takie przypadki się mnożą.
Peter Vlaming, licealny nauczyciel francuskiego, w West Point w stanie Virginia, pomimo siedmiu lat nienagannej pracy, został zwolniony w 2018, ponieważ nie zgodził się na używanie „właściwych” zaimków w stosunku do studentki, która stwierdziła, że czuje się facetem. Ponoć nawet używał jej nowego męskiego imienia, ale to nie było wystarczające.
Kilka lat zabrało, aby dopiero Sąd Najwyższy staniu Virginia uznał, że nauczyciel nie był winien i nawet zasądził $575 000 odszkodowania, plus koszty, na jego korzyść.
***
W międzyczasie pakujemy się. Bagaż w tych dniach jest drogi i zapewne nigdy już nie będzie inaczej. Pamiętam loty do, i z Polski, gdy w ramach biletu przysługiwało rozpustne 2 x 32 kg bagażu. Przywoziliśmy do Toronto naręcza książek – to było jeszcze przed Amazonem i innymi firmami działającymi „on-line” – i tamte zakupy pozwalały nam być trochę bliżej tego co się czytało tu, w kraju.
Więc jest jedna walizka i mój plecak i większa torebka Pani Basi, która skrywa też tą mniejszą, noszoną na co dzień. Używamy wagi bagażowej, aby nie wpaść w pułapkę słonej dopłaty, gdybyśmy przekroczyli limit. Te małe ręczne wagi są bardzo precyzyjne i rzadko różnimy się od pomiaru na lotnisku.
„Do Rzeczy” systematycznie prezentuje wyposażenie podróżne celebrytów. Nasz rozkład statystyczny jest zdecydowanie inny. Jedna czwarta walizki to lekarstwa i pochodne, podczas gdy celebryci nie chorują albo o tym nie wspominają. Drugą różnicą jest moje upodobanie do pakownia jakiejś tam butelki, albo lepiej butelek wina, francuskiego czy hiszpańskiego. Znamy nie najgorzej ceny win, szczególnie francuskich i nie zgadzamy się płacić aroganckich cen z sufitu, tak w LCBO, jak i np. w Polsce. Celebryci operują pewno na lepszym budżecie i nie muszą sobie zaprzątać głowy pakowaniem butelki, czy dwóch, z tym cennymi płynami.
Tym razem jednak, wracamy do Kanady po ponad roku i nie chcemy drażnić tutejszych służb celnych żadnymi wątpliwymi zakupami.
***
Nasz czas się kurczy. Ostatnia msza niedzielna, potem jeszcze różaniec przed osiedlową figurą Matki Bożej. Kilka słów zamienionych z proboszczem i uścisk dłoni. Kontakt na WhatsAppie.
Przychodzi Pan Damian i przez godzinę oprowadzamy go z listą po naszych 48 m2 opisując co i jak działa, albo nie. Ma tu zamieszkać do naszego, kolejnego, optymistycznego przyjazdu. Za rok?
Nasz „Bianchi” odwożę na przechowanie do sklepu rowerowego w Rybniku. Pan Krzysztof myślał, że mówimy o pół roku i widać na jego twarzy, że trochę się waha, ale w końcu akceptuje rower. Dostaję potwierdzenie i wracam jak najszybciej do listy rzeczy do zrobienia w Katowicach. Jednak rower oddany w dobre ręce to jeden mniej powód do zmartwienia, jako że nasze mieszkanie jest zlokalizowane na parterze.
Pani Stenia zaprasza na pożegnalną herbatkę, nas i Panią Lusię. Jesteśmy jej wdzięczni, bo to my powinniśmy gościć sąsiadki, a jest odwrotnie. Ale brakuje nam już na to i czasu, i energii.
W poniedziałek jeszcze odwiedza nas Teściówka. Potem okaże się, że miała ochotę u nas zanocować, ale gdy zobaczyła ogrom bałaganu i stertę bagażu, postanowiła wrócić do siebie, do Rybnika. Zjedliśmy jednak wspólnie obiad, całkiem różnorodny, bo czyścimy lodówkę i wszystko musi z niej zniknąć. Na dodatek Pani Lusia podarowała nam trochę pierogów z ziemniakami i z serem, świeżo ulepionych rękami Kresowianki.
Leszek Dacko