„W starych nutach Babuni walc przechował się ten”. Kto jeszcze pamięta walca „François”, przedwojenny przebój? W owych czasach, tj. do lat 20-tych ub. wieku panienki z dobrych domów przymusowo grywały na fortepianie. Dotyczyło to nie tylko domów polskich, ale i córek farmerów na kanadyjskich preriach. Było pianino w domu babki mojego męża, na którym grały jego ciotki, bo były to czasy, kiedy nie znano radia ani patefonu, a młode panienki uczono grać, śpiewać i tańczyć. Opisuje to ciekawie pisarka kanadyjska Gabrielle Roy, która młodość spędziła na preriach.

Na ćwiczenie gram w zimnym salonie pod nadzorem mamy, użala się Magdalena Kossak (pseudonim „Samozwaniec”), muzyczne beztalencie, jak się sama określa.
Na wieczorkach tańcujących zapoznawali się młodzi ludzie, zawiązywały się rozmowy, nieraz kończące się małżeństwem. Zawsze pod kuratelą mamy lub babuni. Taką samą funkcję pełniły przyjęcia w domach arystokratycznych, jak np. u państwa Potockich „pod Baranami” w Krakowie.

O swojej babuni czule wspomina Juliusz Słowacki w listach do matki. Po jej śmierci pyta: „Czy posadziliście śliwkę na grobie babuni?”, tak jak ona sobie życzyła umierając. Po stracie drugiego męża, pani Salomea Słowacka Bécu przeniosła się do rodziców, do Krzemieńca. Dziadkowie rozpuszczali Julka, jedynego i utalentowanego wnuka.
Kochającą babunią okazała się angielska Królowa Wiktoria. Za własnymi dziećmi nie przepadała, ale wnuczki to co innego! Za każdym razem, gdy jedna z jej wnuczek rodziła, babunia Wiktoria musiała być przy porodzie. Nasza sąsiadka Zosia, również kochająca babunia lata do wnucząt do Vancouver z własnoręcznie robionymi pierogami.
Babunie pamięta się po przysmakach, którymi nas raczyły, a rodziny przechowywały tradycyjne przepisy na serniki i mazurki przez całe pokolenia. Tak samo przekazywano lekarstwa na wszystkie dolegliwości, oczywiście leki były naturalne, czyli ziołowe. Moja własna babunia, której nigdy nie poznałam, wychowała się na wsi na Kujawach. Znała się na zielarstwie znakomicie i po kolejnej przeprowadzce z Warszawy do Sosnowca, była tam uznawana za autorytet medyczny. Zwracali się do niej sąsiedzi po radę i pomoc. Poza własną liczną gromadą dzieci, uratowała dwoje noworodków swoich koleżanek przy pomocy kąpieli ziołowych.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Babunia w Polsce była zawsze ważną instytucją do opieki nad wnukami i tak pozostało do dnia dzisiejszego. Socjologowie zauważyli, że w Polsce brakuje „gap’u” międzypokoleniowego, który obserwują w krajach zachodnich. Jest przekazywanie tradycji i wartości, czyli zachowanie ciągłości kultury. Stąd mocne poczucie przynależności narodowej u Polaków, które niestety, denerwuje Brukselę. Jesteśmy „wsteczni”, czyli konserwatywni i winne są temu babunie. Chwała im za to!
Magię imienia „Babunia” wykorzystali jednak sprytni przedsiębiorcy i producenci żywności, określając tym mianem swoje produkty. I tak kupujemy „szynkę babuni”, „majonez babuni”, „chrzan babuni” i „nalewkę babuni”, bo wiadomo, że co tradycyjne to lepsze, a każdy z nas przywołuje  smaki zapamiętane z dzieciństwa. A więc i do reklamy Babunie się przydały!

Barbara Sharratt