Tak to już wojna. Ale ta wojna trwa od dawna. Bo przecież wojna nie kończy się z podpisaniem rozejmu! Zgodnie ze znakomitym strategiem wojny Carlem von Clausewitz, pokój to jedynie zawieszenie broni pomiędzy wojnami. Czyli, że po podpisaniu traktatów pokojowych wojna dalej trwa, jedynie w innym wymiarze.
Dobitnym przykładem tego były rezultaty podpisanego rozejmu i pokoju po 1-szej wojnie światowej. Niemcy nigdy nie zaakceptowały tego wymuszonego na nich pokoju, uważając go za wysoce dla nich niesprawiedliwy. Nałożone na Niemcy retrybucje wojenne przyczyniły się do jeszcze większego zubożenia społeczeństwa, a tym samym społecznego poczucia niesprawiedliwości. A wszystkiemu byli winni inni. Inni to znaczy Francuzi, Polacy, Anglicy, Amerykanie, Czesi, Słowacy, Żydzi i Cyganie, a także nawet mówiący tym samym językiem Austriacy. Błyskawicznie również, bo zaledwie w okresie dwóch dekad, odbudowano niemiecką armię, pomimo, że takiej armii zgodnie z warunkami pokoju ustanowionego w Wersalu w roku 1919 Niemcy mieć nie miały. Ale sobie ją zbudowały poprzez pokątną współpracę z Rosją Radziecką. Kluczem tutaj jest słowo ‘pokątną’, czyli nie wprost, z pominięciem wszystkich podpisanych pokojowych postanowień. No i stało się. III Rzesza Niemiecka już w 1938 dokonała włączenia Austrii do Niemiec (Anschluss), potem nastąpiło zagarnięcie Sudetów, Moraw i Czech, a potem już w marcu 1939 ustanowienie ze Słowacji marionetkowego rządu niemieckiego. To że to były Niemcy hitlerowskie ma mniejsze znaczenie. Chodzi mi o to, aby pokazać, że pomimo pokoju zawartego w Wersalu w roku 1919, i innych paktów pokojowych (na przykład Monachijskiego), wojna Niemiec ze wszystkimi, kto był słaby trwała. I tak to wkrótce padło na nas, bo też byliśmy słabi, bo ileż to można odbudować przez 20 lat niepodległości zaczynając od zera po zaborach? My byliśmy postrzegani nie tylko jako słabi, ale zawadzający w porozumienie Niemiec i Rosji Sowieckiej.
Ludowy komisarz Spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesław Mołotow określił Polskę jako “Pokraczny bękart traktatu wersalskiego”. Przemawiając na forum Rady Najwyższej ZSRR 31 października 1939 roku, stwierdził: Koła rządzące Polski chełpiły się trwałością swego państwa i potęgą swojej armii. Okazało się jednak, że wystarczyło krótkie natarcie najpierw wojsk niemieckich, a następnie Armii Czerwonej, by nic nie pozostało po tym pokracznym bękarcie (urodliwoje dietiszcze) Traktatu Wersalskiego, żyjącym z ucisku niepolskich narodowości”.
To szydzące i poniżające określenie komisarza ludowego jest typowym zagraniem psychoanalitycznym ukierunkowanym na dewaluację wroga. Sami mieliśmy myśleć o sobie źle, i źle się czuć, za to że Wersal nas wskrzesił narodowo, ale także chodziło o zmanipulowanie samych Niemców i Rosjan, żeby ani Niemcy, ani Rosjanie źle się nie czuli, że napadają na Polskę, bo przecież w gruncie rzeczy napadali na pokracznego bękarta (znienawidzonego) traktatu wersalskiego.
Spójrzcie dookoła. Takich manipulacji dokonuje się wszędzie, choć dzisiaj używa się innych, bardziej wyrafinowanych narzędzi. Bo dostęp ma się do każdego. To nie jest tak jak kiedyś, że to my musieliśmy sięgnąć po tę wypowiedź. Ta wypowiedź jest nam podstawiana, wręcz wpychana w gardło. Wstajesz rano, otwierasz komp, a tu proszę, nie tylko pytają cię lebiody ‘jak ci spało kochanie’, ale też mówią ci jak i co masz myśleć, choć to już nie lebiody ale spece od manipulacji, A prawdy ci i tak nie powiedzą, bo prawda by przeszkodziła w formowaniu cię na ich modłę. W wojnie, według Clausewitza obowiązuje silna trójca: armia, rząd i lud. Koncepcja niezwykłej trójcy Clausewitza opiera się na równowadze tych trzech filarów. Po to aby naród mógł skutecznie prowadzić wojnę, te trzy kluczowe elementy: lud, rząd i armia muszą być w równowadze.
Stąd też bierze się taka konieczność zabiegania o głosy ludu, potrzebne one są do realizacji poczynań rządu, który musi mieć armię do wygrania wojny, i osiągnięcia swoich celów. Clausewitz analizował sztukę wojenną – bo był zwolennikiem tego terminu, który kładł nacisk na niepowtarzalność wojen, i znaczenie dowództwa w prowadzeniu wojny, mając na uwadze tradycyjne armie czasów, w których żył.
Carl von Clausewitz, urodził się w Burgu koło Magdeburga w roku 1780, a zmarł we Wrocławiu, 16 listopada, 1831 roku. Miał zaledwie 51 lat. Zmarł na cholerę, w Prusach. Wrocław wtedy był pruskim miastem Breslau. W tym czasie w Prusach szalała epidemia cholery. Jako pruski generał Clausewitz był oddelegowany z Berlina do Wrocławia, aby dowodzić pruskimi oddziałami w walce z polskimi powstańcami z Powstania Listopadowego. Co prawda powstanie przebiegało głównie na terenach Królestwa Polskiego (zwanego Kongresówką), to zaniepokojona ruchem narodowo wyzwoleńczym na terenie Polski była cała Europa. Prusy więc umocniły swoje granice z Królestwem Polskim, a także dokonywały tłumienia przejawów powstania na swoim terenie w zarodku. Co prawda około 20 tysięcy powstańców pod koniec roku 1831 przekroczyło granicę Królestwa i Prus, to odbywało się to na północy poprzez Elbląg, Malbork, Tczew. Większość powstańców udała się dalej do Francji, przyczyniając się do walki Wielkiej Emigracji na rzecz odrodzenia Polski.
Przez kilka lat miałam szczęście mieszkać we Wrocławiu. Pracowałam w tym historycznym mieście na Politechnice Wrocławskiej i przymierzałam się do doktoratu z zakresu socjologii nauki. Wtedy próbowałam odnaleźć grób Clausewitza. To było przed erą Internetu, więc zdobycie informacji i poszukiwania nie były łatwe, a pomocny pan google nie istniał jeszcze. Moje poszukiwania spełzły na niczym, bo nie mogłam tego wiedzieć, że w roku 1971 (czyli na długo przed moim pobytem we Wrocławiu) na prośbę władz niemieckich (NRD) prochy generała i jego małżonki zostały przeniesione do jego rodzinnej miejscowości Burg, koło Magdeburga.
Carl von Clausewitz definiuje wojnę jako „akt przemocy, mający na celu nagięcie woli przeciwnika do naszej woli” pokazuje, także że środkiem podporządkowanie przeciwnika naszej woli, jest przemoc, czy przymus. Jeśli z samego rana musicie zajrzeć do waszej komórki, albo nie daj-bóg do Facebooka, to jesteście przymuszeni poprzez wytworzenie w was nałogu wirtualnego. Nie żartuję, jest coś takiego jak nałóg wirtualny,
Tak, to już wojna, a my jak zwykle jesteśmy bez szans. I jak zwykle uśpieni. Zadają nam niewidzialnego narkotyku dostarczanego poprzez wszystkie nasze elektroniczne receptory. A gdzie nie popatrzysz to leją wodę i cierpliwie czekają, aż przeistoczymy się w bezmyślnych fanów. To przecież takie nowoczesne i takie cool! I to mówię ja, która na zarządzaniu wielkimi informatycznymi projektami spędziłam większość mojego życia w Kanadzie. Ale może właśnie dlatego ostrzej widzę niebezpieczeństwo i cele (nie moje przecież). Czasem mam wrażenie, że sama już jestem jak antena, bo już nawet nic nie muszę klikać w klawiaturę, ani mówić przez telefon – wystarczy, że pomyślę – a tu już pan google mnie atakuje reklamami na pomyślany temat. Paranoja? Nie sądzę. Jeśli świat wirtualny nie jest telepatyczny, to muszę jakoś nadawać moje myśli, a ktoś je musi odbierać. Czyżby już mi wszczepiono mikroskopijny nadajnik – bez mojej wiedzy, panie, bez mojej wiedzy. I czyż to nie jest ta ciągle trwająca wojna?
Alicja Farmus,
Toronto, 17 lutego, 2025