„Kat kłania się i zabija” to druga książka Pani Ogórek z tej serii i kontynuacja „Listy Wächtera”. „Listę” wspomniałem kilka miesięcy temu.
Jest i następna, „Król Olch”. Tym razem to rzecz o Wilmie Hosenfeldzie. To oficer, który uratował Szpilmana i pamiętamy go z niezwykłej sceny z filmu. Szpilman był wtedy zapewne u kresu wytrzymałości i gdyby nie to spotkanie, być może by nie przetrwał. Hosenfeld jest jakby kontrapunktem Wächtera, ale już w następnej książce Pani Ogórek wprowadza jeszcze jedno nazwisko – Pieter Nicolaas Menten. Nosi mundur SS-mana lecz to Holender. To nie tylko fabuła, to także uświadomienie nam, jak daleko sięgały macki niemieckiego nazizmu. Tak Austria, jak i Holandia posłusznie i chętnie kolaborowały z Niemcami. Tam też do dziś znajdują się setki albo tysiące zrabowanych w Polsce dzieł sztuki i w zasadzie nie ma skutecznego prawnego mechanizmu, który pozwoliłby nam je odzyskać. Nie ma też, przynajmniej obecnie, woli politycznej w Polsce, aby coś znaczącego w tej materii uczynić. Parę miesięcy temu wspomniałem już, że Tusk, w ramach realizowania swoistych zobowiązań wyborczych, delegalizował Departament Restytucji Dóbr Kultury. Sądzę, że powodem było zbyt dobre wywiązywanie się departamentu ze swych zadań. I jeszcze jedno. Odsłuchuję kawałek YouTubowego spotkania autorskiego Magdaleny Ogórek nt. książki “Kat kłania się i zabija”. Poprzednio mówiono o pół milionie dzieł sztuki zrabowanych w Polsce. Pani Ogórek wspomina tutaj o półtorej miliona i jest to chyba szacunek ostrożny. Polskie prywatne zasoby dzieł sztuki często nie były skatalogowane i tak naprawdę nikt nie wie, z wyjątkiem najbardziej znanych artefaktów, co skradziono. Jedno jest prawie pewne. Gdyby nie rabunek wojenny, polskie muzea posiadałyby dzisiaj jedne z najlepszych zbiorów na świecie. Jak na razie, nam to nie grozi.
Tu znowu refleksja, pomimo przebytych zaborów, świeżo odrodzona Polska nie mogła być wcale aż tak biedna, skoro istniała tu taka koncentracja dóbr kultury? Inaczej nie byłoby z czego nas ograbić!
***
Nasz dom się trzęsie. Przed rozpoczęciem poszerzania drogi, dwa lata temu, Miasto zrobiło inspekcję tego i zapewne innych domów w okolicy pod kątem potencjalnych pęknięć ścian fundamentowych. Teraz już wiadomo, dlaczego? Chodzi o odpowiedzialność za potencjalne uszkodzenia. Firma budowlana utwardza grunt pod dodatkowy pas ruch używając specjalnego, kilkutonowego walca, który ma zdolność zagęszczania podłoża poprzez wzbudzanie wibracji na poziomie kilkudziesięciu Hz. Wiemy, kiedy to robią po drugiej stronie drogi, bo nagle zaczyna rezonować np. szybka w zegarze na kominku, trzęsą się krzesła i inne przedmioty.
***
Na YouTube odkrywam reportaże Tomasza Piekelnika. Według Internetu, ekonomisty oraz doradcy podatkowego, który widać zasmakował też w felietonie politycznym. Komentarze są rzetelne, na czasie i z dużą dozą tego, co można nazwać analizą polityczną. Felietony Pan Tomasza mają całkiem sporą oglądalność.
***
Listopad to ważny miesiąc. Zaczyna się mocno, bo Świętem Zmarłych. Wagę tego można sprowadzić do słów św. Pawła z 1 -szego Listu do Koryntian (1Kor 15,14-15): “A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara”.
Nie umieramy na zawsze i nie do nicości.
W nocy przed 1-szym listopada mam sen i pojawiają się w nim rodzice. Musimy się szczególnie za nich pomodlić. Nie widzę tu miejsca na przypadki.
***
Kilka dni później drobne szaleństwo. Jedziemy najpierw na cmentarz „Christ the King” na niedzielny różaniec – choć Święto Zmarłych wypadło w piątek, a potem prosto do Brampton. Tam grupa „Pod Muszką” prezentuje program „Barwy jesieni”. Jedyny i niezastąpiony Krzysztof Jaworski scedował część obowiązków prowadzenia grupy na młodsze pokolenie, ale dalej występuje. Pastisz Rosiewicza „Żaba story”, do muzyki Nahornego, w wykonaniu Pan Krzysia jest genialny.
Spóźniamy się planowo, bo szybciej się nie dało. Zdążymy przed przerwą, aby potem, wyczerpani brawami po kilku piosenkach, rzucić się na smakowity bufet.
Formuła imprezy połączona ze śpiewaniem zbiorowym to też skuteczny element terapeutyczny; wszyscy czują się tu dobrze, łącznie z licznie obecną młodzieżą.
Do domu jedzie również moje pianino, czyli przenośna Yamaha, która w czasie naszego pobytu w Polsce była tu niejako w delegacji. Mogę zacząć ćwiczyć i wreszcie umówić się z Panem Damianem na lekcję.
***
A na Koszutce małe zwycięstwo – wygląda na to, że Państwowy Inspektorat Budowlany wstrzymał budowę na Katowickiej 61 do momentu wyjaśnienia zasadności pozwolenia na budowę w tym miejscu 16-piętrowca, pozwalając builderowi tylko wykończyć fundamenty.
Pozorny brak logiki, ale pod płaszczykiem zabezpieczania terenu przed usuwaniem się gruntu i zabezpieczenia sąsiadujących budynków, Miasto gra na zwłokę.
***
Jedziemy po lekarstwo do apteki przyszpitalnej na Scarborough. Zajeżdżam na małe rondko przed wejściem i czekam z boku w samochodzie. Z tyłu rozlega się klakson. Patrzę wokół – „to chyba nie do mnie, przecież jest wystarczająco miejsca na przejazd obok; taki stan jest w tym miejscu permanentny”.
Nagle ktoś staje przed oknem samochodu. Chińczyk zaczyna z „grubej rury”, że tu nie wolno parkować!
Wyjaśniam, że nie parkuję tylko czekam na żonę, która poszła odebrać lekarstwo w aptece.
W końcu okazuje się, że w tamtym samochodzie z tyłu, siedzi jakiś świeżo upieczony kierowca, który boi się przejechać obok mnie, a Chińczyk, już tonem rozkazująco – proszącym domaga się abym objechał rondko w kółko, bo wtedy tamten będzie mógł wyjechać. Komentuję, że kierowca, który się boi jeździć powinien siedzieć w domu, ale wykonuję rundkę.
***
Nie żyje ksiądz Lech Lachowicz, który w niedzielę 3 listopada został brutalnie pobity na plebanii w Szczytnie. Kapłan zmarł w szpitalu na skutek obrażeń, które napastnik zadał mu toporkiem w głowę. Dalszy atak został przerwany przez wolontariuszkę panią Elżbietę, która ściągnęła uwagę bandyty na siebie i użyła gazu w obronie.
Ataku dokonał 27-mio letni Szymon K. Lekarze walczyli przez 6 dni o życie kapłana.
Ks. prałat Lech Lachowicz urodził się w Lidzbarku Warmińskim w 1952 r, a święcenia kapłańskie otrzymał w 1976 r. Był pierwszym proboszczem parafii Św. Brata Alberta Chmielowskiego w Szczytnie, gdzie wybudował kościół I posługiwał przez 34 lata, (podaję za Onet).
W momencie, gdy publikowany jest ten Dziennik, wiemy jeszcze o dwóch innych atakach na polskich księży. W Winnipegu stało się to w czasie mszy świętej i ksiądz uszedł z życiem dzięki ostrzeżeniu organisty. Atak na plebanii w Kłobucku był tragiczny w skutkach, tamtejszy ksiądz Grzegorz Dymek został zabity.
***
Trump wygrał wybory. Zapewne to lepsze dla nas w kontekście obecnej niemieckiej dominacji i procesu ubezwłasnowolniania państwa i narodu, które ma miejsce od roku. Ale przecież to za Trumpa podpisano uchwałę 447, wtedy też, na przykład, otrzymaliśmy w prezencie niezapomnianą panią Ambasador Mosbacher, która ponoć ma wielką ochotę na „encore”!
Najsmutniejsze jest to, że nasz los, jako państwa, jest kompletnie zależny od polityki i woli państw obcych, i nie ma nikogo, kto wyprowadziłby ten kraj na szersze wody i zdołał doprowadzić do jako takiej politycznej niezależności. Recepta, powołując się na koncepcje Redaktora Michalkiewicza, może być prosta – służby muszą chcieć współpracować z własnym rządem. Ponoć to stało się na Węgrzech i taki, raczej niewielki kraj, prowadzi od lat w miarę niezależną politykę.
***
Rozmarzyłem się. Sąsiadka z naprzeciwka powiedziała, że rząd daje $75 000 na zmianę płci (można spojrzeć na stosowne strony rządowe). No, a co gdybyśmy zaaplikowali z Panią Basią we dwójkę? To $150 000!
Ciekawe, czy ktoś już wpadł na taki genialny pomysł? Ja mam dodatkową motywację, bo zbieram na Porsche – nawet ogłosiłem w rodzinie, że akceptuję donacje na ten szlachetny cel!!!
Niestety z tą wiadomością od sąsiadki to trochę jak z przysłowiowym rowerem na Placu Czerwonym.
Nic do rączki, jest to jedynie budżet na ewentualne koszty medyczne związane z taką ekstrawagancją.
***
Targi wina w Toronto! Bywaliśmy na takowych w Paryżu, ale w Toronto jeszcze nie. Mali producenci są tam zrzeszeni i – o ile to rozumiem – krążą systematycznie po większych ośrodkach miejskich organizując salony degustacji i sprzedaży. W Paryżu, od ponad pięćdziesięciu lat odbywają się dwa wielkie „Salons des Vins des Vignerons Indépendants”. Jeden jesienią w halach wystawowych przy Porte de Versailles, drugi wiosną koło Porte Champerret.
Bilet kosztuje 6€. W tym dostaje się zgrabny kieliszek do wina i można rozpocząć degustacje. Wystawcy, a może być ich rzędu pięciuset) ulokowani są podług alfabetu. Istnieją katalogi i mapy dla tych, którzy wiedzą czego szukają. Degustacje są bezpłatne. Pierwszy salon zaliczaliśmy zaczynając od litery A. Doszliśmy do wtedy do J. To tam spotkaliśmy producenta szampana o polskim nazwisku, Jackowiak. Jeżdżąc po Szampanii i Chablis spotkaliśmy kilku innych producentów mających jakieś rodzinne powiązania z Polską.
Na salonie wizytowanym, w 2012 (to już tak dawno!) kupiłem „futures” Château Haut-Coteau, producenta z Saint-Estèphe. Dostaliśmy zamówione kartony z winem tuż przed powrotem do Kanady.
Kupując wina na tamtych „Salons” warto zostawić producentom swoje dane. Za rok przyślą e-mailem darmowe zaproszenie, które gwarantuje następnym razem i wejście, i kieliszek. Takie zaproszenie można też posłać znajomym. W 2013 wykorzystaliśmy nasze zaproszenia na maxa. Mieliśmy ich wiele więc ustawiliśmy się, chyby ze trzy razy do kolejki. Za każdym razem dostaliśmy kieliszki z pięknie wytrawionym napisem „Vineron Independant”.
Tym razem, prezentacja odbywa się w prywatnym klubie sportowym w śródmieściu Toronto. Wprowadza mnie Patryk, który jest członkiem, i który spędza tu sporo godzin w tygodniu, grając w squasha. Ciekawe, że klub jest tylko dla facetów, ale żadnym feministkom to jakoś nie przeszkadza!
Dzisiaj w rozległej sali restauracyjnej, Oak Room, rozgościło się chyba 8 stoisk prowadzonych głównie przez importerów wina, ale jest też obecna lokalna winnica, „Big Head”, której współwłaścicielem jest Jakub Lipiński. Niektórzy z wystawców są członkami klubu stąd idea tej imprezy w tym miejscu.
Atmosfera jest degustacyjna. Kelnerzy roznoszą rozmaite zakąski. W kącie, przy oknie skąd rozpościera się widok na plac przed torontońskim merostwem, stoisko z najlepszej jakości ostrygami. Ten serwis zapewnia John & Son’s Oyster House.
Otrzymaliśmy małe katalogi z listami win. Patryk preferuje białe wina, więc od nich zaczynamy testowanie. Dość szybko dochodzimy do Savagnin z „Big Head”. Mówię panu Jakubowi, że wino siedziało w beczce jakieś dwa miesiące i okazuje, że udało mi się zgadnąć. Pan Jakub jest rozmowny, przechodzimy na polski i na ich wina czerwone. Niektóre mają ponad 15% alkoholu, jak wina z południa Francji czy Hiszpanii. Producent stosuje (chyba) zabieg zwany „Appassimento”, polegający na obsuszaniu winogron przed tłoczeniem, co powoduje zagęszczenie soku i wzrost stężenia cukru równocześnie gwarantując wyższą moc wina.
Dostawca „AbV” zaprezentowało kilka, ale za to wysokiej jakości win. David Beauroy z „dbino” przyjechał z kolekcją w większości win francuskich, ale tu spotkał nas zawód. Zanim spostrzegliśmy się, butelka 2020 Châteauneuf du Pape, Famillie Isabel Ferrando została wysuszona, został tylko pusty dekanter z resztką płynu.
Potem Patryk, w opiekuńczym geście, odprowadził jeszcze ojca na stację Go Train.
Jest jeszcze drobny, ale dla nas istotny epilog tego wieczoru. Kilka tygodni później Patryk spotka się ponownie z Panem Jakubem, a do naszej piwnicy przywędruje spora skrzynka butelek win białych z Viognier, Savagnin oraz tych czerwonych z Syrah, Merlot i Cabernet.
Leszek Dacko