Sobota rano. Patryk zamówił mnie z samochodem. Granie w squasha zdziera ponoć podeszwy w tenisówkach jak opony w Ferrari. W tym roku zużył ich już cztery pary. Poza tym, za kilka dni ma urodziny i oprócz butów postanowił sobie też kupić w prezencie parę najnowszych rakietek.
Zanim jednak dojedziemy do sklepu ze sprzętem do gry, na zachodnią stronę miasta, jest czas na „pit-stop”, czyli kawę w „Jet Fuel Coffee Shop”. To na Parliament Str., zaledwie półtorej kilometra w górę od Distillery District. Wchodzimy i wszyscy się tu znają. Przywodzi mi to na myśl Hiszpanię, gdzie o dziewiątej rano stali bywalcy też sączą kawę w pobliskim barze. O dziwo, to zagonione miasto ma zakątki, gdzie jest czas na podobne rytuały? O dziwo, wygląda na to, że nawet mnie tu znają, choć nigdy wcześniej nie postawiłem tu stopy? Jakiś facet, wita mnie:
– „Cześć Les, dawno cię nie widziałem!”
Odwzajemniam pozdrowienie, i zgadzam się, że to było dawno, bo na pewno więcej niż rok temu, ale podpytuję Patryka, kto to? Widać, moja wrodzona pamięć do twarzy, w sobotę rano jest jeszcze lepsza!
– „To przecież Jeff z „The 11”!
– „OK”
Teraz wszystko się zgadza. Cieplejszą porą „Jet Fuel” to także mekka kolarzy, którzy zatrzymują się tu na kawę. Nasz syn też. Wszak w okolicy do niedawna działał Cabbagetown Cycling Club.
To tu można wczesno-poranną porą, gdy miasto dopiero przewraca się na drugi bok, zobaczyć zaparkowane ramy rowerowe i koła, których nazwy wywołują szybsze bicie serca, nawet bez kofeiny. Tą atmosferę właściciele baru przenieśli do środka. Na ścianach podwieszone są rowery, ale jest też osobna, wyłożona rowerowymi hamulcami. „Jet Fuel”, oprócz kawy, sprzedaje własne koszulki kolarskie i skarpetki ze stosownym logo. Patryk kupuje dla mnie jedną parę takich skarpet. Pani Basia potem zatwierdzi, bo zrobione są w większości ze szlachetnej wełny Merino, a nie z jakiegoś dziadowskiego plastiku.
Widać, Jeff ma czas na poranną kawę zanim pojawi się o dziesiątej w sklepie na 26 Karl Fraser Road.
Jeff pamięta mnie właśnie z „The 11” na CF Shops at Don Mills, gdzie byłem kilka razy z Patrykiem. Ja trochę na doczepkę, bo Patryk to ich zasadniczy klient. Stamtąd pochodzi para super butów do jazdy, które dostałem jako prezent urodzinowy jakieś dwa lata temu. Właściciel sklepu, do niedawna profesjonalny cyklista, Heath Cockburn poprawił moją pozycję na rowerze i przestała mnie boleć w czasie jazdy głowa. Heath wsadził mnie na rower na trenarzerze, kazał pedałować i patrzył. Żadnych pomiarów, ważenia, itp. Potem trochę obniżył i przesunął siodełko. W ciepłe dni dojeżdża do pracy rowerem z Kleinburga.
Patryk napomyka, że jeśli kupi dom, to właśnie tu, w Cabbagetown. Nie musi być duży, byleby miał z tyłu mały taras, aby można było spotkać się z przyjaciółmi na grillu.
Po kawie udajemy na zachodnią stronę Toronto. O dziewiątej rano Gardiner jest całkiem przejezdny. Sklep „ATR Sports” na Queensway jest co najmniej niepozorny. Ale to tu, rzesze specjalistów od uderzania małą gumową piłką w ścianę zaopatrują się w sprzęt. W sezonie, właściciel Mohammed Merali sprzedaje setki rakietek. Patryk wychodzi z trzema firmy „Tecnifibre”; okazuje się, że jedna jest do singla, druga do debla, a trzecia treningowa. Uff! Tak naprawdę to nie dostajemy żadnej rakietki do rąk. W sprzęcie tej klasy naciąg wykonywany jest indywidualnie. Na hakach wiszą tylko puste ramy.
***
I dalej na sportowo. Jeszcze niedawno temu rowery Pinarello „Dogma F” wydawały się wjechać na szczyty popularności. Ale ostatnie parę lat należy chyba do Colnago. Tadej Pogačar, jeżdżący na Colnago V4RS, dołożył swe pięć groszy do sławy tej marki. Najpierw była rama C68. W czasie, gdy wszyscy zgodnie korzystali z produkcji na Taiwanie czy w okolicach, Ernesto Colnago zdecydował, że rama będzie robiona we Włoszech i do tego ręcznie. Rolls Royce w dalszym ciągu ma się nie najgorzej, a i tu rynek odpowiedział z uznaniem na podobną ekstrawagancję.
To Ernesto sfabrykował słynny rower, na którym Eddy Merckx osiągną swój godzinny rekord 49,431 km w 1972 roku. Obecny wynik jest lepszy zaledwie o kilka metrów. Rower dla Eddiego, z nawierconymi dziurami, ważył jedynie 5.75 kg.
Los pozwolił Ernesto na przyjaźń z Enzo Ferrari. To Enzo namówił go do wyprodukowania pierwszej ramy z włóka węglowego. Enzo także przekonał go do prostego, tak charakterystycznego widelca.
Colnago obchodzi 70-lecie. Na tą okazję, wspólnie z firmą Columbus, wyprodukowali „Steelnovo”, rower z ramą ze stali, ważącą jedynie 1.9 kilo (średnia rama). Prawie wszystkie podzespoły wyprodukowano we Włoszech. Przerzutki i koła to Campagnolo! $18, 475 USD. Rowerów jest tylko 70!
Rama ważąca 1.9 kg to trochę ponad kilo więcej niż „karbon”. Ale biorąc pod uwagę pozostałe, najwyższej klasy elementy, waga roweru jest przypuszczalnie na poziomie tego na czym jeżdżę, tyle że cena 3-4 razy większa, no ale koła Bora Ultra WTO i przerzutki Super Record to nie to samo. Jednak, nie powiesiłbym go na ścianie –jak niektórzy robią z takimi cackami techniki – tylko jeździł.
„Nie da się kupić historii, ale można ją tworzyć” to słowa Ernesto Colnago (tłumaczenie moje), teraz 92-latka. Nie wiem, jak się ma, ale mam nadzieję, że dobrze. Nie wiem też czy kiedykolwiek uda mi się wsiąść na Colnago. Na razie cieszę się każdą godziną spędzoną na rowerze.
W chwili druku tego odcinka 70 egzemplarzy Steelnovo było już wyprzedanych.
***
Donald kontra Donald!
Donald zapędził się nazywając kiedyś Trumpa ruskim agentem i teraz jest mu to wywlekane. Lewactwu wydawało się, że opanowało Amerykę na zawsze, bo nie posądzałbym pana Premiera o brak politycznej wyobraźni. Ale zdarzył się cud, gdyż Trump powrócił jako Prezydent i to z impetem. Odwdzięczył się Donaldowi nie zapraszając go na swoją inaugurację i już całkiem niedawno na konferencję CPAC. Interesujące jest jednak, że pan Sikorski, którego opinie na temat Prezydenta, wydawały się być nie aż tak bardzo różne od opinii Tuska, jest postrzegany inaczej. Pojechał na CPAC, a na dodatek, nowy ambasador USA w Polsce, pan Tom Rose, we wpisie na portalu X, wręcz pochwalił szefa MSZ, jako “błyskotliwego i wysoce szanowanego” dyplomatę i stwierdził, że “kiedy Radek Sikorski mówi, ludzie powinni go słuchać”; podaję za „Business Insider”. Widać, że oprócz zwykłych cudów są jeszcze inne!
***
Marszałek Hołownia twierdzi w Gazecie Wyborczej, że Polska potrzebuje stróża wewnętrznego pokoju, i to jest to co on może nam zapewnić. Wynika, że pan Hołownia ma jakieś lekarstwo na spokój wewnętrzny? Uważam to za pomysł wręcz genialny.
Póki co, panu Hołowni pokazano jednak „gest Nerona” przy Pomniku Nieznanego Żołnierza, a ostatnio wyszło na to, że za aniołem stróżem tęskni jedynie 7% wyborców, a i ten wynik ma tendencję spadkową.
Ja bym myślał, że Polska potrzebuje na Prezydenta odważnego faceta i zręcznego polityka pokroju np. Orbana.
***
W torontońskim „Distillery District” zapłoną ponownie światełka na 55 stopowej choince. Zagorzali obrońcy drzewek jakoś przymknęli oko na przestępstwo ekologiczne jakie tu się dokonuje. Za to ich kumple ideologiczni z Italii próbują dopilnować, aby podobny występek nie miał miejsca na placu św. Piotra. 53 tysiące osób podpisało stosowną petycję. Obrońcy drzewka przypominają papieżowi jego zaangażowanie na rzecz ochrony środowiska.
W końcu jednak choinka zostanie zainstalowana, a kardynał Fernando Vérgez Alzaga, stojący na czele zarządu miasta Watykan zdoła ten fakt nawet uargumentować ekologicznie, tłumacząc, że drzewa są wycinane w ramach planowej gospodarki zasobami leśnymi.
***
Dramat księdza Olszewskiego przelany został na cały Zakon Sercanów. Na początku listopada zablokowano 28 ich kont. Nie podano przyczyny. Dwa tygodnie później zostały odblokowane. Nie było żadnego wyjaśnienia. Pamiętamy, że pan Trudeau zrobił podobnie walcząc z Konwojem. Czy tamte $10 milionów pozostaje dalej w zamrożeniu? Myślę, że tak. Przeszukuję web, ale nie mogę dotrzeć do żadnych aktualności w tej sprawie.
***
Właśnie dowiedziałem się o Spartatlonie, super maratonie odbywającym się od roku 1983 w Grecji. Spartathloniarze podążają śladami Ateńczyka Filippidesa, który w 490 B.C., przed bitwą pod Maratonem, został posłany, aby prosić Spartę o pomoc w obronie przed Persami. Trasa biegu wiodąca przez góry, o wysokości do 1200 m n.p.m., kończy się w stolicy Sparty Lakonii, przed posągiem króla Leonidasa. Całość to 245.3 km.
Ponoć sam Filippides miał powrócić z wiadomością do Aten i potem uczestniczył w bitwie pod Maratonem. Również to on miał przebyć ostatni odcinek, z pola bitwy do Aten – znany jako dzisiejszy maraton – gdzie wyszeptawszy słowo „zwycięstwo” skonał.
Równie interesująca jest historia tego nowożytnego super maratonu. Jego inicjatorem był John Foden, miłośnik Grecji starożytnej, z profesji lotnik RAFu, a z zamiłowania maratończyk. Jesienią 1982-go roku postanowił, wraz z dwoma kolegami, przetestować legendarną informację, jakoby Filippides miał przebyć dystans z Aten do Sparty w 36 godzin. Test się powiódł i dał początek teraźniejszej legendzie, która trwa. W zeszłym roku do udziału w biegu zakwalifikowało się 395 sportowców. Biegają znacznie szybciej niż oryginalny czas. Sama kwalifikacja jest bardzo trudna i bezwzględne przestrzegana.
***
Zaliczyliśmy pierwszą po powrocie wizytę u Pani Iwonki. To po jajka no i oczywiście towarzysko. Pani Iwonka kupuje je u Roberto, Peruwiańczyka , który pija Żywiec – jest więc wspólny temat i punkt zaczepienia. Mieszka jednak gdzieś w East Gwillimbury więc kupowanie jajek to spora wyprawa. Byliśmy tam raz i pewno trzeba będzie odświeżyć pamięć trasy, bo Pani Basia bohatersko zadeklarowała, że następnym razem to my po te jajka pojedziemy.
***
Koło dwudziestej trzeciej zadzwoniła z pracy Aga. Okazało się, że Adolfo utknął samochodem, gdzieś na Wellesley Street, wracając z Mississaugi z biurkiem w bagażniku. Poszła opona.
– „Czy ja mogę tam pojechać, bo on jest sam i ma problem z dostaniem się na spód bagażnika po lewarek i koło zapasowe.”
Przechodziliśmy, dawno temu, przez podobne tarapaty i wiemy, że najlepsza opcja to CAA, które jakimś cudem zezwalało w przeszłości na użycie członkostwa rodzinnego albo nawet od znajomego (Sąsiad Mike wspomógł tak kiedyś Sebastiana!). Można też otrzymać członkostwo natychmiastowo i z niego skorzystać, choć za dodatkową opłatą.
Znajduję link na telefonie, Adolfo podaje mi numer karty kredytowej, płacimy pięćdziesiąt kilka dolarów plus podatki. E-mail zwrotny ma przyjść do Adolfo. I okazuje się, że jest coś, ale to nie CAA. Powoli wyjaśnia się, że zapłaciłem za inny serwis pomocy drogowej, który w pośpiechu i błędnie wybrałem na stronie Google. Problem w tym, że oni wymagają 24-ch godzin oczekiwania między opłatą i pierwszym skorzystaniem z pomocy. 60 dolarów w plecy, i to nie kanadyjskich… Adolfo robi się nerwowy i nieufny, bo to on stoi po północy na ulicy, w środku Toronto. Na dodatek, posłałem dane jego karty w eter i jeszcze nic z tego nie wyszło. Obiecuję Adolfo, że ta opłata to mój koszt, ale trudno jest teraz wzbudzić jego entuzjazm!
Zbieram się do garażu po narzędzia. Ale Pan Basia nie daje za wygraną. Dodzwania się do CAA i potwierdza, że to się jednak da załatwić. Jest co prawda $100 tej dodatkowej opłaty za natychmiastowe użycie serwisu, czyli z podstawową kartą jakieś sto pięćdziesiąt i podatek.
W międzyczasie Aga dołącza do Adolfo i sama dzwoni do CAA. Teraz pójdzie z górki, za dwadzieścia pięć minut przyjedzie serwis i wymieni koło. Wyjdzie też na to, że my, we dwóch nie dalibyśmy sobie rady z tym biurkiem w bagażniku. Jest w pół do drugiej w nocy, ale wszyscy na koniec zadowoleni, a CAA zyskało entuzjastycznego członka. W dalszym ciągu istnieją na świecie rzeczy dobre, a nawet bardzo dobre…
Leszek Dacko