Śledząc rozwój wypadków na terenie Unii Europejskiej i jej matecznika – NRF – dochodzi się do wniosku, że władze USA już nie tylko przestały być pewnym sojusznikiem władz eurokołchozu, Republiki Francuskiej i Niemiec – ale też stopniowo stają się ich przeciwnikiem. Tu rodzi się pytanie: czy kiedyś w końcu wymusi to zjawisko jakieś istotne zmiany w wewnętrznej, gospodarczej i „klimatycznej” polityce władz UE?
Oto 12 lutego br. komisarze i posłowie UE, podczas posiedzenia parlamentu UE, potwierdzili swój „cel redukcji emisji dwutlenku węgla o 90 procent” do roku 2040”. Okazało się po raz kolejny,że „klimatyczny” obłęd wcale nie opuszcza umysłów rządzących UE eurokomunistów. Nie wyciągają oni żadnych wniosków z tego, że w okresie od 20 stycznia, gdy Stany Zjednoczone i kilka innych istotnych krajów już powracają do gospodarki opartej na paliwach kopalnych i ich rosnącym wydobyciu, a największe w świecie banki i fundusze inwestycyjne już rezygnują z dalszego finansowania i wspierania absurdalnej „dekarbonizacji”, tak mocno forsowanej przez władze UE od prawie 20 lat – to w zlewicowanej Europie nic się ne zmieniło. Neokomunistyczni władcy unijnego kołchozu nadal trwają w oparach swej „klimatycznej” i „zielonej” utopii, która już tak wiele kosztuje europejskie kraje i narody. Potwierdziły się więc obawy zwolenników wolności i rozsądku w polityce gospodarczej, że przygotowywana w unijnej Brukseli rewizja tzw. Zielonego Ładu wcale nie dotyczy jego celów, ale wyłącznie środków „niezbędnych” do ich osiągnięcia. A toczone w Brukseli od kilku miesięcy dyskusje dotyczą nie likwidacji – ale wyłącznie przesunięcia w czasie lub „uelastycznienia” tzw. dyrektywy wywłaszczeniowej, systemu ETS2 czy zakazu samochodów spalinowych. Jak widać, nawet już znaczny kryzys gospodarczy w Niemczech (i innych krajach UE) , rekordowe ceny paliw czy rewolucja „zdrowego rozsądku” w USA – nie są w stanie zmusić tych eurokomunistów do jakiejś zasadniczej zmiany ich polityki.

W związku z tym wydaje się, że (wbrew opinii niektórych gazet niemieckich, włoskich i innych) nawet stanowcze i pro-wolnościowe przemówienie wiceprezydenta USA, choć niewątpliwie wstrząsnęło rządzącymi w Brukseli i krajach UE euro-socjalistami i lewakami, jednak nie przyniesie jakiegoś przełomu w konkretnej polityce obecnych władz UE i jej najważniejszych rządów – przynajmniej w najbliższych kilku miesiącach.

A oto inne niepokojące wieści z Unii Europejskiej, oprócz wymienionego wyżej potwierdzenia kontynuacji „redukcji emisji dwutlenku węgla o 90 procent do roku 2040” – okazało się, że pomimo wielkiej zmiany sytuacji i polityki w Ameryce, lewicowi komisarze i politycy z większości państw UE chcą nadal kontynuować ich katastrofalny dla narodów Europy zgubne przyjmowanie i ogromnie kosztowne utrzymywanie milionów imigrantów, ograniczanie wolności słowa i prasy, cenzurowanie internetu. Nic więc dziwnego, że konserwatywno-wolnościowy, młody i dynamiczny wiceprezydent USA J. D. Vance skrytykował te i inne neo-sowieckie „zagrożenia dla Europy” i dla jej różnych tradycyjnych wolności, w tym dla „demokracji” w rozumieniu amerykańskim. Na jego mocno krytyczne wobec polityki władz i rządów UE przemówienie wiceprezydenta USA w Monachium (14 lutego), setki przedstawicieli euro-komuny, tj. pasożytującej na narodach Europy wielotysięcznej sitwy euro-komunistycznych polityków, wyższej rangi urzędników i funkcjonariuszy mediów, którzy od lat zarządzają krajami Europy, zareagowały panicznym oburzeniem i wielką złością. Symptomatyczną i bezczelną reakcją na zarzuty viceprezydenta USA .- okazały się (na zakończnie) jedynie łzy byłego doradcy Angeli Merkel (w latach 2005.2017) przewodniczącego Konferencji Christopha Heusgena, który poryczał się i „podziękował europejskim przywódcom za jedność w sprawie przyszłości i bezpieczeństwa” Europy”. I znowu –żadnych wniosków, żadnych zmian w dotychczasowej polityce, żadnej nadziei na powrót „normalności”!

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

II. Wojna handlowa USA – Europa.
Relacje USA i UE znajdują się w fazie narastających napięć handlowych. USA, pod przywództwem Donalda Trumpa wprowadziły lub planują wprowadzić wysokie cła na europejskie towary, takie jak 25% taryfy na stal i aluminium, a potencjalnie także na szerszą gamę produktów, w tym samochody. Działania te są motywowane chęcią wyrównania deficytu handlowego USA z UE, który Trump szacuje na około 300 miliardów dolarów rocznie, oraz zarzutami o ograniczony dostęp amerykańskich produktów (np. samochodów i żywności) na rynek UE.

UE z kolei przygotowuje odpowiedź w postaci ceł odwetowych. Komisja Europejska zapowiedziała przywrócenie ceł na amerykańskie towary o wartości 8 miliardów euro (z 2018 roku, np. na bourbon, motocykle Harley-Davidson czy sok pomarańczowy) oraz nałożenie nowych taryf na kolejne towary warte 18 miliardów euro, aby zrównoważyć straty spowodowane amerykańskimi cłami. UE argumentuje, że jej rynek jest bardziej otwarty (średnie cła na produkty z USA to 0,9% wobec 1,4% w USA), choć w przypadku samochodów cła unijne są wyższe (10% wobec 2,5% w USA).

Te wzajemne działania grożą eskalacją wojny handlowej, która może zaszkodzić obu stronom – podnieść ceny, zakłócić łańcuchy dostaw i zahamować wzrost gospodarczy. UE ma nadwyżkę w handlu towarami z USA (ok. 150-200 miliardów euro rocznie), ale w usługach przewagę mają Stany Zjednoczone (deficyt UE wynosi ok. 100 miliardów euro). Obie strony deklarują gotowość do negocjacji, jednak bez kompromisu konflikt handlowy może się zaostrzyć, zwłaszcza po 1 kwietnia 2025, gdy planowane cła mają wejść w życie.

 

Maria Legiec