No i ziściło się, weszliśmy rano do „Healthy Planet” i zostało tam prawie dwieście pięćdziesiąt dolarów.
Ale to nie koniec złych wieści. Przeglądam prasę – cała generalicja LOT-u wyleciała. Na deser, radosna koalicja zastawiła sobie usunięcie Prezesa Michała Fijoła.
Jeden z mechanizmów zwalniania niechcianych ekip jakiego nasz praworządny rząd wydaje się chętnie używać to audyt. Pomysł fantastyczny, zawsze przecież można coś znaleźć, nawet gdyby tylko przysłowiowa „babcia klozetowa” zdefraudowała papier toaletowy.
Audytem posłużono się w lasach państwowych, w telewizji i u księdza Olszewskiego.
Może on trwać długo albo krótko, można go też w stosownym momencie zakończyć. Audyt sprawdza wyniki, więc jest teoretycznie nieprzewidywalny.
Dyrektorzy LOT-u muszą mieć za uszami, a w szczególności pan Prezes, który naraził się chyba w zeszłym roku wypracowaniem rekordowego zysku spółki!
Tyle, że tym razem załoga nie spała, lecz upomniała się o Prezesa i jak na razie tak skutecznie, że komunikat o jego usunięciu znikł z przestrzeni internetowej.
Internauci, w swych komentarzach nie pozostawiają wątpliwości o co tu chodzi. Po co nam polskie linie lotnicze, skoro mamy już jedne w Berlinie, czy w Monachium? To przecież za poprzednich czasów tej samej ekipy miała miejsce afera z „OLT Express” powiązanego z „Amber Gold”. Ówczesna „W Polityce.pl” potwierdziła tezę, że kierowana przez Marcina P. spółka „OLT Express” nastawiona była na uderzenie w „LOT” dumpingowymi cenami biletów.
Cały plan miał polegać na odebraniu krajowego rynku przewozów lotniczych LOT-owi i doprowadzeniu go do upadłości, a następnie znalezieniu zagranicznego inwestora dla mającego kontrolować już wtedy polski rynek „OLT Express”. Zagadką nie do odgadnięcia jest kto miał być takim inwestorem?

***

Agere contra. Cytuję według Google, że to zasada ascetyczna sformułowana przez samego świętego Ignacego Loyolę, wg której, przeszkody utrudniające realizację Ewangelii, należy usuwać podejmując przeciwstawną decyzję.
Agere Contra to również „chrześcijańska kawiarnia z wartościami”, przy ul. Chłodnej 2/18 w Warszawie.
Właścicielem kawiarni jest Pan Tomasz Sztreker. Oprócz kawy, ciast i menu keto, tu się dzieje. Można sprawdzić na stronie https://agerecontra.pl/wydarzenia/.
Nie pamiętam, jak dotarł do mnie e-mail o zorganizowanej jeszcze w listopadzie, przez Pana Sztrekera sporej konferencji o wymownym tytule „Chcemy Mieć Wpływ”.
Polscy przedsiębiorcy, a jest ich 4 miliony, tworzą 75% PKB ale ich głos jest mało słyszalny, a wręcz ignorowany. I tak nie może być, i o tym była ta konferencja. W całodziennej agendzie, oprócz czasu na szereg dyskusji było miejsce na Anioł Pański, Koronkę i końcową Adorację.
Wymieniam tylko kilka znamienitych nazwisk: ks. prof. Robert Skrzypczak, prof. Jan Żaryn, mec. dr Krzysztof Wąsowski, prof. Andrzej Zybertowicz.
Kawiarnia, co kilka tygodni organizuje interesujące wieczorne spotkania i cały czas zaprasza.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

***

Niedziela i przechodzimy test organizacyjny. Dziś najpierw są urodziny ks. Chrisa z „potluck lunchem” w kawiarni pod kościołem po mszy, ale zaraz potem pędzimy do domu, bo świętujemy też urodziny Pani Basi. Trzeba więc być tam i tu zdążyć!
Pojawią się u nas wszystkie dzieci plus dwa psy. Rozpalam w kominku, aby było przytulniej, ale Słodka boi się trzasku płonącego drewna. Za to mała Peach rozrabia i niczym się nie przejmuje.
Pani Basia bierze Słodkę na spacer. Obiecaliśmy przyprowadzić ją do sąsiada z przeciwnej strony ulicy. Radości i merdaniu nie było końca. Jedno się zmieniło, poprzednio Słodka rzucała się na psie przysmaki jakby nigdy niczego jadła, a tym razem powąchała „ciasteczka” i tyle.
Jeszcze warto wspomnieć, że Pani Basia zrobiła własny makaron do własnej zupy pomidorowej. Palce lizać. Domowe węglowodany są na pewno zdrowsze.
To pierwsze takie pełne rodzinne spotkanie po naszym przyjeździe. Następne będzie pewno na Wigilię.

***

Oglądam felieton Pana Gadowskiego. Wychodzi na to, że zapuścił plerezę. Obetnie ją jak pan Tusk złoży broń…
Kolejna rewelacja, o której nie wiedziałem, to to, że Pan Jacek Bartosiak był szefem CPK na początku działania tamtej spółki.
I inna ciekawostka (to również red. Gadowski), otóż we wrześniu 2023, Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) podpisały z konsorcjum Westinghouse-Bechtel umowę na zaprojektowanie pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Od tej pory codziennie płacimy Westinghouse 1,5 mln dolarów – nie wiadomo za bardzo za co? To informacja z listopada 2024.

***

Nawrocki kandydatem obywatelskim. Tak przynajmniej twierdzi zadaniowana prasa zaprzyjaźniona z prawicą. Ale co z innymi kandydatami? Nie słyszałem jeszcze, żeby panowie na prawicy, którzy też obwieścili niedawno swe kandydatury, uroczyście i publicznie scedowali swe głosy na tego jedynego kandydata.
Tak zrobił niedawno solidarnie cały establishment francuski głosując za jedynym „właściwym” kandydatem, byleby tylko Le Pen nie doszła do władzy. Mają taki rząd, jaki mają, ale nie dopuścili konkurencji do podium.
Ron DeSantis oficjalnie i głośno przekazał swe głosy Trumpowi, i już wiemy co z tego wyszło.

Tusk też rozwiązał problem, bo zrobił wewnętrzne prawybory i wszyscy w orbicie wpływów koalicji wiedzą na kogo mają głosować, chociaż podejrzewam, że ci co znają dobrze szefa nie są do końca pewni, czy nie będziemy świadkami jakiejś niespodziewanej wolty.
Pan Prezes po raz drugi podejmuje ryzyko w imię ambicji bycia jedynym głosem prawej strony.
Tak było w grudniu ubiegłego roku, kiedy PiS przegrał z kretesem. Po części, właśnie za ten brak wyobraźni po prawej stronie, Polska jest teraz kopana w roli leżącego ze wszystkich stron; po części, bo teraz, w chwili druku, wiemy też, że palce w wygranej Tuska maczały również inne siły, jak USAID.
Pokazuję palcem na PIS, bo to największa grupa z prawej strony, ale inni, mniejsi gracze mają takie same nadmuchane ego.
Pewnie pójdę i zagłosuję w drugiej rundzie na Nawrockiego, ale nie dlatego, że go stuprocentowo popieram, ale dlatego, że Pan Prezes wykręcił mi rękę i jestem pod ścianą. Czy wszyscy zrobią podobnie? Co się jednak stanie, jeśli nie będzie drugiej tury? Czy prawica jest na taką ewentualność przygotowana? Chcieć wygrać to za mało. Trzeba obstawić wszystkie opcje. Czy miarą ryzyka są jedynie oficjalne sondaże, czy PiS wie jeszcze coś więcej?

***

W Krakowie odbywają się kolejne rekolekcje adwentowe Rycerzy św. JPII-go, tyle, że bez nas. Oglądamy zdjęcia ze znajomymi twarzami, a potem słuchamy ks. Profesora Wojciecha Węgrzyniaka. Wszystkie nauki można obejrzeć na YouTube.
Równocześnie, poseł z ramienia PiS-u Łukasz Mejza dołączył do Zakonu. ONET opublikował spory tekst na ten temat. Jakiś czas później zrobi to także przyjazna Angora. Piękna reklama Zakonu.

***

Interesują mnie mechanizmy, które stoją za różnymi zjawiskami a także wydarzeniami politycznymi.
Orban ponoć stopniowo traci popularność na konto lidera opozycji Petera Magyara, który zresztą wyszedł z Fideszu. Sądzę, że działa tu, między innymi, mechanizm znudzenia.
Ciągle tylko Orban i Orban… Trzeba zamieszać, wprowadzić coś nowego, coś zmienić, być nowoczesnym, mieć świeże spojrzenie, niech się coś dzieje! Łatwo jest sprokurować hasła, na które ludzie dadzą się nabrać.
Inna sprawa, że władza często przyciąga ludzi, którzy po prostu chcą się urządzić. Nie wiem prawie nic o wewnętrznych mechanizmach rządu Orbana. Czy udało mu się wprowadzić zasady nie dopuszczające do marnotrawstwa pieniędzy, rozrostu administracji, wynagrodzeń, kolesiostwa w firmach państwowych, itp.? W rozdaniach między PO i PiS, oraz na podstawie ciągłych podmianek na stanowiskach i wzajemnych oskarżeń, widać jak to u nas źle funkcjonuje. Z tego punktu widzenia, celowa jest okresowa zmiana na czołowych stanowiskach. Pewno między innymi dlatego, prezydenci i premierzy, a także np. proboszczowie podlegają okresowej rotacji.
Czytam akurat Ewangelię według św. Łukasza. I tam, w Łk 22,6 jest zdanie odnośnie zdrady Judasza: „On zgodził się i szukał sposobności, żeby im Go wydać bez wiedzy tłumu.” I o tę wiedzę tłumu chodzi i dziś. Wcześniej, w Łk 22,2 czytamy „Arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Go zabić, gdyż bali się ludu.”
Już wówczas, dwa tysiące lat temu, nie prawda przed sądem, ale tłum był niebezpieczny dla establishmentu. Pojmanie Jezusa odbyło się w środku nocy. NKWD i SS też przychodziło w nocy a i ABW robi to samo. Pierwsze zadanie to wyizolować delikwenta, aby był słaby i bezbronny. Ale też, aby nie było strat własnych i niepotrzebnego rozgłosu, który może sprawić, że sprawy wymkną się spod kontroli. Podobne mechanizmy zadziałały, gdy niedawno splądrowano mieszkanie dziennikarki Ewy Stankiewicz szukając części do tupolewa!
Ciekawe co ta władza zrobi teraz, bo kilka dni temu, po intensywnych przesłuchaniach, zmarła Pani Barbara Skrzypiec? Czy aby sprawy nie wymknęły się tu spod kontroli?

***

31 listopada spotkanie OBWE na Malcie, Minister Sikorski popisał się nie lada odwagą, bo wyszedł z sali w momencie, gdy przemawiał minister spraw zagranicznych Rosji Sergiej Ławrow. W późniejszym wywiadzie stwierdził po prostu, że Pan Ławrow przyjechał tam kłamać i że on tych kłamstw nie będzie słuchał.
Trudno jest mi zrozumieć logikę postępowania ministra w stosunku do Rosji, choć Pan Tomasz Piekielnik rysuje kilka opcji i warto się z nimi zapoznać.

***

7-my grudnia. Czasem dzieją się rzeczy radosne, jak otwarcie i konsekracja odrestaurowanej katedry Notre Dame w Paryżu.
Interesujące, że wszyscy dostojnicy siedzą na takich samych, skromnych, tak typowych dla francuskich kościołów krzesełkach. Potem komunia i ci sami prezydenci, pierwsze damy i inni dostojnicy podchodzą w pokorze, aby przyjąć Ciało Chrystusa. Wobec Boga jesteśmy wszyscy równi! Ukłon w stronę tych, którzy tą uroczystość wyreżyserowali w tak godny sposób.
Pod koniec komunii „Alleluja” z „Mesjasza Haendla”, zaśpiewane z lekkością i wdziękiem przez Les Maîtres de Notre-Dame. Ostatni raz wystąpili tam w Niedzielę Palmową, dzień przed tragicznym pożarem.
Pod koniec uroczystej mszy wchodzą strażacy i słychać wielkie brawa. To oni gasili pożar, pewno z narażeniem życia. To oni chłodzili wodą kamienną ścianę frontową, za którą znajdują się jedne z największych na świecie organów. Dzięki temu wszyscy mogli je teraz usłyszeć ponownie.
Pewno było ich tamtego dnia więcej, a to być może symboliczna reprezentacja. Widać dumę na twarzach.

***

Dziś sobota i poranne Nabożeństwo Fatimskie. Potem jeszcze krótkie spotkania na parkingu i rozmowy. Pani Maria, przyniosła w torbie jakąś kieckę do pokazania, że to niby właśnie można ją kupić w „Walmarcie”. Z przekory kontestuję pomysł argumentując, że bawełna jest zimna w dotyku, a my właśnie jesteśmy po pierwszym śniegu. Tu wyraźnie wychodzi niedoskonałość ludzkiego rozumowania, bo nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że przez tą próbę storpedowania zakupów w „Walmarcie” strzeliłbym sobie w stopę. Na szczęście Opatrzność jest o wiele mądrzejsza od faceta w sobotę rano. Gdy dojeżdżamy do sklepu na Morningside Ave., Pani Basia kupuje jakąś sukienkę – no nie taką samą jak tamta zachwalana pół godziny temu, ale zawsze. Potem jednak idziemy na drugą stronę parkingu, gdzie zaraz za kinami, obok „Boston Pizza” znajduje się sklep LCBO. Na półce stoi dziewięć butelek znanego nam już Vouvray. Pani Basia zgarnia wszystkie do koszyka. Jak wiadomo, systemy grawitacyjne charakteryzują się między innymi inercją. Dzięki temu, udaje mi się nieśmiało zaproponować butelkę Petit Chablis Williama Fèvre. Kiedyś takie rzeczy kosztowały tam (czyli we Francji) z osiem Euro, ale tu ponad 31 dolarów. Dwa razy byliśmy pod winnicą rodziny Fèvre, ale zawsze trafialiśmy na zamknięte drzwi. Wolałbym, co prawda, Premier Cru, ale to pewno kosztuje ze dwa razy tyle. Inercja systemu działa dalej i Pani Basia rozgląda się teraz za półką z szampanami. Chociaż przeciętne ceny kształtują się na poziomie siedemdziesiąt dolarów i powyżej, zawsze jest kilka wyjątkowych butelek, które z jakichś powodów są tańsze. No i Pani Basia znajduje coś za około $45. Nie znamy producenta, ale tu nie ma specjalnych obaw. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się nam pić złego szampana. Jest albo dobry, albo bardzo dobry. Staramy się przy tym tłumić fatalne wspomnienia cen w Auchan czy w podobnych miejscach, gdzie w sezonie, skrzynka leciała po 10-12 Euro za butelkę. W sezonie? Tam zawsze jest sezon!
No i wychodzimy z rachunkiem podobnym jak wczoraj z „Healthy Planet”. Dobrze, że dzisiaj jest sobota i czarny piątek mamy już za sobą.
Pieczołowicie układam zdobycze na półce w naszej winiarni w basemencie, ale żywot ich może być krótszy niż się spodziewałem. Już w niedzielę rano, Pani Basia wpadnie na pomysł, że trzeba się dzielić i postanawia zrobić małe przedświąteczne prezenty kilku psiapsiółkom. Trudno się nie zgodzić. Trzy butelki Vouvray lądują w ozdobnych torbach i jedziemy z tym do kościoła.

***

Ostatniego lipca 1984 znaleźliśmy się w Latinie, gdzie spędziliśmy pół roku oczekując na wyjazd do Kanady. Poznawaliśmy tzw. zachód, zaczynając od prowincjonalnego włoskiego miasteczka. Przyszło nam też tam spędzić święta Bożego Narodzenia. Gdzieś koło listopada pojawiły się w sklepach babki świąteczne, czyli panettone. Znaliśmy z domu babkę świąteczną, piekliśmy rozmaite bułki drożdżowe. Pani Krysia podawała także buchty drożdżowe z sosem waniliowym, ale panettone, sięgające tradycją XVI wieku to było coś innego. Lekkie ciasto, z wielkimi dziurami, w cenie zależącej od dodatków jak czekolady, rodzynek itp. było absolutnym objawieniem. Z panettone konkurowało wtedy, chyba tylko, lekko musujące „Lambrusco” w kartonach za „milaka”, czyli tysiąc lirów – na lepsze wina kandydatów do emigracji, okazyjnie zarabiających dziennie 15 do 25 tysięcy lirów dziennie, przy zbiórce winogron czy pomidorów – nie było stać.
Potem okazało się, że panettone sprzedawane jest i w Toronto. Pojawia się w podobnej, przedświątecznej porze. Mnie zwabia specyficzny, narkotyczny zapach i smak i tekstura ciasta, inne dodatki są w zasadzie drugorzędne. Trafiliśmy w Metrze obok na wyprzedaż, bo święta tuż, tuż. Kilka pudełek wędruje do spiżarni. Tam czekać będą na chwile słabości…

Leszek Dacko