Michalinka: Tyle było dni do utraty sił

Tytuł jest zaczerpnięty z piosenki Marka Grechuty.
Tak, kiedyś mieliśmy dni, do utraty sił, do utraty tchu, do wyczerpania. Z radości życia… Just like that. Po prostu, młodzi, pełni energii, pełni życia. Potem też mieliśmy dni pełne do utraty sił – bo harowaliśmy  za dwóch, czasem i za trzech. A ci, którzy nie harowali, też mieli dni do utraty sił, bo się wątrobili na wszystko i wszystkich – takie nieustające ofiary, a nic zrobić nie umieli, i wszystko w co wsadzili ręce to się rozlatywało. Też takich znaliście? Ja znałam takiego faceta, który tak długo jak siedział z żoną, to tylko na nią narzekał, choć ona bogu ducha winna, nic tylko harowała za dwóch (za siebie i za niego, bo on ciągle był na bezrobociu) i próbowała związać koniec z końcem nie tylko finansowo, ale i rodzinnie. Jej szala się przelała, gdy jego rodzina, po kolei jakieś pięć osób przyjeżdżało na zarobek, siedzieli po pół roku robiąc na czarno, i każdy dolarek odkładali. Oczywiście do wiktu i opierunku nikomu nie przyszło do głowy żeby się dołożyć, bo przecież to Kanada. Popijali co weekend, i narzekali, jak to też ta szwagierka nie potrafi ugościć po polsku. I nikomu, nawet jej mężowi w zakutym łbie nie zaświtało, że ona nie jest niegościnna, tylko ją na taką gościnę jak oni sobie wyobrażali po prostu nie stać, bo sama przecież nie popijała z koleżankami, nawet na kawę do hortonsa nie chodziła, bo było dla niej za drogo. Wszystko się rypło, gdy kolejny już krewniak przy wyjeździe po kilku miesiącach wprost zażądał przynajmniej kasy na nówkę samochód, jeśli już na mieszkanie własnościowe w stolicy województwa nie dostanie. Wtedy to już i małżonek nie zdzierżył. Ale kto był winny?
No i rozstali się. No i facet się rozleciał. Zgłupiał do szczętu. Co decyzja to jeszcze gorsza. Teraz to nawet nie potrafił się w żadnej robocie zahaczyć, żeby zasiłek dla bezrobotnych wyrobić. I macie rację, znowu żona (tym razem już ex) była winna. No bo jakże to tak? Nie zeszła na psy, nie głodowała, nie straciła dachu nad głową? A przecież bez niego nie powinna dać sobie rady. I co? Myślicie, że w końcu się zreflektował, że to może coś z nim jest nie tak? Ależ skądże.

Ostatnio spotkałam go na Roncesvalles – ale nadawał! Na wszystko i na wszystkich, tylko nie na siebie. Fundnęłam mu kawę i donata. Na końcu poprosił o pożyczkę, bo jest w trudnej sytuacji. Odda wkrótce. ‘Pożyczyłam’ mu $50, a właściwie to dałam, bo raczej na pewno mi nie odda. A niech tam! Dziad dziadem zostanie, tak jak wredny wrednym – choć to przykre.

Żona, jak to żona, z trudem, ale i z werwą się zbierała, aż się pozbierała. Złożyła jeszcze raz wszystko do kupy. Posklejała co się dało i załatała gdzie były dziury. Kilka miesięcy temu spotkałam ją w starskim. Poszłyśmy na lunch do orbitu. Pogaduchom nie było końca. Każda z nas zapłaciła za siebie. Na odchodne zanuciła mi pogodnie, że ‘Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy’. To może i dla mnie jest nadzieja?

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

MichalinkaToronto@gmail.com 15 marca, 2025