Chcecie żyć w fikcji? To dajcie znać, a pomogę w zejściu na ziemię. Przez długie życie wypracowałam sobie narzędzia takiego zejścia. Nie ma się co oszukiwać, nie każdą relację rodzinną da się podtrzymywać. To wymaga dobrej woli z każdej ze stron. A jeśli jedna ze stron takiej woli nie wykazuje, to trudno. Nie da się tego utrzymać. Tak jak w małżeństwie. Małżeństwo, które jest skazane na starania tylko jednej strony, nie ma szans przetrwania. No chyba, że w fikcji, bez bliskości emocjonalnej, duchowej i fizycznej. Nie wierzycie? Popatrzcie dookoła, a zobaczycie jak wiele wokół was jest małżeństw martwych. Jeśli nie widzicie, to dobrze, bo lepiej jest widzieć te dobre małżeństwa.
Moja znajoma pełna dobrej energii ma męża, który od ponad 20 lat nie ma energii na nic. Jedyne co ma to wymagania, i narzekania, na wszystko, nie tylko na nią, choć ona jako osoba bliska (bo fizycznie tylko ona koło niego została) jest też obiektem jego nieustającego złego humoru i krytycyzmu. A ponieważ nikt dookoła już nie pozostał, to zwykle ona obrywa z prostej przyczyny, bo jest na miejscu, bo jest bezbronna, bo pozwalała na to przez lata. Jak to wytrzymuje? Mówi że jej ciężko, bo mąż tak jakby karał ją za to, że sama nie jest zdołowana, i nie chce chce być ofiarą życiową tak jak on. A gdyby była? To zapewne nie wygrałaby konkurencji o palmę pierwszeństwa w byciu ofiarą. Bo… zawsze, ale to zawsze, najbardziej pokrzywdzonym, zbolałym i źle potraktowanym przez życie jest jej mąż. Choć sam nigdy nikogo życzliwie nie potraktował, z nikim i niczym się nie podzielił, o nikim dobrego słowa nie powiedział. Skoro tak czarno widzi otaczający świat, to ten świat traktuje go tak jak on jego – czyli źle, oj! jak źle.
Inny przykład, moja siostra cioteczna. Jej brat (to i mój brat cioteczny) jest alkoholikiem. I to takim wrednym, z delirium, z piciem co popadnie, z piciem do upadłego i leżenia, z kolesiami menelami. Jak się z nią spotyka, to tylko po to aby od niej pieniądze wyciągnąć. A wyciąga sprytnie, zawsze coś tam sobie przypomni z przeszłości, za co ona powinna niby mu zapłacić. Jej problem polega na tym, że czasem płaci, umożliwiając mu jego nałóg i życie w ułudzie – swoje i jego. A on jak mu nie da to jest na nią bardziej rozeźlony, niż na takich, którzy mu nigdy nie dawali, bo oczekiwał, że akurat siostra będzie dobra i go wesprze w jego pijactwie. Taki alkoholik, to nawet na trzeźwo ma majaki, i wierzy w rzeczy nie zaistniałe, byle tylko się wybielić, albo znaleźć winnych swojego losu, albo… przede wszystkim dostać kasę na nowe pół litra. Ostatnio, ktoś go widział, jak żebrał przed sklepem LCBO (LCBO to taki sklep z alkoholami w Kanadzie). Przecież alkoholik to chory człowiek, i jest chory nawet jak nie jest – zazwyczaj tylko chwilowo, pijany. A to, że sam sobie stworzył taki los, i że jest za niego odpowiedzialny, nawet mu w zniszczonej alkoholem głowie i chorej osobowości alkoholika nie zaświta.
Niestety więc nie wszystkie relacje ludzkie są do ocalenia. Jeśli nie ma woli z dwóch stron opartej na solidnych zasadach tego co jest dobre, a co złe, to jedna strona ma małe szanse i wręcz powinna unikać takich toksycznych relacji. Wiem. Sama przez to przeszłam bezskutecznie próbując.
MichalinkaToronto@gmail.com, Mar. 21, 2025