Nasz proboszcz w dzisiejszym kazaniu wspomniał pióro „Penkala”. Od dwudziestu pięciu lat używam pióra „Pelikan” więc nadstawiam uszu i potem grzebię w Internecie.
Okazuje się, że wynalazcą pióra ze zbiorniczkiem i tłokiem był Slavoljub Eduard Penkala – inżynier i chemik pochodzenia polsko-holenderskiego. Penkala, który większość życia spędził w Chorwacji, opatentował pomysł i założył firmę Penkala-Moster & Co. w Zagrzebiu. Oprócz pióra, wynalazł też automatyczny ołówek, znany do dziś. Firma świetnie prosperowała w tamtym czasie sprzedając pióra i ołówki do 70-ciu krajów. Pan Penkala miał zmysł nowatorski. Opatentował 70 różnych wynalazków, w tym także termos.
W Zagrzebiu działa muzeum Penkali.
Angielska nazwa „pen” pochodzi od nazwiska Penkala.
Nasz proboszcz kupił świetnie wyglądający egzemplarz vintage” bo producent już nie działa. Trochę większe od mego „Pelikana”.
W internecie istnieje hasło „Penkala” i jakby resztkowa strona. Widać, że działała jeszcze do niedawna. Ponoć można tam było kupić pióra „Pencala”. Spóźniłem się.
***
Jak zrobić żeberka na barbecue gdy na dworze leje jak z cebra i jest tylko sześć stopni plus?
Dwa dni temu zamarynowałem te żeberka w odrobinie białego wina z musztardą, solą i nieco miodu.
Uzbrajam się w atrybuty przeciw – pogodowe, czyli w kurtkę i czapkę. Temperatura w barbecue jest nieco niska, a to z powodu wody gromadzącej się na powierzchni pokrywy. Wycieram wodę, na pokrywę nakładam kawałek kartonu a na wierzch przyklejam folię aluminiową, to od deszczu. Teraz mogę spokojnie utrzymać 150°C, podlewając żeberka piwem. Sam podlewam się czerwony winem „Agenda”, o którym już wspomniałem.
Po półtorej godzinie żeberka są gotowe, może troszkę przywęglone, ale Pani Basia uważa, że są dobre.
***
I już koniec roku. Polski rząd galopuje na złamanie karku w kierunku jakby przepaści. Takiego stanu narastania napięcia doświadczałem przed grudniem 1981. Wtedy, podkręcano spiralę niepokoju, aby mieć uzasadnienie na wprowadzenie stanu wojennego. Czy obecna kumulacja błędów, kwestionowalnych działań, upadku systemu prawnego, na dodatek w połączeniu z praktyczną bezbronnością kraju – bez uzbrojenia i nawet bez amunicji – to przypadek czy stan zamierzony?
Właśnie dokonuje się ok. 9000 zwolnień w Poczcie Polskiej, która zatrudniała do tej pory 62 – 63 tysiące osób. To ponoć w ramach planu modernizacji przedsiębiorstwa.
Grupa Rhenus kupiła ponad połowę udziałów polskiego operatora portowego Bulk Cargo – Port Szczecin. Dzięki temu stała się większościowym udziałowcem. Wiceminister Arkadiusz Marchewka tłumaczy, że to transakcja między prywatnymi firmami i polski rząd nie ma nic do tego. Pan wiceminister zapomina, że takie obiekty jak porty morskie są obiektami strategicznymi i zainteresowanie się nimi polskiego rządu jest obowiązkowe. Za takie tłumaczenie pan wiceminister powinien wylecieć z posady. W normalnym rządzie.
Suchy port w Małaszewiczach miał zostać rozbudowany, ale Tusk go zwija. Małaszewicze to 180 km torów na 300 ha terenu koło Terespola. Infrastruktura pozwala na obsługiwanie do 16 par pociągów o długości do 750 metrów równocześnie, w tym pociągów na torach dwóch szerokości. Plan z 2023 przewidywał zwiększenie obsługiwanych par pociągów z 16 do 35 i obsługi pociągów o długości do 1 km
Póki co, Metrans – spółka zarządzająca portem w Hamburgu – przejęła jednego z operatorów terminalu w Małaszewiczach – CL Europort; czyli kilka torów jest tam niemieckich.
***
Pani Basia rzuca hasło: Pojedźmy w wieczór sylwestrowy do Niagary!
Ostatni raz Niagarę odwiedziliśmy kilkukrotnie jakieś osiem lat temu. Wówczas, dołączaliśmy na coroczne, czerwcowe wypady rowerowe klubu „Vincyclette” wokół Francji i zadano nam pytanie czy takiego wyjazdu rowerowego nie dałoby się zrobić u nas, czyli w Kanadzie? Wybraliśmy wstępnie Niagarę i pojechaliśmy na rekonesans. Potem przedstawiliśmy klubowi plan i finanse. Ostatecznie zrezygnowano, ze względu na koszt.
Jedziemy na sylwestrową mszę wieczorną i prosto z kościelnego parkingu kierujemy się na autostradę. Leje cały czas. Tuż przed nami mają miejsce dwie stłuczki i przejeżdżamy po plastikowych elementach, które jakoś poodpadały. Ludzie i samochody stoją na poboczu. Wjeżdżamy do Niagary lekko zdezorientowani, bo te kilka lat wymazało szczegóły mapy miasta z pamięci, ale przynajmniej przestało padać. Zaraz na początku Victoria Avenue jest jakiś parking, na którym są wolne miejsca. Jest po dziesiątej. $30 do trzeciej nad ranem. Bliżej centrum cena wzrośnie do $40, a potem tego nie śledzimy. Sebastian jadąc w przeszłości na jakiś show, zapłacił $80.
Tłum w centrum i na deptaku. Wszystko pięknie oświetlone. Ale do „Tim Hortons” i podobnych miejsc stoi kilkudziesięciometrowa kolejka ludzi.
Robimy zdjęcia. Rodziny z dzieciakami koczują przy ogrodzeniu wzdłuż wodospadów. Wszyscy chcą mieć jak najlepsze miejsce w momencie, gdy zaczną się pokazy sztucznych ogni.
W połowie deptaka stoi podświetlony zegar. Dochodzimy prawie do naszego, kanadyjskiego wodospadu i wracamy, aby na dwunastą być przy zegarze.
Przed północą cały tłum skanduje odliczając a potem jakieś dziesięć minut fajerwerków. Gdy wreszcie huk milknie, nagle cały tłum zaczyna przesuwać się w kierunku miasta. Większość gdzieś tam zostawiła swoje samochody. Ponownie jest tłoczno. Dochodzimy do naszego i znowu zaczyna kropić. Całą drogę do domu będzie lało.
***
W połowie stycznia wyprawa po jajka do Roberto. Roberto to Peruwiańczyk mającym dom gdzieś w East Gwillimbury. To od nas prawie 40 km. Roberto jest informatykiem, ale hoduje też kury, również peruwiańskie. Znoszą piękne jajka, kolorowe jak pisanki. Poza tym, kury chodzą, gdzie chcą po rozległej posesji, czyli mają autentyczny wolny wybieg. Ma to, niestety, także plusy ujemne. Ostatnio, kilkoma tuzinami jaj nakarmiły się szopy.
O Roberto i jajkach dowiedzieliśmy się od Pani Iwonki. To ona dała nam na niego namiary.
W okolicy jest trochę więcej zimy niż na Scarborough. Główne drogi odśnieżone, ale o ulicy do posesji Roberto zapomniano. Jest ślisko, więc jedziemy powoli, środkiem drogi. Pobocze w zasadzie nie istnieje a po obu stronach jest rów.
Dostajemy 10 tuzinów i na dokładkę jeszcze kilka jaj kaczych na które jest chyba mniej chętnych. Roberto sugeruje użycie ich do robienia makaronu i tak się stanie.
***
Nie kupiłem niczego Pani Basi pod choinkę. Zagaduję ją nieśmiało w tej sprawie i okazuje się, że Pani Basia jest do rozmowy przygotowana. Marzy jej się długi płaszcz z „Canada Goose”. Wsiadamy w samochód i jedziemy do sklepu na Yorkdale Plaza. Przed drzwiami sklepu kolejka a w środku tłum kontrolowany. Nie da się wejść do sklepu i po prostu pooglądać kurtki i płaszcze. Każdemu klientowi przydzielony zostaje osobny sprzedawca, który towarzyszy cały czas. Nie ma też tradycyjnej lady, ani nawet kasy. Sprzedawcy mają osobne smartfony, które służą także za terminale płatnicze. Trochę to śmieszne, bo płatność odbywa się niejako w powietrzu. Sprzedawcy są też wytrenowani w wyciąganiu od klientów numerów telefonu i adresów mailowych. Dla młodszej generacji, która przyzwyczajona jest do Facebookowej wiwisekcji to pewno normalne.
W środku sklepu znajduje się zimna komora, do której można wejść, aby wypróbować potencjalny zakup. Minus kilkanaście stopni. Idę spróbować. Przez pierwszą minutę nie czuje się różnicy, ale później, stopniowo zaczynam odczuwać chłód.
***
Trump chce nas zaanektować. I wszyscy mają coś do powiedzenia w tym temacie. Rozmowy ze znajomymi pokazują, że nie każdy martwi się takim końcem Kanady, a wręcz przeciwnie.
Zamiast patriotyzmu widzę pragmatyczne rozważanie „pros i cons”. Ciekawe, że my, potomkowie powstańców listopadowych i styczniowych, powstańców z Wielkopolski i ze Śląska i z Warszawy, a potem tych wyklętych, tak łatwo przestawiliśmy się na racjonalizm typu „a czy mi się to opłaca?”.
Gdyby nasi pra – dziadowie myśleli w taki sam sposób, to być może polska mowa byłaby ewenementem skansenowym, obiektem badań etnografów. Także Polski – jaki on jest dzisiaj – kościół byłby może podobny do tego we Francji czy Niemczech, a pontyfikat 20-cia lat temu zakończony zostałby przez „Pappa” rodem nie z Wadowic.
Zwolennikom, 51-go stanu przypominam też, że będą się musieli ponownie przestawić na mile i tym podobne. Nigdy nie wyrobię sobie czuja na Farenheity, więc może to mój problem. Na szczęście dzięki przemysłowi browarniczemu, wiem co to jest pint.
Owoce i warzywa jak dotąd, nie przestawiły się w pełni na miary dziesiętne. Po prostu ceny za funty wyglądają o wiele przyjaźniej. Ze stopami i calami jest trochę łatwiej. Nawet w Polsce, miało się przecież calówkę do mierzenia mebli itp.
***
Jesteśmy na spacerze w parku w okolicy Peticoke Creek. Przekraczamy mostek nad potokiem. Z jednej strony bajeczny pejzaż rzeczki, po której latem uganiały się bobry, teraz skutej lodem. Zima nie jest przyjacielem wszystkiego stworzenia. Od strony ujścia do jeziora, pokryte cienką warstwą lodu zwłoki dzikiej gęsi których tu pełno pomimo tego, że jest środek stycznia. Dzisiaj na wodzie, wzdłuż brzegu, na długości co najmniej kilometra gęsi sejmik kilku tysięcy ptaków. Siedzą tuż przy brzegu, bo tu pewno najcieplej. Dlaczego jednak nie odleciały?
Można by pomyśleć, że uwierzyły w globalne ocieplenie chociaż na termometrach systematycznie minusowe temperatury. Nasz termometr sprzed wejścia od strony kuchni to jedna z częściej obsyłanych fotek, szczególnie znajomym w cieplejszych obszarach Europy. Dziś znowu -7°C. Pani Basia zabrania mi odśnieżania tarasu, bo – jak twierdzi – uprawia morsowanie, czyli lata gołymi stopami po dworze, a następnie zakłada na wymrożone nogi grube skarpety z wełny.
Problem polega na tym, że nasz listonosz, pomimo skrzynki zawieszonej na płocie blisko chodnika, woli przejść po schodach przez cały taras i nieodśnieżony kawałek tej trasy stwarza zawsze jakieś tam ryzyko poślizgnięcia.
Gęsiom widać jednak morsowanie nie służy i trzymają się dużych zbiorników jak jezioro Ontario, które nie powinny całkowicie zamarznąć. Internet dostarcza sporo informacji i dwie są chyba kluczowe, o ile to prawda; Jakiś czas temu, gęsia populacja była tu dużo mniej liczna więc otoczono je specjalną opieką. Okazuje się, że przemieszczanie na południe nie jest instynktowne, ale wyuczone i pochodzi od bardziej doświadczonych członków stada, ale tych widać brakuje. Teraz, choć gęsi jest dużo więcej, nie odczuwają potrzeby migracji, ale są też odbierane jako pewien problem.
***
Dzisiaj środa 15-go stycznia. Sebastian zamawia pizzę. To na zakończenie kilkudniowych celebracji.
Wczoraj miał 34-te urodziny, ale świętuje już od piątku. Codziennie umówiony jest na posiłek albo z narzeczoną, albo z kumplami. W zasadzie koncepcja przedłużonego świętowania nam się podoba. Kumple dostarczają też środka transportu choć to głównie kurtuazja, jako że Sebastian, w odróżnieniu od ojca, praktycznie nie pije alkoholu.
Główną atrakcją obchodów urodzinowych była chyba jednak wizyta w kasynie. Ponoć wyszedł stamtąd na plusie. Sebastian potrafi wygrać w karty z krupierem przy stoliku. Jak to robi nie mam pojęcia?
Leszek Dacko