1 stycznia 2020 roku z montrealskiego miejskiego pejzażu na dobre znikną dorożki.
Dennis Murray ze smutkiem wchodzi do stajni przy Basin Street. Miejsce, gdzie stała jego Sissi, jest teraz puste. Klacz przez 17 lat ciągnęła dorożkę po uliczkach starówki. Gdy Murray (65 l.) dowiedział się o zakazie dorożek, zdecydował się przejść na emeryturę i przyjąć odprawę wypłacaną przez miasto. Oddał Sissi do adopcji, również w ramach miejskiego programu. Otrzymał za swoją wieloletnią towarzyszkę 1000 dolarów. Adoptowało ją dwóch weterynarzy w quebckim Eastern Townships.
Mówi, że nie było mu łatwo. Dodaje, że Sissi bardzo lubiła ciągnąć dorożkę, a ludzie którzy wprowadzili zakaz nie zdają sobie z tego sprawy. Zdaniem Murraya dorożki były częścią dzidzictwa kulturowego Montrealu, a pozbycie się ich jest zwyczajnie “głupie”.
Decyzja władz miasta była poprzedzona wieloletnim lobbingiem ze strony organizacji broniących praw zwierząt. Poprzedni burmistrz Denis Coderre wprowadził moratorium na dorożki latem 2016 roku, które jednak uchylił po tym, jak właściciele dorożek wygrali sprawę w sądzie. Jego następczyni Valerie Plante w ubiegłym roku ogłosiła definitywny koniec dorożek.
Zastępca burmistrza, radny Sterling Downey powiedział ostatnio, że praca na ulicach jest niebezpieczna dla zwierząt. Koniom zagrażają samochody, upały i ekstremalne zimno. W ciągu ostatnich 3-4 lat doszło do kilku incydentów nagłośnionych przez media, w których koń został ranny lub zginął.
W mieście pracowało około 50 koni. Wszystkie musiały mieć zaświadczenia wydane przez weterynarza.
Część właścicieli dorożek twierdzi, że odprawy proponowane przez ratusz są za niskie i zamierza iść do sądu. Na początku miesiąca grupa dorożkarzy wnioskowała o wydanie przez sąd decyzji wstrzymującej zakaz, ale ta nie została wydana. Murray był pierwszym, który przyjął ofertę miasta. Mówi, że ma nadzieję na dopłatę, bo został z licencją, za którą przecież kiedyś zapłacił, a której teraz nie ma szans sprzedać.