O żołnierzach „wyklętych” czy też niezłomnych pisaliśmy na naszych łamach wiele razy, ale też wielokrotnie pisaliśmy o zasadach realnej polityki i użycia wojska; wielokrotnie publikowaliśmy teksty przeciwne mitologizacji „całopalnych ofiar” i przelewania krwi, jeśli nie mogą być one zdyskontowane do celów realnej polityki, obrony interesów narodowych, pozostając w sferze symboliki, swego rodzaju „sztuką dla sztuki”.
Żołnierz to człowiek, który złożył przysięgę i wykonuje rozkazy; jeżeli rozkazy wydaje sobie sam, przestaje być żołnierzem. Po II wojnie światowej opór Polaków przed narzuconą okupacją komunistyczną był krótkotrwały i szybko został rozbity. Komuniści mieli doskonałe rozeznanie w tym, kto ten opór może prowadzić, organizowali też skuteczne prowokacje i mieli wielu dobrych informatorów w szeregach byłych wojennych kolegów „wyklętych”; do tego każda wojna demoralizuje, każdy długotrwały konflikt niesie ze sobą znużenie, którego efektem jest chęć powrotu do normalności i zwykłego życia.
To stanowi kontekst, w którym działali właśnie, ci którym pozostała nadzieja na III wojnę światową, albo którym odebrano nadzieję na możliwość cywilnego życia w komunizowanym społeczeństwie.
To tragiczne polskie dzieje. Powinny dzisiaj stanowić dla nas wszystkich lekcję; powinniśmy się z tych krwawych korepetycji uczyć walki.
W PRL pod okupacją komunistyczną nie istniał żaden zorganizowany ruch oporu; nie było organizacji terrorystycznych, bo wszystko zlikwidował sowiecki terror, a ludność nie widziała sensu ich popierania.
Przy okazji Narodowego Dnia Pamięci o „Żołnierzach Wyklętych# zawsze wspominam Tadeusza Kopańskiego, znajomego mojego Ojca z pracy, który został tuż przed maturą aresztowany, jako nastoletni chłopak – siedział na Montelupich, we Wronkach i w Jaworznie. Po wyjściu uniemożliwiono mu zdobycie wykształcenia, innego niż zawodowe, tłumacząc, że „bandytów” do szkół nie przyjmują. Następnie był systematycznie nękany i zamykany na 48 godzin, mimo że ciężko pracował na wielkich budowach PRL-u. Żołnierze wyklęci, to nie tylko ci, których zamordowano czy zabito w walce, ale również tysiące innych, których młode życie zostało złamane i przemielone w trybach historii budowy komunistycznego raju; zmarnowany potencjał Polski.
Polskie społeczeństwo w rezultacie wojennej katastrofy zostało zdekapitowane; żołnierze wyklęci nie mieli od kogo usłyszeć rozkazów, pozostali ostatnim symbolem pokonanej Polski.
•••
Kiedyś mówiło się, „aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”, dzisiaj to już nie tylko głowa myśli, ale również sztuczna inteligencja. Doświadczyłem tego na własnym przykładzie, kiedy serwis Google’a zarzucił opublikowanemu przez nas tekstowi „Chamy i Żydy autorstwa Witolda Jedlickiego; tekstowi kultowemu, który pierwotnie ukazał się na łamach paryskiej „Kultury” w latach 60, stanowiąc pewnego rodzaju odniesienie do oceny polskiego komunizmu lat pięćdziesiątych, „pomniejszanie i niebezpieczny charakter” (“dangerous and derogatory”) nie wiem czy to za sprawą słowa „chamy” czy za sprawą słowa „Żydy”; tak czy owak sztuczna inteligencja google’owego pająka chwyciła nas w swe sieci; co ciekawe, jednak również „ludzcy” cenzorzy firmy nie puścili go dalej, po naszym odwołaniu się od decyzji maszyny; widać nie są nazbyt wykształceni, no a decydować muszą, najgorsze zaś jest to, że przecież to od nich uczą się googlowe maszyny.
Z takimi sytuacjami będziemy się spotykali na co dzień, jako że większość komunikacji odbywa się za sprawą portali społecznościowych, na których trwa walka z „mową nienawiści”, „fake newsami” innymi karłami reakcji. Ofiarą tej walki pada nasz język, bo wujka Googlea nie ma kto nauczyć niuansowania; aluzji, wyszukanych porównań, odniesień do kodów kulturowych. Pozostanie więc zbudowana na krótkich zdaniach politycznie poprawna nowo mowa.
Podobno, jeżeli o czymś nie da się pomyśleć, to nie istnieje, a nie da się pomyśleć, jeśli nie da się tego wyrazić słowami. W ten oto sposób nominaliści chcą zapanować nad naszymi głowami; po to właśnie dostajemy do ręki skute szkłem gorylim gadżety.
•••
Jesteśmy w Kanadzie świadkami anarchizacji na niespotykaną skalę. Garstka arywistów zablokowała transport kolejowy kraju, i blokuje także kołowy. Policja na to nie reaguje, ponieważ nie ma politycznej woli takiej reakcji, a poza tym boi się odpowiedzialności.
Na miejscu policjantów też bym się bał; też nie chciałbym być później ciągany po sądach za to, że jakiegoś słodkiego zdziecinniałego kretyna złapałem za frak.
Tak właśnie upada praworządność. Wielokrotnie pisałem, że ci którzy chcą zobaczyć przyszłość Kanady mogą sięgnąć po przeszłość Argentyny.
Tam też podobnie się zaczynało; mnożyły się żądania w sektorze publicznym.
U nas pracownicy państwowi przekształcili się w rodzaj proletariackiej oligarchii żyjącej cudzym kosztem; biedaków; którzy nie mają świadczeń socjalnych, dodatkowych emerytur, etc., a którym podnosi się podatki – państwo pełnić zaczyna rolę anty-Janosika, który zabiera ubogim i daje tym lepiej uposażonym.
Oczywiście, gdyby rząd miał trochę ikry rozpuściłby to towarzystwo, dogłębnie zreformował itd., no ale rząd to są przecież pracownicy państwowi, których rodziny pracują na państwowym itd.,itp.
Państwo kanadyjskie dopuszcza dzisiaj do tego, że jeden z drugim „kolejowy” watażka prześciga się w pomysłach na „umilanie” nam dojazdów do pracy.
Zamiast, jak mówią to wszystkie podręczniki, reagować szybko i zdecydowanie, nie dopuścić do zabawy w łamanie prawa, pozwolono na performansy na torowiskach. Jak to określił jeden ze spedytorów wycofujących się z przeładunków w naszych blokowanych portach morskich, „sytuacja jest absurdalna”.
A życie w absurdzie, to jest bardzo kosztowny luksus.
Andrzej Kumor