Jak z bicza strzelił minęły tegoroczne Święta Wielkanocne, obchodzone w pustych kościołach, z których transmitowano nabożeństwa, też zresztą zubożone w swojej treści, bo na przykład w Wielką Sobotę nie było święcenia ognia, będącego jednym z czterech “elementów” (ogień, woda, ziemia i powietrze) Natury, która dzięki Zmartchwystaniu Chrystusa też została odnowiona (“oto czynię wszystko nowe”).
Ale epidemia ma swoje nieubłagane konieczności, którym zresztą, że względu na instynkt samozachowawczy, na który starsi i mądrzejsi postawili tym razem gwoli tresury, większość z ochotą się podporządkowuje, jak ten jegomość, co to zrobił prawo jazdy wyłącznie w tym celu, by móc przestrzegać przepisów ruchu drogowego.
Okazało się, że przed instynktem samozachowawczym zgina się każde kolano, z czego będą chyba musieli wyciągnąć wnioski filozofowie, zabawiający się odkrywaniem zagadek Bytu. Na razie wiemy jedno – że Byt jest, a Niebytu nie ma – co zauważyli już starożytni Rzymianie i swoim zwyczajem zaraz ubrali to w postać pełnej mądrości sentencji: primum vivere, deinde philosophari, co sie wykłada, że najpierw żyjmy, a dopiero potem sobie pofilozofujemy, bo co nam szkodzi sobie od czasu do czasu pofilozofować?
Teraz jednak czas na filozofowanie dobiega końca, bo po świętach – jak to po świętach – następuje bolesny powrót do rzeczywistości. Wprawdzie zbrodniczy koronawirus nam nie folguje, ale najwyraźniej wśród naszych Umiłowanych Przywódców, podobnie zresztą jak wśród Umiłowanych Przywódców wszystkich krajów (“Umiłowani Przywódcy wszystkich krajów, łączcie się!”), poczucie rzeczywistości zaczyna zastępować euforię aktywizmu, bo właśnie pan minister Szumowski, co to kieruje walką z koronawirusem w naszym bantustanie zapowiedział, że rząd zacznie “rozmrażać” gospodarkę już od 19 kwietnia.
Dlaczego akurat 19 kwietnia, skoro już od 16 kwietnia wchodzą w życie kolejne obostrzenia, m.in. obowiązek noszenia maseczek na terenie publicznym – tego oczywiście nie wiemy, ale bardzo możliwe, że dopuścił sobie do głowy przestrogę prof. Roberta Gwiazdowskiego, że jak tak dalej pójdzie, to nie będzie czego ratować. Okazuje się, że hasło: “gospodarka, głupcze!” przemawia nie tylko do prezydenta Clintona oraz innych Umiłowanych Przywódców, ale – być może – również do starszych i mądrzejszych, którzy w tej sytuacji nie mieliby już komu pożyczać na procent. Tak czy owak, po 19 kwietnia zaczniemy się “rozmrażać” gospodarczo, bo o żadnym politycznym rozmrażaniu nie ma oczywiście mowy.
Toteż 14 kwietnia wylądował na Okęciu największy samolot świata, przywożąc 80 ton antywirusowego zaopatrzenia z Chin, które gospodarki chyba tak nie zamroziły i teraz pokazują to całemu światu. Podobno lądowanie Antonowa obserwowała rzesza ludzi, którzy najwyraźniej byli gotowi poddać się surowym karom, w soleniu których policja, wspomagana przez niezawisłe sądy, co to “powinność swej służby rozumieją”, dosłownie się wyżywa, bo kto wie, jak długo trzeba będzie czekać na następną taką okazję?
“Dane nam było słońca zaćmienie, następne będzie może za sto lat!” – śpiewa szansonista w słynnej piosence o Jolce. A tu w dodatku sroży się zbrodniczy koronawirus, przy którym nikt nie jest pewien dnia, ani godziny – toteż w tym przypadku i policja patrzyła na to przez palce tym skwapliwiej, że niedawno musiała podobnie patrzeć przez palce na świtę Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który, w towarzystwie grona państwowych dygnitarzy, nie tylko uczcił pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej, ale potem zapragnął też odwiedzić specjalnie dla niego otwarty cmentarz na Powązkach.
Normalnie nie wolno chodzić w grupach – a wiadomo, że “grupę” to tworzy już pojedynczy obywatel z policjantem – ale skoro dla Polski wolno nawet zabijać ludzi, to dlaczego nie można popatrzeć przez palce na poczynania Naczelnika Państwa?
Wydawałoby się, że to oczywista oczywistość, ale gdzie tam! Naczelnika Państwa pryncypialnie skrytykowały nierządne media, że “dyktatura” i w ogóle – na co telewizja rządowa w odpowiedzi zlustrowała matkę pani red. Justyny Pochanke, że była sekretarką pani Janiny Chim, która razem z Grzegorzem Żemkiem, została poświęcona na ołtarzu praworządności w charakterze głównych szatanów afery FOZZ.
Nieubłagany palec nie ominął nawet twórców TVN, wytykając im współpracę z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Słowem – jak powiadają ruscy agenci – nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, co jest spostrzeżeniem jedynie słusznym, a poza tym wskazującym, że obóz dobrej zmiany może z obozem zdrady i zaprzaństwa spierać się już tylko o drobną różnicę, którą tak wychwalają wymowni Francuzi.
Toteż pani Katarzyna Barley, jako kolejny niemiecki owczarek, piastująca operetkowe stanowisko wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego, wezwała do nałożenia surowych kar (“król srogie głosi kary…”) na Węgry i Polskę za to, że wykorzystują epidemię zbrodniczego koronawirusa do zaprowadzenia dyktatury i zlikwidowania demokracji. Jest to oczywiście zbyt piękne, żeby było prawdziwe, ale wiadomo, że nie chodzi tu o żadną tam “demokrację”, tylko o odzyskanie przez Niemcy utraconego wpływu na te państwa Europy Środkowej, by nie tylko zainstalować w nich swoje kreatury w charakterze Umiłowanych Przywódców, ale przede wszystkim – zapobiec w ten sposób nawet jakiejkolwiek możliwości zrealizowania projektu Trójmorza, do którego w swoim czasie nawet się przyłączyły zgodnie z zasadą: jak nie możesz ich pokonać – przyłącz się do nich.
A przecież na tym nie koniec, bo jeszcze przed świętami niezawisły Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu surowo przykazał natychmiastowe zawieszenie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, która przez samo swoje istnienie tak straszliwie podważa dobrostan niezawisłych sędziów, że aż mają trudności z utrzymaniem niezawisłości.
Pani prezes Małgorzata Gersdorf wezwała tedy Izbę Dyscyplinarną, by “powstrzymała się” przed orzekaniem i w ogóle – jakimikolwiek czynnościami, ale przedstawiciel Izby nie chciał nawet o tym słyszeć, zaś rząd zapowiedział skierowanie sprawy do Trybunału Konstytucyjnego w nadziei, że orzeknie tak, żeby było dobrze – jak to niezawisły sąd. Jest to to zgodne z zasadą “cunctando rem restituere”, co się wykłada, by sytuację ratować odwlekaniem.
W tej sprawie ma to szczególne znaczenie, bo akurat pod koniec kwietnia kończy się kadencja pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, a kto wie, co na temat Izby Dyscyplinarnej będzie sądził kolejny Pierwszy Prezes zwłaszcza – że wiele wskazuje na to, iż swoje kandydatury na to stanowisko mogą panu prezydentowi przedstawić aż dwa Zgromadzenia Ogólne sędziów SN, jako że jedna grupa sędziów nie uznaje drugiej – i odwrotnie?
Stanisław Michalkiewicz