O, jak ślicznie tam daleko, pod tym lasem nad tą rzeką! Jak się słonko w wodzie złoci! Co tam w łąkach jest stokroci, co tam zboża, co tam chat, jak szeroki, piękny świat!
Mama uczyła się na pamięć tego wiersza we wrześniu 1939.
A później po iluś latach recytowała moim dzieciom, i tak tęsknie mówiła przyrodzie, że nie sposób było nie znaleźć się w świecie małego Janka Wędrowniczka. A druga wojna światowa mamę zastała przy rzece Tyśmienicy, dokładnie przy moście, z koleżankami biegała nad rzeką, a lato było piękne tego roku, a na ziemi tyle wrzosu na bukiety, a mama miała tylko dziewięć lat. Ach, Ty trudna Polsko! O, Matko, moja miła, Coś mnie zbożami swoich pól,
Jak mlekiem wykarmiła. Najpierw to nasze wojsko wracało i przemieszczało się przez Ostrów z północy na południe, wojna dopiero się zaczęła, mama nie mogła zrozumieć, bo w domu, w sąsiedztwie, w szkole mówiono damy radę, a teraz ci szykowni młodzi chłopcy opuszczali nas. Przemieszczali się i cywile, a po odejściu wszystkich ucichło, i zrobiło się nijako, pusto i pozostał strach przed tym co miało nadejść. Z niepokojem spoglądano na zachód w stronę Lubartowa. I już w październiku 1939 roku po odejściu naszych wojsk, Niemcy wjechali do miasta na motocyklach tak bezkolizyjnie jak na wycieczkę, wojskowe rozpoznanie terenu mówił dziadek. Na motocyklach siedziało po trzech żołnierzy z pełnym oporządzeniem, jeden kierował pojazdem, drugi siedział z tyłu a trzeci w przyczepce. Mama myślała, że Niemcy nie pokażą się w Ostrowie, przecież daleko Westerplatte, ale Warszawa już dużo bliżej. – Strach obleciał, gdy zobaczyłyśmy uzbrojonych Niemców, i ten warkot motocykli, jeden z nich strzelił do dzikiej kaczki pływającej w rzece, biegiem wracałyśmy do domu – mówiła mama. O, jak miło! O, jak błogo ujrzeć znów zagrodę drogą, i swój domek ukochany, i te stare, lube ściany! I w niedługim czasie znów pojawili się Niemcy, tym razem przyjechali samochodami i zajęli budynek szkoły. Nowa władza, nowe zmiany, nakazy, rozkazy, obwieszczenia. A w okupację rożnie bywało, w dzień Niemcy, w nocy nasi, pukali, stukali w ścianę, w okiennicę, dziadek musiał dać czego potrzebowali, gospodarstwo dziadków było duże. A jakże Niemcy zaglądali do dziadkowej chaty, stała w sąsiedztwie szkoły, za blisko by się wychylić i za daleko by uciec, tak mówił dziadek, Wyglądało to tak, przychodził cywil i łamaną polszczyzną oznajmiał, że przyjdzie kilku Niemców na śniadanie, i zanim babcia pomyślała, jak zaradzić, co podać, już do izby weszło trzech Niemców w czarnych skórzanych płaszczach, w błyszczących oficerkach, z trupią czaszką na czapce, panowie oficerowie SS rzadko pojawiali się w Ostrowie, ale przyjeżdżali w nagłej potrzebie, bo z Wehrmachtu byli uprzejmiejsi, i jeden z nich tak nahajką sobie machał, i chodził w tą i z powrotem po izbie, a oficerki skrzypiały jak drzwi nie naoliwione, mówiła mama. Pozaglądał w kąty, zajrzał do kuchni czy czysto, przez pierwszy etap babcia przeszła, w ostatniej chwili włożyła czysty fartuch, dzieciom szepnęła, by nie gapiły się na Niemców, a więc mama zajęła się podlewaniem kwiatków, Władzia pobiegła do studni po wodę, najmłodsza z sióstr Gienia chodziła krok w krok za moją mamą, a Stasia przyniosła jajka z kurnika. Niemiec pochwalił dzieci, ale nadal nahajką machał i machał, chciał komuś przyłożyć, i po niemiecku mamrotał, i mamrotał, nagle zrobił pełny półobrót, i ni stąd ni zowąd zamachnął się i bez przyczyny zdzielił babcię po karku aż babcia jęknęła, i dopiero zasiadł zadowolony do stołu, widocznie tak miał, babcia była drobnej postury, nie pokazała po sobie co mogło wskazywać niechęć wobec tych panów, nadal usługiwała, ale moja mama zauważyła łzy na policzku babci, zacisnęła pięści tak mocno, ale co mogło zaradzić dziewięcioletnie dziecko, i zanim zasiedli do śniadania jedno z dzieci musiało popróbować. A dziadek był na podwórzu i majstrował przy wozie, Niemiec zobaczył przez okno dziadka i zapytał kim jest, babcia powiedziała, że mąż naprawia wóz, i znów Niemiec zapytał czy bandyci z lasu do nich przychodzą, bo jak przychodzą to niedobrze, i zaczął chodzić po kuchni i te buty skrzypiały nieznośnie, a partyzantka już działała, a babcia odpowiedziała:
– Panowie, sami mieszkamy, u nas bandytów nie ma.
– A syna macie, może syn w lesie?
– Syn jeszcze dzieciak krowy poprowadził na pastwisko.
Jak później się okazało, sołtys kierował Niemców do domów bardziej zasobniejszych. Niemcy mieli swojego kuchmistrza, ale byli tacy panowie oficerowie co chcieli popróbować regionalnych potraw. Raz zaszli do pewnej chaty, w której gospodyni odpoczywała w łóżku, zachorzała, tak mówiono o chorym, i do kuchni zajrzeli, a tam statki puste, kuchnia zimna, zafascynowani obrotem sprawy, bo gospodyni głośno chrapała przyglądali się ubawieni, nie mogli zrozumieć jak można w dzień spać i nic nie robić, a kiedy mąż z pola wrócił opowiedziała mężowi całe zajście, że Niemiec podniósł pierzynę w górę i nahajką zdzielił ją kilka razy, a mąż z cicha powiedział: – Nareszcie ktoś poznał się na mojej młodej żonie.
Celina Rapa