Jeżdżę do opieki do Niemiec od roku 2009, w ostatnie dwa lata było trochę przerw. Opiekowałam się w Polsce moja mamą, a teraz wyjechałam tylko na miesiąc, na zastępstwo za moja znajomą. To już chyba mój ostatni raz.
Dzieci nasze wykształcone, odchowane, bez pomocy, bez wsparcia państwa polskiego i niemieckiego. Nie było wtedy jeszcze 500 plus, a zatrudnienie w Niemczech było takie, że i dodatek na dzieci niemiecki, moim dzieciom się nie należał.
To był wyzysk mojej rodziny, bo moje dzieci teraz zarabiają i wspierają podatkami i ZUS-ami społeczeństwo, które nosem kręciło na dużą rodzinę.
Nie powinno się zwalniać z pracy jedynego żywiciela wielodzietnej rodziny, a z kolei państwo niemieckie nie powinno patrzeć przez palce na taki sposób zatrudniania opiekunek polskich, że cała moja praca w Niemczech nie przyczyniła się do zwiększenia mojej emerytury, a dzieci nie dostawały ani dodatku rodzinnego w Polsce, ani w Niemczech tzw. Kindergeld. Wtedy jeszcze nie było 500 plus. Gdyby był, w ogóle do Niemiec nie musiałabym jeździć.
Dużo kobiet, by nie jeździło, opiekowałoby się swoimi dziećmi w Polsce, bo na chleb, by już było.
Na niemieckiej stacji NRW, dnia 19 czy 21 listopada 2010 był nadawany program ze mną i moją podopieczną, panią starszą niemiecką, która miała z chorobę Alzheimera i zmagała się od lat z depresją. Depresja nasilała się po wizytach jej rodziny, która ją krytykowała, a na koniec mówiła – ty musisz positiv denken. Na koniec jeszcze dużo pozdrowień i życzeń miłego wieczoru.
Kręcono nas cały dzień – w domu, przed domem, w samochodzie. Potem wszyscy sąsiedzi mi się kłaniali. Nie zapłacono, chociaż płytę CD przesłano na mój adres domowy w Polsce, z krótkim występem – reszta to własność NRV. Chciałabym wszystko zobaczyć i wszystko mieć z tego dnia.
Wracam do tego co teraz …
Jest już 500 plus, co zmienia sytuacje matek rodzin wielodzietnych. Firmy opiekuńcze zmieniły już sposób zatrudniania, już płacą odpisy na emeryturę od większej sumy, od całego zarobku. I wracam do tego, gdzie teraz jestem, a jestem na południu Niemiec
Rodzina niemiecka pana starszego niemieckiego zażyczyła sobie, abym zakupy robiła wyłącznie w drogim markecie i wybierała artykuły, jak najdroższe. Do tej pory wybierałam artykuły dobre, w korzystnej cenie. Teraz mi się sklepy spożywcze niemieckie nie wydają tanie. Jeśli będzie się kupować w markecie, gdzie większość bogatszych Niemców kupuje, to pieniądze lecą szybko
Pozostałe markety są tańsze, może nawet tańsze niż w Polsce np. jajka kur szczęśliwych, czyli wolno biegających, banany po 99 centów za kg, melon też tani, wielkie jagody z Grecji też tanie.
Jest 8 maj, a nadal zimno. Przyjechałam tutaj źle ubrana, bo koleżanka, która mnie tu ściągnęła – wręcz płakała, żebym przyjechała. Ona krzyczała przez telefon, że tu upał i ona ma za grube spodnie. Już w nocy pogoda się zmieniła i ja na tę zmianę natrafiłam. Dziwiłam się, jadąc autobusem, że jest zimno, ale myślałam, że jadąc dalej na południe Niemiec, będzie cieplej. Jestem tu 10 dni i jest zimno, a nawet był dzień, że padał deszcze ze śniegiem. I w co miałam się ubrać, jakie buty założyć? Rodzina niemieckie pokazał pełne szafy ubrań po zmarłej ich krewnej. W piwnicy buty poukładane w kartonikach po sam sufit.
Z ciuchów nic mi nie pasowało. Ta pani ubierała się elegancko, za elegancko i nie moje kolory i staroświecko.
Buty były za małe o rozmiar, jakieś klapki znalazłam potem, gdy lepiej poszukałam wcisnęłam nogę w solidne niemieckie buty. Takich bym nigdy nie kupiła, za mało kobiece. Ja miałam z polski wzięte balerinki i nadal je mam na nogach. Noszę je po domu. Te niemieckie, gdy założyłam na nogę, wcale tak źle nie wyglądały. Wezmę je i pewnie będę je nosić przez min. 5 lat. Wyglądają na nie do zdarcia.
Piękne nie są, są tylko solidne. Były tam i buty całkiem nowe, ładniejsze, ale niestety za małe.
Pan starszy, którego żona umarła kilka m-cy temu, ma demencję, a wokoło domu czuć nadmierną opiekę przyszłych spadkobierców. Pan starszy nie miał dzieci, więc jest to dalsza rodzina.
Nie jestem pierwsza, która się częstuje i ciuchami i butami. Przede mną było tu 5 opiekunek, więc co lepsze, to wzięte
Dziadek nie wychodzi z domu, na noc spuszcza się rolety, a tam, gdzie ich nie ma, to są kraty. Poprzednia opiekunka bała się spać w nocy, wydawało jej się, że ktoś chodzi wokoło domu. Małżeństwo niemieckie opiekuńcze, żaliło się, że dzwoniła do nich o 3–ciej rano i prosiła, aby przyjechali. Oni oboje mają już po ponad 70 lat.
Usprawiedliwiłam ja, że ja też kiedyś się bałam w takim wielkim domu niemieckim, tyle że dom ten był na wsi, pod lasem, a szmery w nocy, to były gałęzie drzewa, ruszanego przez wiatr, które stukały, przesuwały się po dachu. Do tego potem dotarłam, po tej ciężkiej nocy.
Tutaj się nie boję, ale gdy zrobi się ciepło, czy odważę się spać przy otwartym oknie balkonowym?
Wytłumaczyłam Niemcom koleżankę, że niech sobie wyobrażą, że oni muszą jechać do obcego państwa i do obcego domu.
Tutaj Niemcy spasowali i powiedzieli, że nie będą się żalić na nią do firmy.
Koleżanka koniec końców zwiała, prawie że z płaczem prosiła mnie, abym przyjechała i przyjechałam. Nie jest mi tutaj źle, opanowałam już smród w toalecie pana starszego. Kupiłam środek antybakteryjny, dawkuję go po trochu, malutko, bo śmierdzi chlorem.
Dzisiaj pojemnik do pralki doczyściłam, pędzlami, pędzelkami znalezionymi gdzieś w piwnicy. Nie dało się nijak wyciągnąć tego pojemnika. Nie było żadnego guzika do naciskania, ani nie można było tego wyjąć. Mój mąż mówi że na pewno w pralce AEG jest coś do wyjęcia, ale dziadkowe niemieckie opiekuńcze małżeństwo twierdzą, że mają także pralkę tej firmy i nie da się wyjąć.
Dziadek, okazało się że ma cukrzycę, więc na śniadanie przestałam mu dawać tosty z masłem, marmoladą i miodem. Wykasowałam marmoladę, ale miód zostawiłam, aby dziadek po normalnym śniadaniu, zjadł sobie chlebek z miodem . Zrobiłam jajecznicę na pokrojonej polędwicy, która zostawiła poprzednia opiekunka Postawiłam przed dziadkiem, do tego chleb z masłem
Idę na chwilę do kuchni, która jest obok. Przychodzę, a dziadek smaruje sobie grubo ten chleb masłem, miodem. Patrzyłam, co teraz zrobi, czy będzie jadł jajecznice, bo przecież całe życie je na śniadanie tylko miód i dżem. Niektórzy Niemcy tak jedzą. Pamiętam oczy pani starszej niemieckiej, gdy po 2 tygodniach słodkich śniadanek, upomniałam się o jedno jajko. Po jej oczach i gadaniu, że i synowie chcieli na śniadanie i jajka i bekon, ale ona im nie dala, bo taka tradycja – mówiła ze złością.
Odstąpiłam więc zgodnie od chęci zjedzenia tego jajka, ale dziadek, który na jej diecie doczekał się Parkinsona, usłyszał o jajku i on też chciał i nie dał spokoju i ostatecznie ugotowałam aż trzy jajka, bo dla pani starszej słodko- śniadaniowej też. Ona zjadła, ale nie dała za wygraną, histeryzowała tam dziadkowi pół dnia – słyszałam – ja na poddaszu, oni niżej.
Ale zaraz, zaraz, wrócę do teraźniejszości. Tutaj jajek mam pod dostatkiem i nie głodzę ani mnie, ani siebie.
Najdziwniejsze, że tamta pani starsza, żona pana niemieckiego parkinsonowego wygłodzonego, to była córka prokuratora, ale coś musiało z nią być nie tak, bo mówiła, że chodzi dwa razy w tyg. do psychiatry, czy psychologa, i on jej radzi, jak ma postępować ze mną. Przykro mi się wtedy zrobiło, bo chciałam im trochę życie poprawić, tzn. życie pana starszego, w szczególności. Był to profesor elektrotechniki, pensji miał prawie 8 tys. euro /mówił o tym oficjalnie, więc piszę/, a jego żona na 3 osoby wydawała 20 euro w najtańszym markecie. W lodówce było pusto, stał tylko dżem, masło i jeden brokuł, który stanowił wystawę, ale gotować go nie można było.
Od czasu do czasu pan starszy urywał się jak pies z łańcucha, biegł do stacji benzynowej i kupował tam, co chciał, a pani płakała że tam tak drogo. Albo dzwonił po taksówkę, która go brała na ryby, nad jeziorko i z powrotem przywoziła. Raz z nimi byłam, okazało się, że to norma.
Pani starsza wtedy znów płakała i nie mogła przeżyć ceny tego wyjazdu, zwłaszcza że pan starszy z pomocą taksówkarza wybierał wabiki do wędek tak drogie, że chyba równe naszemu miesięcznemu jedzeniu.
Taka metalowa złota rybka kosztowała ok. 10 euro, a on chodził po wielkim markecie i wyszukiwał jeszcze inne. Ja za nim i taksówkarz także.
Byłam tam tylko miesiąc, i dobrze, w domu sobie odrobiłam starty żywieniowe.
Tutaj jest całkiem inaczej, nie żałuje się ani dziadkowi ani mnie.
Ja z natury i z mojego życia, jestem oszczędna, wiec jak pytają czy dać mi pieniądze, mówię że jeszcze mam.
Popołudnie było nerwowe. Przyszłam z zakupów, zostawiłam je na stole w kuchni i poszłam do siebie, na górę, odpocząć i porozmawiać z mężem przez Internet. On jest w Polsce, ja w Niemczech. Słyszę wołanie, a to przyszły dwie osoby z rodziny pana starszego, te w przyszłości dziedziczące – matka i jej córka. Córka wołała mnie, abym pościerała podłogę w dziadka WC, bo ona tam weszła, a tam mokro. Pościerałam, dodając że to przecież tutaj codzienność, że tam mokro i nieładnie pachnie. Na drugi raz powinna przyjść na górę, do łazienki, z której ja korzystam. One potem zauważyły moje zakupy, a może już wcześniej i miały uwagi, zwłaszcza ta młoda, że powinnam wszystko kupować dla dziadka w tym markecie, gdzie są drogie ceny. W żadnym innym. Wiedziałam że jest to zalecane, ale jeszcze do tego nie zdążyłam się przyzwyczaić, bo pracowałam u Niemców skąpców, lub średniaków, a tu odmiennie.
Poza tym zauważyłam, że jeden ze sklepów tak krytykowanych przez panie, mięso na kotlety schabowe miał najlepsze. To im powiedziałam.
Jeszcze do tego łatwiej mi nosić zakupów część – z jednego, potem z drugiego marketu. Ten drogi jest dalej. Jutro powinnam do nich zadzwonić i poprosić, aby kupili ziemniaki. Są pakowane w 2,5 kilowych torebkach, mogliby mi przywieźć.
Potem do kuchni wszedł dziadek, wysoki mężczyzna, coś do nich powiedział; potraktowały go jak ścianę i dalej swoje dyskusje. Nie porozmawiały z nim, nie spytały się, jak się czuje. Młoda mówiła, że wujek miał kobietę, z którą mieszkał i ona zmarła. Oni rzadko się widywali.
Potem dziadek miał mokre spodnie – zauważyłam to, więc chciałam mu je zmienić i przy okazji pieluchę. Młoda z krzykiem, że teraz mam tego nie robić, ale że ja jednak chciałam to zrobić, więc obie uciekły z pokoju do kuchni. Zmieniłam, ale przypomniałam sobie, że gdy mój tata był chory, to przebierać go mogła moja mama lub mój mąż. Nas – córek się wstydził i my też jego.
Potem panie zaczęły krytykować moją poprzedniczkę, a wychwalać pod niebiosa poprzedniczkę poprzedniczki. Ach, jaka tamta była wspaniała, jak ona z dziadkiem rozmawiała…
Dziadka można dać do domu opieki, ale one nie chcą tego robić.
Poszły, szukając przedtem kluczy, to do domu, to do samochodu, zaczęłam dziadkowi robić kolację i nie brałam udziału w ich poszukiwaniach i bieganiu po schodach.
Zobaczymy, co tu się jeszcze okaże, jakoś nie mówili już o tym, że ja mam jeszcze raz tu przyjechać.
Jeszcze myślę o tym, dlaczego mówiły, że moja poprzedniczka kłamała. I myślę, dlaczego młoda wiedziała, że dziadek ma cukrzycę, a reszta rodziny nie i ostatnio bardzo się o to dopytywali. Ja widzę, że dziadek całe dnie przesypia, noce też,.. coś z nim nie tak. Odkąd firma mi napisała, że ona ma cukrzycę, wyeliminowałam wybitnie słodkie jedzenie.
Młoda przygotowuje leki, twierdzi że dziadek dostaje insulinę w tabletkach, widzę że zmienia się czasem jedna tabletka. Ona twierdzi, że ten inny jej kolor i wielkość, to inna firma, a ten sam związek. Chyba pójdę i poczytam instrukcje leków, które ona dziadkowi daje.
I jeszcze coś. One proszą, aby tych drzwi środkowych nie zamykać, a tymczasem ich tata i mąż, prosi aby je zamykać. Poprzednia opiekunka, odjeżdżając, też mówiła mi o kluczach, o tym dziwnym domu pod tym względem.
Jest piąta rano, ptaki mnie obudziły. O, już ucichły trochę, wiec hałasują najbardziej pół godziny po przebudzeniu.
Najpierw były gwizdy. Martwię się, bo nie wiem, co robić. Chodzi o to, że pan opiekuńczy, a mąż i ojciec tych pań, które były tu wczoraj, on pierwsze dni oprowadzał mnie po domu, razem z żoną. Pokój obok mnie – tam jakaś graciarnia. Szafy w moim pokoju otwierał i pokazywał ekskluzywne rzeczy. Powiedział że mogę sobie brać, co chcę stąd.
W piwnicy były poukładane buty, niektóre nowe, inne noszone, ale w dobrym stanie – je też mogłam brać – zapowiedział. Na pocz. mnie to nie interesowało, za dużo był spraw związanych z opieką, ale zaraz potem zrobiło się zimno, zaczął padać śnieg z deszczem. Niemcy poubierali kurtki zimowe, buty zimowe, a ja nie miałam w czym chodzić – ani odpowiednich butów, ani kurtki. Wtedy zaczęłam przeglądać i przymierzać. Buty za małe, a żakiety, kurtki za duże i nie w moim guście. Były zbyt eleganckie i nie na czasie. Ostatecznie jednak z tej gromady butów wybrałam sobie po trudach przymierzania w niezbyt miłej piwnicy, kilka par nowych butów, które teraz bardzo cenię.
Wybrałam też torbę na zakupy tutejszą.
Mój wysłużony plecaczek został w domu, jak i dziadek niemiecki, który z domu już nie wychodzi. Jak będzie ładnie, to mam zadzwonić po panią najważniejszą, czyli jego siostrę i razem wyprowadzimy go do ogrodu.
Dzisiaj wydałam – prawie 40 euro na zakupy, takie podstawowe, nic takiego, za to w markecie, w którym mi polecono kupować. Oczywiście, kupiłam mu ciastko duże, w cukierni, ale sobie już nie. Gdy przeliczę to ciastko na polskie złotówki, to wychodzi 12 złotych za ciastko. Bardzo mi ciężko kupować drogie art. spożywcze, musze się zmuszać, aby nie patrzeć na czerwone przeceny. Walczę ze sobą, bo tyle lat w Niemczech i zawsze starsi ludzie byli żywieni jak najtaniej, czasem średnio. To tutaj, to jakieś dziwactwo, bo dom wcale na taki bogaty nie wygląda. Rodzina normalnie ubrana.
W Polsce, jak bogaty, to by się ubrał odpowiednio.
Jest to południe Niemiec, koło Stuttgartu. Jak te kobiety chodzą tu ubrane, Przede wszystkim nie malują się, nie malują nawet ust. Jak już trochę pada lub zimniej, to zakładają na siebie zimowe kurty, nawet i kalosze lub kozaki zimowe. Ubiór nie szarobury, tylko zielono bury. Starsze kobiety spodnie szersze materiałowe, nie widać sylwetki, figury.
W Polsce kobiety noszą już dżinsy rurki obcisłe. Każda chce coś pokazać, co ma ładnego. Tutaj dżinsów nie widać, a nie widać także kurteczek, do pasa. To zależy od rejonu Niemiec. Z kolei w Berlinie zauważałam bardzo grube młode osoby ubrane w legginsy i na czerwono lub żółto.
Nie można handlować skórą krokodyla. Wyrobami z niego. W polskich szmateksach czasem się pojawiają, ostatnio policja weszła do takiego sklepu. Dobrze, że o tym wiem.
W nocy skrzypiały drzwi od dziadka WC, budziło mnie to kilka razy. Muszę powiedzieć rodzinie niemieckiej dziadka.
Wczoraj rodzina pana starszego podrzuciła ciasto, gdy mnie nie było. Obok był mój sernik, który rano upiekłam – mało słodki. Takie piekę – dziadek ma przecież cukrzycę… Nie rozumiem rodziny, która bagatelizuje jego chorobę. Myślę, że są to przyzwyczajenia. Prosiłam na drugi dzień, aby ciasta dla nas nie kupowali – dziadek ma przecież cukrzycę, a ja nie chcę być gruba. Ostro im powiedziałam…
Napisała : wandarat
wandarat@wp.pl
Niemcy, 14 maja 2019