Z por. Tadeuszem (Mazurem) Siemiątkowskim,  byłym dowódcą Komórki Likwidacyjnej Związku Jaszczurczego i specjalnego oddziału bojowego Narodowych Sił Zbrojnych – rozmawia Andrzej Kumor fragmenty wywiadu.

Od października 1939 r. do lipca 1942 r. dowódca KL (Komórka Likwidacyjna) Związku Jaszczurczego. Od lipca 1942 r. do sierpnia 1944 r. dowódca Oddziału Bojowego przy Komendzie Głównej Narodowych Sił Zbrojnych.
W Powstaniu Oddział Armia Krajowa – I Obwód “Radwan” (Śródmieście) – zgrupowanie “Chrobry II” – I batalion “Lecha Żelaznego” – 1. kompania – “Warszawianka” – I pluton – dowódca plutonu i zastępca dowódcy kompanii
Szlak bojowy
Śródmieście Północ. Od wybuchu Powstania walczy w rejonie Dworca Głównego. 3 sierpnia 1944 z grupą swoich żołnierzy z Oddziału Bojowego KG NSZ zajmuje Dom Kolejowy na rogu ul. Żelaznej i Chmielnej, gdzie walczy do końca Powstania. Poza obroną Domu Kolejowego I pluton bierze udział w walkach obronnych na ul. Towarowej, Wroniej, Pańskiej, walczy w rejonie pl. Żelaznej Bramy i w ostatnich tygodniach września na Nowym Świecie.

Losy po Powstaniu
Niewola niemiecka – jeniec Oflagu VII A Murnau, wyzwolony w kwietniu 1945 r. przez armię amerykańską. Po wyzwoleniu z obozu dołącza do Brygady Świętokrzyskiej NSZ stacjonującej w Regensburgu (w pobliżu Monachium).

Losy po wojnie
W 1946 r. jako emisariusz NSZ wraca do Polski. 7 marca 1949 r. ucieka kutrem rybackim z Gdańska do Szwecji, gdzie otrzymuje azyl jako uchodźca polityczny (wraz z nim kutrem uciekali Hanna Kamler Szymańska “Kama”, Maciej Szymański “Kruczkowski” i ppor. Jerzy Dobrański “Karol”). Przez dwa lata pracuje jako robotnik w fabryce w Vesteras (koło Sztokholmu). W 1951 r. emigruje do Kanady, zamieszkuje w Montrealu, gdzie pracuje jako inżynier konstruktor do emerytury w 1975 (?) r. W czasie pobytu w Montrealu czynny społecznie w Kole byłych Żołnierzy NSZ, Stowarzyszeniu Inżynierów Polskich i w kościele katolickiej Misji św. Wojciecha. Publicysta, współredaktor “Zeszytów do Historii NSZ”
Miejsce śmierci: Montreal, Kanada. Miejsce pochówku: Urna z jego prochami spoczęła w grobie rodzinnym na Powązkach w Warszawie

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Cześć Jego Pamięci!!!

***

 

 

Tak więc na początku żeśmy drobne czy większe roboty robili, ale przyszła
kwestia, co dalej? Sytuacja wojskowa na wschodzie się pogarsza, ja zaczynam
być przeciwny sabotażowi. Mówię: “ja nie mam zamiaru robić żadnych sabotaży,
niech sobie to idzie tam i niech oni to mają (mowa o transportach
wojskowych) – ja nie jestem przeciwko Wehrmachtowi, mój wróg to jest Gestapo
i mnie nie odpowiada, abym ja robił jakiś sabotaż na linii kolejowej dla
zaopatrzenia frontu wschodniego”.
A tu tymczasem zaczynają się rozmowy scaleniowe – jest wielki nacisk ze
strony AK i Londynu, że my musimy się połączyć; że samemu nie wolno; że nie
będziemy uznawani za część armii zbrojnej. Kuleją te rozmowy, bo kuleją, ale
ludzie powiadają, że lada moment dojdzie do scalenia i wstąpimy do AK –
będziemy włączeni w AK.
A ja ciągle podnoszę sprawę: no bo ja nie wiem, jak ja się zachowam… Już
przyszły wiadomości, jak postępuje partyzantka sowiecka i komunistyczna na
wschodzie już się mówi o planie “Burza”. Ja mówię, że nie mam zamiaru
pomagać Sowietom!
Były takie odprawy, takie pogadanki na ten temat. Dowództwo nasze bardzo
niechętnie podchodziło do tego tematu. Przeciągali i kłócili się o drobne
rzeczy. Ale największy opór przeciwko scaleniu był w takich właśnie
oddziałach jak my – które nie miały ochoty pomagać Sowietom.
Ja powiedziałem: “jeśli będę scalony i jeśli będę dowódcą takiego mniej
więcej oddziału jak mam – a prawdopodobnie będę – to jeżeli dostanę rozkaz
pójścia z pomocą jakiemuś oddziałowi sowieckiemu, to ja odmówię. Powiedzcie
to przy waszych scaleniowych kontaktach, że jest taka atmosfera…”. Nie
wiem, czy oni to zrobili czy nie, w każdym razie…

A.K.: To dlaczego Narodowe Siły Zbrojne przyłączyły się do Powstania
Warszawskiego?

T.S.: Nie, więc my żeśmy się nie przyłączyli, tylko poszczególne grupy i
indywidualnie pojedynczy żołnierze.
Wtenczas oni już koniecznie chcieli scalenia, ale myśmy stawiali trudne
warunki; nie mieliśmy zaufania, bo wiedzieliśmy, co się stało z Narodową
Organizacją Wojskową – jak oni nie dotrzymali im przyrzeczeń i potem
pozwalniali ich oficerów, poprzenosili, odłączyli od swoich żołnierzy,
mianowali nowych dowódców – a to przecież było zastrzeżone, że tak nie
będzie – no więc my żeśmy nie bardzo chcieli.
Rokowania o scalenie trwały w 43 roku i ciągle się przewlekały i
ostatecznie Londyn i dowództwo AK stanowczo dali termin; powiedzieli:
“musicie się włączyć!”. Doszło wówczas do umowy, że 7 marca – czy coś
takiego – podpiszemy scalenie i podporządkujemy się. To jest zresztą opisane
u Siemaszki. Naszym dowódcą był wtedy pułkownik Kurcjusz. I zgodzili się na
to, że przez pewien czas – jak już będziemy scaleni, to Kurcjusz w dalszym
ciągu będzie komendantem NSZ i dopiero po pewnym czasie będzie zmiana. Oni
mieli pretensje, bo Kurcjusz był jeszcze wcześniej członkiem ZWZ, a potem,
wtenczas, jak było pierwsze wyłamanie się z NOW i utworzenie NSZ – został
komendantem NSZ, a nie powiadomił AK, że też przeszedł.
Jak to się wydało przy podpisywaniu tej umowy, to dowódca AK powiedział,
że nie może zatwierdzić Kurcjusza i musi być ktoś inny. To już było za
czasów, jak Bór był komendantem.
Nasi ludzie i sztab ujęli się za Kurcjuszem i doszło do bardzo ostrych
pertraktacji – myśmy się w konsekwencji nie podporządkowali AK i pozostali
samodzielni, a znowuż w samym NSZ nastąpił rozłam i ta grupa, która przyszła
z NOW, ta się z powrotem połączyła z AK i scaliła się.
Powstały w ten sposób dwa NSZ-ty. Jak w każdym takim wypadku, zaczęła się
przykra walka – w każdym razie myśmy do samego momentu Powstania nie
połączyli się.
Rada Polityczna NSZ mianowała swojego dowódcę (Kurcjusz dostał wcześniej
ataku serca i umarł), którym został major, potem podpułownik i pułkownik
Kmicic. Został on p.o. (pełniącym obowiązki) dowódcą NSZ. No i nastąpił
rozłam.
Gdy armia sowiecka zbliżała się do Warszawy – myśmy nie bardzo wierzyli, że
dojdzie do Powstania, myśmy uważali taki zryw za niepoczytalną zbrodnię –
tak że myśmy ciągle byli odsunięci i nie zostaliśmy zawiadomieni o tym.

A.K.: O Powstaniu?

T.S.: Tak, chociaż prywatnie więcej wiedzieliśmy. Równocześnie, ponieważ
zbliżał się sowiecki front, była kwestia naszego wycofania się na zachód.
Mówiono, że będą trzy grupy, które będą…

A.K.: Wycofania, dlatego, że liczyli panowie na konflikt, Zachodu z
Sowietami?

T.S.: Tak to było planowane.

A.K.: Dlaczego Pan uważa, że Powstanie było zbrodnią? Czy sam pomysł
instalacji władz londyńskich w Warszawie przy pomocy Powstania…

T.S.: Nie, nie, sądziliśmy po prostu, że Powstanie skończy się straszną
klęską, nie widzieliśmy żadnych szans na zwycięstwo. I to się stało! Dla nas
było to już wtedy jasne.

A.K.: Dlaczego tylko dla panów? Czy tylko panowie rozpoznali zamiary
Sowietów? Dlaczego dowództwo Armii Krajowej czy dowództwo wojsk polskich w
Londynie przyjęło tak naiwne i z księżyca wzięte projekty – jak właśnie
ujawnianie swojej struktury i swoich ludzi wkraczającym Sowietom,
współdziałanie w walce?

T.S.: I ten plan “Burza”…

A.K.: No właśnie, i plan “Burza”, który z politycznego punktu widzenia był
samobójstwem! Dlaczego panowie byli w mniejszości?

T.S.: Proszę pana, przede wszystkim chęć tworzenia jednej armii to było
bardzo duże psychiczne napięcie. Przecież jest ten moment, jest wojna o
niepodległość i nagle my się kłócimy!
My wiedzieliśmy doskonale, że trzeba się łączyć, tylko – mówiliśmy do nich
– w jakiej sytuacji wy chcecie siebie i nas postawić?! Przecież trzeba
wiedzieć, kto to są Sowiety!
Według naszych pojęć, ani Londyn nie rozumiał dobrze, ani Delegatura Rządu.
Jak mogło dojść do tego, co się stało w Wilnie?! Ja nie mogłem uwierzyć! Nie
mogłem uwierzyć, gdy do nas przeciekły wiadomości o planie “Burza”…
Przed wojną w czasie studiów na Politechnice ciągle miałem kontakty, miałem
kolegów komunistów. Oni wiedząc, że ja nie pochodzę z żadnej arystokracji,
nie mam żadnych majątków – oni ciągle liczyli, że mnie przekabacą i bardzo
dużo mnie opowiadali. Ja wtenczas zrozumiałem, co to jest komunizm – chociaż
jak się okazało później, oni sami też dobrze nie wiedzieli… Nie wiedzieli,
do jakiego stopnia. Dla nich wymordowanie komunistów przez Stalina w 1938
roku to był szok.

A.K.: No więc właśnie chodzi mi o to, jak bardzo trzeba było być politycznie
ślepym, by nie dostrzegać tych wszystkich faktów. Znane było przecież
zachowania partyzantki sowieckiej na terenach polskich – działania NKWD,
która szła zaraz za frontem,. zabijała, wywoziła i zsyłała…

T.S.: Całkowicie się z panem zgadzam. Ja doskonale się w tym orientowałem.
Tak się złożyło, że na początku wojny znalazłem się na Wołyniu. Wówczas
mogłem zostać po stronie sowieckiej lub mogłem wracać do Warszawy. Bardzo
dużo kolegów mnie namawiało do zostania po stronie Sowietów. Ja powiedziałem
wtedy: Nie! Ja już wolą tego zbrodniarza, który jest z kultury łacińskiej –
przeszedłem z powrotem front do Niemców i wróciłem. Niemcy też by mnie
zamordowali – gdyby mnie dostali.
Ja byłem wyjątkowo dobrze obeznany z tą sytuacją. Kłóciłem się nawet z
moimi najwyższymi przywódcami.
Wtedy, w 1944 roku, uznaliśmy, że nie ma mowy, musimy uciekać na Zachód.
Był projekt, że gdy będzie szła nawała sowiecka, to my utworzymy trzy czy
cztery grupy i będziemy zaraz szli między jednym a drugim frontem – co było
nonsensem, bo tak nie było można robić; Brygada Świętokrzyska miała duże
szczęście.
W każdym razie szykowałem się ze swoim oddziałem pójść na Bory Tucholskie.
Mnie to wszystko bardzo nie odpowiadało… Jedna rzecz: w Warszawie to się
szykowało w lipcu. Tę grupę z Warszawy miał prowadzić Kmicic, chociaż był
p.o. dowódcą całych sił, a ja miałem być jego zastępcą, ponieważ –
przypuszczam – nie wiedziałem dlaczego – ja znałem Kmicica i byłem z nim w
bardzo dobrych stosunkach – ale uważałem go za głupiego. Nie rozumiałem, jak
można takiego człowieka mianować p.o. Ale z nim miałem dobre stosunki.
Ja miałem broń, Wołomin miał broń – cała ta duża grupa mnie podlegająca,
ok. 200 osób, była uzbrojona. I pytam moich przełożonych: “przygotowaliście
coś? Czy są mapy?”.
W samym dowództwie, przed samym wyjściem – to był koniec lipca – mówię, że
mam dobrze uzbrojoną grupę i ja muszę wiedzieć, jak to jest przygotowane.
Przecież ja ponoszę odpowiedzialność za tych ludzi!
Ciągle mówili, że opracowali piękny plan tego wycofywania na Zachód.
Przyszedłem do nich i mówię: “gdzie są mapy? Ja nie mam map! Ani jednej
mapy. Gdzie są aparaty radiowe dla łączności?” Przecież mogę się
porozumiewać tutaj, w Warszawie, gdzie są telefony, ale tam muszę mieć
radio! A tu oni już zrobili głupstwa z tymi aparatami. Można je było dostać,
ale oni się nie kwapili. Mówię do nich (jeden pułkownik, drugi pułkownik),
jak ja mam wyprowadzić z miasta uzbrojonych po zęby ludzi? Przecież oni nie
pójdą, tak jak tu chodzą z pistoletami ukrytymi, tylko będą mieli dużą broń.
Jak ja mogę z nimi iść, jak ja nie mam najmniejszej mapy, nawet mapy Polski.
No, a oni na końcu powiedzieli mi po burzliwej naradzie: “Możesz przecież
zakamuflować broń i pojechać do Grójca kolejką”. Mówię: “dobrze, dajcie mi
jakieś wskazówki! Ja się wyładuję na stacji w mieście Grójcu w dwieście
uzbrojonych i obciążonych chłopa niosących amunicję, granaty, i co dalej?”.
Oni mi mówią: “no, nie wiemy, ale masz tutaj rozkład jazdy kolejki
grójeckiej, to sobie dobrze przepatrz, a tam to już sobie dasz jakoś radę”.
Więc ja czym prędzej biorę ten rozkład i pędzę na stację kolejki
grójeckiej, żeby sprawdzić – okazało się, że grójecka kolejka już nie
chodzi!
No, ale to są głupstwa, śmieszne głupstwa…
Ja w każdym razie miałem jeszcze robotę jedną zrobić: dużo forsy –
Wytwórnię Papierów Wartościowych. Mówię, przyda się nam na wyjazd.
Wszystko było przygotowane, mieliśmy w środku swoich ludzi, którzy mnie
powiedzieli, że jak tylko będzie wóz gotowy, to oni wcześniej trochę
załadują te pieniądze i jak zadzwonią po żandarmerię do eskortowania, to
dadzą znać, wtedy my przyjedziemy jako Niemcy. I ja na to liczyłem, bardzo
dużo liczyłem, dobrze wszystko było zorganizowane…
No i stoimy, czekamy. Większość oddziału miałem w ręku, a tu na mieście
zaczyna się – to już był pierwszy sierpnia. , strzelanina,
zaczynają jeździć samochody pancerne i ja nareszcie dostaję wiadomość –
łącznik z Komendy Gł. przychodzi i mówi – o godzinie 8.00 wybuch powstania.
Nie było co czekać, trzeba łapu-capu zbierać się i jechać tam, gdzie są
magazyny, gdzie broń, a tu chłopaki mówią – my chcieliśmy się pożegnać z
rodzinami. No więc, ja mówię – dobrze. To była godzina druga czy coś
takiego, rozpuściłem cały oddział. Broń ze wszystkim na trzy samochody, aby
odstawić tam na miejsce. (To jest opisane w moich wspomnieniach).
No i niestety, było już za późno – wszystko się rozleciało. Jakoś
zaczęliśmy się potem zbierać, gdzieś koło ulicy Żelaznej, pl. Kazimierza –
nie wiem, czy pan zna Warszawę – i zaczęliśmy się szukać. Każdy wziął już
wtedy udział w Powstaniu. Zebraliśmy się w końcu i po paru dniach
stworzyliśmy Kompanię Warszawianka i musieliśmy się przyłączyć do
Zgrupowania Chrobry II. No i wzięliśmy udział… Do końca…
Zresztą znaleźliśmy się w miejscu, które – jak uważam – było najbardziej
bezpiecznym punktem w całym Powstaniu. Myśmy mieli wodę i elektryczność do
końca Powstania. No, mniejsza z tym…

A.K.: A po Powstaniu…

T.S.: Po Powstaniu kapitulacja; wyszliśmy do niewoli, do Piaseczna.
Musieliśmy, naturalnie, złożyć broń, zaraz na Wolskiej. Przewieźli nas na
Dolny Śląsk do takiego ogólnego obozu przejściowego i stamtąd oficerów
przewieźli do Bawarii do Murnau, a chłopaków do innych obozów dla
szeregowych i podoficerów.
Tam doczekaliśmy przyjścia Aliantów. Wierzyliśmy, że zaraz będzie wojna
między Zachodem a Sowietami… I tu byliśmy i my głupi! Ale niestety, głupi
byli i ci nasi ludzie, którzy zostali w Polsce. Gdy w 46 roku przyjechałem
do Polski, żeby zabrać żonę i synka, to musiałem im tłumaczyć – oni wciąż
nie wierzyli. Mówię, zlikwidujcie wszystko, bo tu nic nie będzie – a oni
tworzyli organizacje!

(…)

 

Wywiad przeprowadzono w lutym 1997 roku.”