Usłyszałam, że z powodu zastoju spowodowanego pandemią zamknięto duży sklep ogrodniczy w Mississaudze. Przypomniałam sobie jak lata temu wybrałam się do niego i że zrobił na mnie wtedy wielkie wrażenie. Ciągnął się w nieskończoność, w budynku złożonym jakby z kilku. Oczywiście rośliny stały też na zewnątrz, w ogrodach. Miał styl i atmosferę. Nigdy nie zapomnę tej wizyty. Sklep był tak duży, że wydawało mi się, że nie ma w nim nikogo innego, otaczała mnie leniwa wczesnojesienna przedpołudniowa senność. Pojechałam do niego wtedy dlatego, że w katalogu IKEI zobaczylam drzewko cytrynowe i postanowilam coś takiego zainstalować w kuchni. W sklepie ogrodniczym czekał na mnie długi rząd donic z drzewkami cytryny Lisbon Lemon. Wyglądały dokładnie jak to, czego szukałam. Obejrzałam je i wróciłam do domu pod wrażeniem tego bajkowego miejsca z zamiarem powrotu po cytrynę. Nie wiem dlaczego jej wtedy nie kupiłam, chyba przeraził mnie ciężar donic. Wygląda na to, że cytryny czekały tamtego dnia na mnie, a ja tego nie doceniłam. Wracałam jeszcze do tego sklepu kilka razy, zapisywałam się na listę do cytryn i dzwoniłam, ale drzewka cytrynowego Lisbon Lemon już tam nigdy więcej nie było. Nie chociesz, nie nada; zachociesz, nie budziet, mówił bliski przyjaciel moich rodziców z Kielc, Andrzej Ostaszewski, którego rodzina przeniosła się tam z Kresów.
W czasie kolejnej wizyty w SKLEPIE, do którego wybraliśmy się całą rodziną, w ramach wycieczki weekendowej, zdecydowałam się na krzak Meyer Lemon czyli krzyżówkę cytryny z mandarynką. Ma liście ładnie pachnące cytrynowo. Owoce dojrzewały u nas w mieszkaniu przez cały rok czyli mieliśmy czas żeby poobserwować przyrodę.
Podobno krzak cytryny Meyera łatwiej jest utrzymać w mieszkaniu, niż drzewko cytryny lisbońskiej, więc może dobrze się stało. Czytałam też, że wyhodowanie cytryny z pestki nie jest możliwe, ale pamiętam z dzieciństwa, że nasi wyżej wspomniani bliscy znajomi Ostaszewscy wyhodowali w Kielcach, w latach 70-tych cytrynę z pestki. Drzewko było olbrzymie i imponujące. Stało w oknie kuchni i całkowicie je przesłaniało. Pamiętam widok wiszących na nim koło 10 cytryn pokaźnych rozmiarów. Prawdziwych cytryn, jak ze sklepu, nie żadnych krzyżówek. Trudno było uwierzyć, że można hodować cytrusy w środku otaczającej nas komunistycznej szarości, jakby na przekór wszystkiemu. To było prawdziwe osiągnięcie ogrodnicze.