Rozpoczynamy druk nigdzie nieopublikowanych wspomnień – zapisu dziejów jednej polskiej rodziny, wyimka polskich losów. Tragiczna historia naszych ziem, w wielu wypadkach przerwała ciągłość międzypokoleniowych relacji, dlatego tak ważne są dzisiaj opowiadania o tym, jak było; jak było naprawdę…
O Autorce „Książki Babci”
Krystynie Kramarskiej – Anyszek (1911 – 1987)
“Książka Babci” to wspomnienia naszej bardzo kochanej babci (Krystyny Kramarskiej-Anyszek 1911 – 1987), która chętnie i często opowiadała nam o przeszłości. Chłonęliśmy te opowieści jako cenną wiedzę o życiu normalnym, tym sprzed komunizmu. Tamte czasy wydawały się wspaniałe, nawet idealne, a opowieści babci były swoistą odtrutką na panujące dookoła komunistyczne zakłamanie i poczucie beznadziei. Nawet znajomi dziadków z tych dawniejszych, wojennych i przedwojennych lat, którzy czasem odwiedzali ich w naszym mieszkaniu na Siemiradzkiego w Krakowie, wydawali się żywym dowodem, że życie było kiedyś inne, słowo “honor” coś znaczyło, kłamstwem się brzydzono, a ludzie mieli dla siebie zwykłą, prostą serdeczność.
Opowieści słuchaliśmy w latach 70. i 80. poprzedniego już, choć trudno w to uwierzyć, stulecia. W końcu babcia, nie mając siły powtarzać naszych ulubionych historii na okrągło, obiecała nam je spisać. Tytuł “Książka Babci” nadaliśmy jako roboczy, niecierpliwie czekając aż babcia skończy pisanie. Nazwa już pewnie zostanie, trudno byłoby ją zmieniać po kilkudziesięciu latach. Babcia pisała tak, żeby każdy z nas, niezależnie od wieku, mógł strawić zawartą we wspomnieniach wiedzę. O wielu rzeczach napisała bardziej oględnie, niż nam opowiadała, bo komunizm trwał, stan wojenny mieliśmy jeszcze przed sobą, nocne i całodzienne rewizje też.
Jej poświęcenie i cierpliwość dla nas, wnuków, nie miała granic. Podziwiałam to w wieku kilkunastu lat jako najstarsza wnuczka, uważając, że babcia osiaga szczyty cierpliwości zajmując się moim młodszym kuzynostwem. Myślałam, że nigdy bym czegoś takiego nie potrafiła. Ale jej przykład działa na mnie nawet teraz, kiedy sama jestem prawie w tym wieku, co ona wtedy.
Mając kilka lat uwielbiałam przedpołudnia spędzane z nią w naszym mieszkaniu, kiedy wszyscy inni, liczni, domownicy szli do swoich zajęć, i przejście spod jej opieki do przedszkola odczułam jako wielki cios. Zdenerwowała się na mnie tylko jeden raz, a miała wiele okazji, bo mieszkałam z nią przez kilkanaście lat. Ta jedyna okazja nastąpiła, kiedy, będąc w szkole podstawowej, po powrocie do domu zaczęłam chodzić stawiając stopy jak kaczka. Zaobserwowałam coś takiego u kogoś idąc ulicą i bardzo mi się ten dostojny chód spodobał (pięty razem, palce obu nóg jak najdalej od siebie). Dosłownie słyszę w tej chwili, po kilkudziesięciu latach, jak babcia mówi: No co ta Gośka!… Natychmiast zrezygnowałam z kaczego chodu, bo zdanie babci naprawdę dużo dla mnie znaczyło.
Nigdy nie usłyszałam z jej ust przekleństwa, ani żeby podniosła głos, mimo, że była stanowcza, czasem nawet uparta. Ale była to stanowczość łagodna. Pamiętam ją jako cichą i serdeczną dla każdego, kto przychodził do naszego mieszkania. Pamiętam, że jej bezpośrednia serdeczność robiła wrażenie na osobach, które były u nas w domu pierwszy raz.
Mimo, że ukończyła przed II wojną światową dwa fakultety na Uniwersytecie Jagiellońskim, historię i geografię, i jako pierwsza kobieta w rodzinie zdobyła wyższe wykształcenie, zawsze chciała pracować tylko w domu. Tak jak Mamusia, według jej własnych słów.
Nie znosiła podróży. Kraków był jedynym miejscem na świecie, w którym chciała być. Czytała wszystkie książki o Krakowie, jakie udawało się zdobyć. Była rozkochana w epoce średniowiecza. Lubiła jeść i gotować tylko proste, tradycyjne potrawy, które znała z domu. Alkohol ani żadne inne używki w ogóle dla niej nie istniały.
Mieszkając z babcią pod jednym dachem przez wiele lat, znałam ją dobrze. Wspomnienie atmosfery stworzonego przez nią domu jest ze mną przez wszystkie lata i jest to wspomnienie bardzo dobre. Takie, do którego chętnie się wraca i w oparciu o które dobrze było budować całe późniejsze życie. Atmosfera w domu była bardzo dobra mimo, że mówimy tu o mrocznych czasach komunizmu. Nasze mieszkanie wspominam jako jasną chatkę w otaczającym ją ciemnym komunistycznym lesie na zewnątrz. Ze ścianami nie do zdobycia 🙂
Za Dzieje Klasztoru PP. Norbertanek w Krakowie na Zwierzyńcu napisane na prośbę Sióstr Norbertanek, w krótkich przerwach między pracami domowymi i w czasie corocznych wakacji w Rabce, Uniwersytet Jagielloński zaproponował jej tytuł doktora, co babcia odrzuciła, dlatego że warunkiem było zdanie egzaminu z tak zwanej filozofii marksizmu albo z ekonomii politycznej socjalizmu. Sprawa została załatwiona przez telefon. Pamiętam minę babci, kiedy odłożyła słuchawkę, uznała to za niesmaczny żart.
Wszystko co robiła i jak to robiła wypływało z jej głębokiej wiary w Chrystusa. Była dla mnie wzorem pokory chrześcijańskiej, a za szczególny tego przykład uważam cierpliwość, z jaką znosiła zakaz robienia bardzo wielu rzeczy, nawet takich jak robota na drutach, który spadł na nią spowodowany zawałem serca. Przypuszczam, że źródłem choroby były przejścia wojenne. Myślę też, że na ukształtowanie jej charakteru miała wielki wpływ szkoła Sióstr Norbertanek. Była to pierwsza szkoła, do której babcia chodziła, a siostry nauczycielki z miłością i szacunkiem wspominała do końca życia, do końca utrzymywała też z nimi kontakt.
Babcia była też bardzo oddana Matce Boskiej, o której zawsze mówiła z wielką czcią, i to wydawało w jej życiu widoczne owoce. Można się było od niej dużo nauczyć mimo, że starała się nie narzucać. Działała przykładem i niezłomnym trwaniem przy zasadach, w które wierzyła. Patrząc na to, jak żyła, mam głębokie przekonanie, że szła dobrą drogą. Widzę to szczególnie wyraźnie teraz, z perspektywy czasu.
Parafrazując to, co napisała w Książce Babci o swojej mamie: takiej babci jak ona życzyłabym wszystkim dzieciom.
Najstarsza wnuczka Małgorzata Kumor
***
Te wspomnienia spisuję na prośby moich wnuczek, które często nagabywały mnie, bym opowiedziała, jak to było dawniej.
Rodzice moi prowadzili życie bardzo rodzinne. Bo też liczna to była rodzina. Mama miała dwie siostry: Walerię i Janinę, i dwóch braci: Józefa i Kazimierza. Ojciec miał jednego brata, Alfreda. Prócz tego z różnymi dalszymi krewnymi utrzymywali stały kontakt.
Na Chrzcie św. dano mi imiona Krystyna Helena. Gdy się urodziłam jako trzecie dziecko moich rodziców, siostra mamy Waleria i brat Józef mieli już kilkoro dzieci, więc nigdy nie zabrakło nam towarzystwa do zabawy, tym bardziej, że w odstępie mniej więcej dwóch lat pojawiał się w rodzinie naszej i rodzeństwa mamy mały człowieczek.
W sumie babka moja ze strony matki, Antonina z Modelskich Wilczyńska, miała dwadzieścia dwoje wnuków. Babką została w 52 roku życia, a potem w ciągu dwudziestu lat co roku przybywało jej jedno albo dwoje wnucząt i tak:
1906 Marian Wilczyński
1907 Marian Kramarski
1908 Haneczka Wilczyńska
1909 Janeczka Kramarska i Tadeusz Florczyk
1910 Zosia Wilczyńska
1911 Krysia Kramarska i Marylka Florczykówna
1912 Zygmunt Wilczyński
1913 Adam Kramarski i Zbyszek Florczyk
1918 Stefan Kramarski i Leszek Florczyk
1920 Marysia Rutkowska i Lucyna Wilczyńska
1921 Halinka i Józik Kramarscy
1922 Wiesław Florczyk i Jacek Rutkowski
1924 Zosia Rutkowska i Czesław Florczyk
1926 Irka Wilczyńska, córka Kazimierza.
Babka wszystkich nas bardzo kochała, ale prosiła, żebyśmy nie przychodzili do niej równocześnie, ponieważ w czasie w odwiedzin trudno nam było usiedzieć spokojnie, a staruszka miała niezmiernie urozmaicone życie i nie dziwota, że spragniona była ciszy.
Po swoim ojcu Leonie Modelskim (moim pradziadku) babka była właścicielką gruntu na Półwsiu Zwierzynieckim, wykrojonego z posiadłości pp Norbertanek. Rodzina Modelskich z dawna miała powiązania z klasztorem. Szukając źródeł do mojej pracy Dzieje Klasztoru PP Norbertanek na Zwierzyńcu spotykałam nazwiska moich krewnych. W połowie XVIII w. Modelski był szafarzem klasztornym, od 1748 prowadził na własną rękę duży browar i małą cegielnię. W r. 1757 wstąpiła do klasztoru panna Róża Modelska, która przedtem pobierała naukę w klasztornej szkole. Potrzebnych sobie ludzi konwent chętnie osadzał na własnych gruntach, za wierną służbę obdarowywał. Babcia Antonina czuła się obywatelką Półwsia Zwierzynieckiego, ceniła sobie tę godność.
W papierach Norbertańskich znajdowałam również nazwiska innych moich krewnych: Kajetana Haasa, dziadka mojej babki Antoniny, Franciszka Wilczyńskiego, jej męża, Franciszka Gargi, jej szwagra, a potem, już w XX w. Piotra Kozłowskiego, brata mojej drugiej babki Feliksy i jej szwagra Cetnera. Stąd widać, że bliskość klasztoru odegrała niejaką rolę w historii mojej rodziny. Niedarmo tak bardzo jestem do niego przywiązana. Załączam aneks o rodzinie oparty na źródłach z archiwum sióstr Norbertanek i zebranych w odpowiednich parafiach.
Na tej ojcowiznie swojej żony, Antoniny z Modelskich, dziadek mój Franciszek Wilczyński postawił obszerne zabudowania gospodarcze i pierwszą na Półwsiu „willę”. Zamieszkał w niej z rodziną. Dotąd na Półwsiu były tylko chaty albo dworki czyli „hortulanie”. Ja takowe jeszcze pamiętam. Willa dziadziowa przetrwała do 1978 roku. Przy rozbiórce można było podziwiać, jakie zdrowe były jeszcze mury: żadnego partactwa.
(Willę z ogrodem przy Senatorskiej 27 odebrano naszej rodzinie, a na jej miejscu postawiono kilkuklatkowy blok. Nasza babcia ciężko przeżyła wyburzenie tego domu. Zabrała stamtąd gipsową figurę Matki Boskiej stojącą w niszy od strony ulicy Senatorskiej, osobiście zdrapała z niej brzydką farbę i białą oczyszczoną figurę kazała sobie włożyć do trumny – przyp. MK).
Półwsie, a raczej Półwieś, czyli odcięta połowa wsi Zwierzyniec, było wtedy wsią. O powstaniu Półwsia napisałam w mojej książce Dzieje Klasztoru Norbertanek. Jeszcze mój brat Marian i siostra Janeczka jako miejsce urodzenia mają podane Półwsie, a ja już Kraków. Wszyscy urodziliśmy się w domu dziadków. W młodości mojej mamy miasto tam jeszcze nie doszło. Osadę przecinała jedna szeroka droga do Krakowa „Śląski trakt”, obecna ulica Kościuszki, a druga droga prowadziła spod klasztoru w stronę błoń, w końcowej części nazywana była „krowią”, bo tędy przeganiano krowy na pastwisko z dwóch klasztornych folwarków, z których jeden nazywał się ”Ekonomią” i leżał naprzeciw klasztoru, nad Rudawą, a drugi prawie naprzeciw obecnego budynku Wodociągów Miejskich, folwark „Swoboda”. Pierwszy był pod zarządem klasztoru, drugi wydzierżawiano. Osada pocięta była na posesje, domki w ogrodach o różnych kształtach i w różnym stylu: dworki, chaty.
Każdy miał swój odcinek drogi; znalazłam dokument, gdzie podano z nazwiskami właścicieli długość tych odcinków. Była jeszcze boczna droga, obecnie ulica Lelewela, połączenie z główną drogą, i ul. Flisacka, wiodąca do szkoły nad brzegiem Wisły. Flisacka wiadomo dlaczego tak nazwana, a „Lelewel” to był pseudonim powstańczy studniarza Borelowskiego, który mieszkał właśnie przy tej ulicy i zginął w walce o wolność w powstaniu styczniowym. W związku z tym odbyła się na Półwsiu manifestacja patriotyczna, z powodu której ksienię zwierzyniecką wzywano na posterunek żandarmerii jako odpowiedzialną za tę uroczystość. Jedyny dom piętrowy, zwany szumnie „kamienicą”, stał na rogu ulicy Flisackiej, w nim mieścił się zajazd. Najokazalszym budynkiem był „Pałac”, z którym norbertanki miały wiele kłopotu, szczególnie w czasie zaborów, bo władze upatrzyły go sobie jako pomieszczenie dla wojska albo zamieniały na szpital, a zakonnicom kazały lokatorów utrzymywać.
Posiadłość Modelskich leżała w środku folwarku „Ekonomia”, między obecną ul. Mlaskotów, będącą drogą „prywatną” (w moim dzieciństwie jeszcze się tak nazywała), ul. Senatorską, polami ornymi klasztornymi i dotykała błoń tu, gdzie dziś biegnie al. Puszkina. Mapę odbitą z wielkiej całości z archiwum norbertanek załączam: Grund Parzellen Protoccol Zwierzyniec 1848, AN nr 416.
Krystyna Kramarska-Anyszek (1911 – 1987)