Szybkim marszem przemierzałam bulwar nad jeziorem Ontario. Od czasu jak zrobiono osobną ścieżkę dla pieszych, jest znacznie bezpieczniej i wygodniej być piechurem. Specjalna tartanowa nawierzchnia nawet przypadła do gustu mojej z natury leniwej psince, i po tej nawierzchni energicznie dyrdoli przy mnie. Po asfalcie, dyrdoli mniej energicznie. Właściwie to nie dyrdoli, tylko ‘lizie’. Zatrzymuje się co chwila niby to na sikanie, albo na obwąchiwanie, albo po prostu siada i już. Co zrobić z takim stworem? Córka mi dopowiada, że psinka nie lubi chodzić po asfalcie, bo ma delikatne poduszeczki u stóp, a asfalt jest za szorstki. Może coś w tym jest. Teraz to i ludzie i psy takie wydelikatnione. Jak my sobie damy radę w razie czego?
– W razie czego mamo? – pyta mnie córka.
Nic nie dopowiadam. Bo co jej powiem, że w razie wojny? Na całe szczęście tego nie zrozumie.
Nie zrozumie tego atawistycznego lęku wywoływanego lecącym nisko samolotem, pomimo tego, że wiadomo, że samolot na pewno pasażerski, bo inne nad naszym niebem nie latają.
Nie zrozumie strachu przed policjantem, pomimo tego, że jest to najbardziej przyjaźnie nastawiona policja na świecie. Ona się zgadza, z tymi, którzy uważają, że nie.
O boska ich naiwności! Powinni na koszta rządu pojechać na krótko na Białoruś, do Chin, Arabii Saudyjskiej, czy Rosji. Żeby zobaczyć co to znaczy władza i wszechmoc policji. Jako podatnik nawet bym się złożyła na koszta pokrycia takiego wyjazdu dla neomaksistowskich bleeding hearts.
Kiedyś byłam na Kubie i na zorganizowanej przez ośrodek wycieczce, pewna pani upierała się, żeby kupić hot dogi od ulicznego sprzedawcy, który handlował wyłącznie w lokalnej walucie, czyli kubańskich peso. Na dodatek miał zabronione sprzedawać turystom, a już za turystyczną walutę (us dollars, albo tzw convertible peso) to za nic. Ta z dzielnicy Scarboro w Toronto, za nic nie rozumiała wyjaśnień opiekuna wycieczki, aż ten biedny sprzedawca zwinął biznes i dosłownie uciekł.
Innym razem pewna pani z Alberty, nie mogła się nadziwić, że nie może się swobodnie porozumiewać po angielsku, i że ci lokalni powinni się nauczyć takiego ważnego języka. Nawet jej w głowie nie zaświtało, że jest na hiszpańskojęzycznej Kubie, i to ona powinna nauczyć się hiszpańskiego.
Więc tak sobie szybko szłam z raźnie dyrdającą psinką po deptaku specjalnie dla pieszych nad jeziorem Ontario, na wschód od ujścia rzeki Humber, aż do starego pawilonu kąpielowego.
Żadne samoloty mnie nie straszyły, ani inne strachy, jakie w pewnym wieku wszyscy nosimy w zanadrzu. I w zapomnieniu.
W tym marszu zapomniałam o nowym strachu, który nas zaatakował ponad rok temu. Nowej zarazie, której końca nie widać. Mówią, że jednak koniec widać – oby. A póki co trzeba odetchnąć od zmór strachu. Ciekawe czy ten lęk przed zarazą, zostanie w moich dzieciach, tak jak we mnie lęk przed wojną? Wtedy ja będę pytać:
Jak co, dziecko?
– A ono będzie milczało, żeby nie pokazać, że boi się zarazy.
MichalinkaToronto@gmail.com