Tylko motłoch i elity mogą zostać przyciągnięte przez rozmach samego totalitaryzmu. Masy trzeba zdobywać propagandą. (Hannah Arendt)
Lipiec od czasu, kiedy przestaliśmy myśleć o PKWN (Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego – czyli to, co przyniósł Polsce żołnierz radziecki w podarku od Wielkiej Trójki) jak najbardziej kojarzy się z Jedwabnem.
Od cienia Jedwabnego nie można uciec, ani przed nim się schronić. Książka Jana Grossa „Sąsiedzi” za sprawą wewnętrznej piątej kolumny w III RP stała się widziadłem, kamieniem węgielnym wszystkiego, co dusi Polskę od początku tego wieku.
Za sprawą Kongresu USA i jego dokumentu powszechnie znanym jako Ustawa 447, książka pana Grossa zyskała atrybut tzw. dokumentu uzasadniającego. Sama opowieść – a właściwie współczesna hagada – stworzona przez profesora Princeton University – w swej istocie została rozbita w pył z pozycji metodologicznych, wykazanej zafałszowanej faktografii i ewidentnie jej propagandowego przesłania. Nie należy jednak zapomnieć, że te dwieście stron kłamstwa zmieszanego z prawdą o wydarzeniach z lipca 1941 w Jedwabnem, stało się powszechnym pryzmatem, przez które pokazywani są Polacy i ich państwo na całym świecie.
Wielu obywateli RP uświadomiło sobie, że Polacy są poddawani psychologicznej obróbce (sławetna „pedagogika wstydu”), której celem jest ostateczny rabunek tego, co zostało z majątku narodowego po grabieży przeprowadzonej w tzw. transformacji ustrojowej. Wołanie społeczeństwa polskiego o prawdę o wydarzeniach w Jedwabnem praktycznie było ignorowane przez każdą administrację państwa zasiadającą w Warszawie od roku 2000. Głębokie kucanie przed nieokreślonym dyspozytorem wszelkich ruchów nadzwyczaj widoczne, przerażało i nadal przeraża (nawet na łamach Debaty owe kucanie odbyło się za sprawą niedoczytania). Ewa Kurek postawiła się i chciała, na przykład, by administracja warszawska postąpiła według prawa pisanego i w Jedwabnem ostatecznie – tak jak w każdym przypadku morderstwa – przeprowadzono pełną ekshumację ofiar. Bo tam zginęli obywatele II RP, i zginęli kiedy Państwo Polskie nie mogło ich ochronić swoją siłą i autorytetem. Miejscowi mówili, że zbrodni dokonali Niemcy, którzy rozpoczęli wojnę z ZSRR. Rosjanie znaleźli się tam po agresji na Polskę w 1939 roku.
A najbardziej bolało i boli, oszczerstwo, że zbrodni dokonali sąsiedzi na sąsiadach, właśnie tak jak napisał „master-historian” (tak nazwał pana Grossa Tony Judt, wydawało się człowiek z sensem, również historyk). Były też dzieła ukazujące degrengoladę metodologii profesora z Princeton i jego zwykłe kłamstwa, jak choćby książka prof. Jerzego Roberta Nowaka –100 kłamstw Grossa. Również Jedwabne geszefty Henryka Pająka. Czy dokument filmowy Jedwabne Artura Janickiego. I bardzo osobiste, lecz ukazujące perfidną premedytację autora Sąsiadów w szkalowaniu całej społeczności – tu, Wojciech Sumliński z Tomaszem Budzyńskim i ich Powrót do Jedwabnego. Ale i tak, kto mógł i chciał, dostrzegł, że praca Jana Grossa okazała się sukcesem finansowym. Stąd post-jedwabieńskie Klondike i wysyp całego szeregu prac i dzieł na temat: Nasza klasa Tadeusza Słobodzianka, Pokłosie Władysława Pasikowskiego, My z Jedwabnego Anny Bikont, itp., itd. Do fałszywego obrazu pogromu w Jedwabnem przyłożył rękę Instytut Pamięci Narodowej, powołany w końcu m. in. do tego, aby prostować kłamstwa historyczne.
Oczywiście, i teraz weźmy głęboki oddech: ewidentne kłamstwa o sprawcach zbrodni w Jedwabnem zbulwersowały kolejnych polskich autorów – pojawiły się i pojawią w najbliższym czasie (w czerwcu, właśnie przed lipcową okrągłą rocznicą) książki dokumentujące całość mordu w Jedwabnem latem 1941. (Nie należy oczywiście zapominać o polskich badaczach i reporterach mieszkających za granicą – choćby prof. Marek Jan Chodakiewicz z USA, Elżbieta i Wacław Kujbidowie z Kanady ze swym dokumentem Jedwabne – świadek historii, i dalej…
Warto tutaj zauważyć, że w wielu wypadkach materiały zawieszone w necie są niedostępne, pokiereszowane tak jakby szczególnie im się coś złego przydarzyło.)
Taką analizą na sucho w oparciu o dostępne dokumenty jest praca Marka Kamińskiego – Zamiast ekshumacji. Czekamy też w czerwcu na premierę filmu zespołu kierowanego właśnie przez Wojciecha Sumlińskiego – Powrót do Jedwabnego. Pojawia się tam, na przykład, wypowiedź Normana Finkelsteina – autora klasycznego już eseju o tym jak można monetyzować tragiczne wydarzenia historyczne.
Dziełem, które dotrze – ba musi, bo zastosowano tutaj cały aparat metodologiczny i jeśli na świecie pozostały jakieś kręgi naukowe poza postmodernistycznym dyktatem – jest dwutomowe wydanie Jedwabne. Historia Prawdziwa pod redakcją dra Tomasza Sommera. Dr Sommer podszedł do zagadnienia mordu w Jedwabnem z całą powagą i ostrożnością zarazem. Analiza zawarta w tej książce (jak widać choćby przytaczanych fragmentów w różnych wystąpieniach i filmach: https://nczas.com/2021/06/06/
Zespół dra Sommersa podjął się analizy zdarzeń politycznych, ich chronologią, powiązaniami różnych „bohaterów” i animatorów akcji, skutkami tych przedsięwzięć, zastosowanymi narzędziami (per fas et nefas) – wszystko, co składa się na współczesny image, jego konotacje i konsekwencje płynące z hasła JEDWABNE. Niewątpliwie przyspieszenia dochodzenia do prawdy nada również wyrok Sądu w Białymstoku, który faktycznie otwiera wszelkie archiwa z dokumentami powiązanymi z wydarzeniami w Jedwabnem 1941. Dr Tomasz Sommer twierdzi, że na ponad 2000 stronach opus magna pod jego redakcją odpowiada na takie pytania:
Czy Żydów w Jedwabnem spalili Polacy?
Czy śledztwo IPN-u w sprawie Jedwabnego prowadzone przez prok. R. Ignatiewa było rzetelne i dogłębne?
Kim był Hermann Schaper, który dowodził jednostką SS wskazywaną jako sprawczą w zbrodni Jedwabnem?
Czy w Jedwabnem w ogóle przeprowadzono ekshumacje?
Czy na miejscu zbrodni znaleziono łuski i czy prokurator Ignatiew trafnie ocenił ich pochodzenie?
Czy żydowscy świadkowie zbrodni w ogóle byli na miejscu jej popełnienia?
Odpowiedzi na podobne pytania widziałem i próbowano je wyjaśniać już wcześniej. Czym innym jednak jest praca zawodowego historyka (kręgi nauki anglosaskiej i ich klientela często ignorują profesjonalne prace spoza ich świata) od reportażu czy czymś podobnym. Istnieje (a może, patrząc na rozwój w naukach medycznych hucpy z wirusem nr 19 – istniała) granica ignorancji i gry w zaparte. Niewątpliwie pojawia się nowa jakość w ocenie zdarzeń z lata 1941 w podlaskim miasteczku, a polaryzacja prawd niesionych nawet przez giętkich ignorantów ma swoje granice tolerancji.
Grupa dra Tomasza Sommera dochodzi do rewelacyjnych wniosków. Odkrywa – dotąd jedynie będących pośrednimi insynuacjami bez aparatu naukowego i wyłożonych na stół dowodów – zmowę polityków i decydentów naukowych, którzy byli powiązani ze sprawą śledztwa w Jedwabnem. To Leon Kieres – ówczesny szef Instytutu Pamięci Narodowej (8 czerwca 2000 – 22 grudnia 2005) zdecydował o kierunku i zakresie badań w Jedwabnem, zanim w ogóle kwestia badań archeologicznych pojawiła się w zasięgu wiedzy opinii publicznej RP.
Inaczej; wina – przypisana Polakom-sąsiadom zbrodnia – została objawiona zanim rozpoczęły się badania archeologiczne, zanim publiczność dowiedziała się o Jedwabnem. Winę Polaków „ustalono”. Tak zdecydowano w dialogu poza granicami Polski (w dywagacjach dra Sommera pojawia się dwójka bezimiennych polityków).
Dr Sommer cytuje przecieki do prasy i do innych źródeł, w których niczym pomyłki freudowskie pojawiają się informacje na temat rozwiązania ostatecznego akcji Jedwabne. Pojawiają się nazwiska Lecha Kaczyńskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, Leona Kieresa. prymasa Józefa Glempa. Hipotezę tę, według słów dra Sommersa, potwierdza ścisła korelacja czasowa różnych decyzji, zaniechań i postępowań związanych ze sprawą Jedwabnego. Bo nie chodziło tu jedynie o samo śledztwo. Tak mówi dr Tomasz Sommer w „przedmowach” do Jedwabne. Historia Prawdziwa i niewątpliwie zdaje sobie sprawę z konsekwencji swoich słów.
Dzisiaj, pan Leon Kieres zasiada jako sędzia Trybunału Konstytucyjnego RP. W tym kontekście nie należy zapominać, że profesor Kieres był przełożonym Jana Żaryna (pracował w IPN od 2000 roku) i że w tym czasie trwała również akcja zabijania wiedzy, pamięci o KL Warschau i jego 200 000 polskich ofiar. Sędzia Maria Trzcińska – dokumentowała zbrodnie na warszawskich Polakach w KL Warschau – aż do swojej tajemniczej śmierci wspominała te dwa nazwiska decydentów IPN – ludzi przeszkadzających w jej pracy.
Z zebranej dokumentacji wypełza prawda zwykłego ketmanu. Instytucja ta wielokrotnie jest ukazana w filmach fundowanych przez Ojca Dyrektora (Mojżesz, Ziemia Obiecana) nauczających o zwyczajach ludów zamieszkujących zachodnie tereny Azji. Chwała Ojcu Tadeuszowi, ale czy ta filozofia dnia codziennego tamtejszych ludów – tak hermetyczna dla nie należących do plemienia – dotrze na czas do świadomości dzisiejszych Słowian nad Wisłą?
Przykład krótkiej historii Ukrainy niech będzie wzorcem. Obserwacje tytułów w dzisiejszych dziennikach nie napawają optymizmem. Oczywiście prawie wszyscy zdają sobie sprawę, że kimś innym byli w II RP nasi byli współobywatele obchodzący szabat, kimś innym przesiedlani z Ziemi Carów Litwacy, kimś innym pruscy patrioci o korzeniach aszkenazyjskich czy sefardyjskich.
Warto tu przypomnieć sobie o rzeczywistym wymiarze polskiego frankizmu (pamiętajmy, że polska noblistka „okutała w bawełnę” twórcę tegoż ruchu czyniąc go bardziej do zaakceptowania aniżeli śp. Jeffreya Epsteina) – powszechnie jest mało znany i uważa się go za temat niebezpieczny.
Przed Rzecząpospolitą podobne kłopoty miało Królestwo Hiszpanii z tzw. maranos. Książę Józef Tyszkiewicz, autor opublikowanej w Warszawie w 1929 roku, Inkwizycji hiszpańskiej, znajdował analogie wydarzeń z przeszłości z tymi obserwowanymi współcześnie. Mimo upływu kilkudziesięciu lat modus operandi, wydaje się, pozostaje niezmienny.
Powtarzam, mamy do czynienia ze zjawiskiem ketmanu. Po drodze nazywano je w historii „piątą kolumną”.
Może Jerzy Lutowski w „Szkole dobroczyńców” stara się coś tam wyjaśnić, usprawiedliwić, ale dobrze by czasami powrócić do zerojedynkowych ocen, do biblijnego tak-tak, nie-nie. Ojciec Dyrektor mógłby w tym nawet pomóc.
A przecież gorzkie wiersze Jacka Kaczmarskiego („Na samym rogu tej starej mapy”) śpiewane później na scenie przez Mirka Polatyńskiego budziły niepokój, gorycz widowni. Jak ta historia powtarza się. I co?
Dlatego kategorie „prawo”, „demokracja”, „sprawiedliwość”, mają ideologiczną woń. Kraj faktycznie będący w stanie wojny (choć nie tej gorącej) jest poddawany różnym doświadczeniom. Proste stwierdzenie, że wrogiem jest tylko bolszewizm nie wyjaśnia, a raczej zaciemnia skomplikowaną sytuację Polski, w Polsce i o Polsce. Tu równie ̋ historia powiela swoje doświadczonej kurtyzany oblicze.
Zawołanie: „Myśl samodzielnie”, jest jak najbardziej aktualne. Patos czyni nas podatnymi na manipulację. Warto o tym pamiętać przed kolejnym tokowaniem o Jedwabnem.
WJD
PS. Jeszcze wspomnę o sytuacji związanej z hasłem Jedwabne, której byłem zarówno świadkiem i uczestnikiem. Miało to miejsce w Kanadzie. W kilku miejscach autorzy prasy polonijnej starali się pokazać nieścisłości, błędy w popychanym marketingowo paszkwilu Jana Grossa Neighbors. Profesor Jan Chodakiewicz pomógł mi przedstawić rozszerzoną bibliografię do hasła Jedwabne. To były źródła, których nie dostrzegł profesor z Princeton.
0Ostatecznie – ale o tym „poprzednim życiu” dowiedziałem się wiele lat później – konfidentka tajnej policji politycznej peerel (pseudonim „Maria”) zmieszała mnie z błotem na łamach gazety, którą prowadziła – posądzono mnie, że zbliżam się do postawy antys… (a bad word).
Po jej publikacji wiele drzwi dotychczasowych znajomych zostało przede mną zamknięte. Pismo, które prowadziłem zostało ogołocone z ogłoszeniodawców. I niemałą rolę w tym całym przedsięwzięciu miała rodzima placówka dyplomatyczna…