Epidemia COVID-19 uniemożliwiła kontynuację dorocznych regat o Puchar Niepodległej w latach 2020 i 2021. Z inicjatywy Konsulatu Generalnego RP w Toronto, w imię kontynuacji tradycji tych regat ustanowionych dla upamiętnienia odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku w tym roku Puchar Niepodległej został wręczony za najlepsze osiągnięcie żeglarskie w okresie 2019–2021.
Decyzją Zarządu Polsko-Kanadyjskiego Jacht Klubu w Toronto „Biały Żagiel ” Pucharem Niepodległej 2021 został nagrodzony Leszek Stankiewicz za etapowy rejs wokół Ameryki Południowej 2019- 2021. Uroczystość miała odbyć się w ogrodach jednak nadchodząca burza zmusiła do wejścia wewnątrz, gdzie uświetnił ją szantami zespół Szanty, Szanty and all that Jazz
Sylwetkę nagrodzonego przedstawił Adam Korzeniowski Komandor Polsko-Kanadyjskiego Klubu Jachtowego „Biały Żagiel:
– Leszek Stankiewicz, jako nastolatek żeglował po jeziorach mazurskich, później w Kanadzie w 1997 roku kupił pierwszy jacht i wstąpił do naszego jachtklubu. Tym jachtem przepłynął tutaj z Mississaugi przez Bermudy, Karaiby, Kanał Panamski do Australii, w Australii nieszczęśliwie się stało, podczas cyklonu ten jacht zatonął, ale Leszek się nie poddawał kupił drugi jacht i tym jachtem postanowił opłynąć Amerykę Południową.
Ten rejs zaczął się w 2019 roku, przypłynął z Karaibów przez Kanał Panamski, Galapagos na Wyspy Wielkanocne. Miałem przyjemność płynąć z nim z Wyspy Wielkanocnej do Patagonii no i później dopłynął na Cape Horn, bardzo blisko Cape Horn, Puerto Williams i tam łódka została, aby kontynuować po paru miesiącach podróż, ale niestety Covid zastał go tutaj w Kanadzie, wszystko się przesunęło w czasie, ale w jakiś sposób potrafił dojechać tam, potrafił tę podróż kontynuować
Leszek Stankiewicz: Głównym celem tego rejsu było przepłynięcie Patagonii, to było moim marzeniem, od wielu lat, myślę, że nie tylko moim. Są dwie drogi żeby tam dopłynąć; przez Pacyfik okrężna dłuższa, ale z pomocą wiatrów i prądów, albo Atlantykiem co niestety naraża na płynięcie pod prąd i pod wiatr przynajmniej przez kilka tysięcy mil. Oczywiście wybrałem tę przez Pacyfik. (…)
Patagonia to są kanały, odcinek około 1300 mil to jest labirynt wysepek, fiordów, które wrzynają się w stały ląd, gdzie na końcu zawsze jest jakiś lodowiec, spływający prosto do wody. To są tysiące wodospadów, które po drodze się mija, wielkie szczyty Andów sięgające niemal nieba. Jest to raj dla ludzi, którzy kochają dziką jeszcze nieskażoną przyrodę.
Ale jest i oczywiście cena, żeby tam pływać nie jest to takie proste. Utrudnieniem jest przede wszystkim ten surowy klimat. W ciągu 1 dnia mogą nastąpić cztery pory roku, powiedzmy w bezwietrzny słoneczny dzień, nagle przychodzi śnieg, grad, huraganowe wiatry – tak że jest to ten problem, który odstrasza wielu.
Jeśli chodzi o nawigację, sprawia ona dużo problemów ponieważ zczarterowane są tylko główne kanały i oznakowane, a te boczne kanały nie mają podanych żadnych głębokości. Zatoki, do których się wpływa, żeby na noc zakotwiczyć, bo tam się nocą nie pływa mają wiele niebezpieczeństw, przede wszystkim, nawet jeśli się jest w zacisznej zatoce, osłoniętej od silnych wiatrów to są tzw. wiatry spadowe. Zatoka jest osłonięta wysokimi górami i przy silnych wiatrach nagle wiatry spadowy sięgają nawet do 100 węzłów. Dlatego jacht, mimo że jest rzucona kotwica, musi być przymocowany linami do brzegu z jednej i z drugiej strony, bo nigdy nie wiadomo. Dwa razy mieliśmy wypadek, że kotwica puściła i nas zniosło na skały, musieliśmy walczyć, wyrzucać drugą kotwicę ściągać się, na szczęście udało nam się zejść.
Dopłynęliśmy do Puerto Williams i tam skorzystaliśmy z oferty wzięcia udziału w regatach na Horn. Zgłosiło się, o ile dobrze pamiętam, około 20 łódek; ze Stanów, większość miejscowych, my jako kanadyjska, polska załoga – nawet tam jest zdjęcie, że dla nas wywiesili i kanadyjską i polską flagę – w tych regatach zajęliśmy pierwsze miejsce w swojej grupie, tych cruisers, a łącznie, ogólnie trzecie miejsce. Tam na zdjęciach widać, że dostaliśmy piękną statuetkę, imitację monumentu, który jest na Horn.
No i później jacht tam został, wszyscy się rozjechali do domów, ja miałem bilet powrotny za trzy tygodnie, ale 2 dni przed wylotem Chile zamknęło granice; jacht został na rok czasu.
Przez ten rok w lutym udało mi się załatwić pozwolenie, żeby dolecieć do Chile, zabrać jacht i płynąć dalej. Znajoma, która później ze mną płynęła stale mieszka w Santiago, bardzo dużo nam pomogła, bo te wszystkie listy do rządu musiały być po hiszpańsku.
Józka tu nie ma, Józek ze mną poleciał z zamiarem, że będzie płynął do końca, pomógł mi przygotować łódkę, ale niestety miał sytuację awaryjną w domu i musiał wracać, tak że ja zostałem, z Wendy; puściliśmy ogłoszenie, znalazła się miejscowa para, która, bez doświadczenia, ale chciała płynąć, powiedziałem ok, uważałem, że jak autopilot działa wystarczy, jak osoba siedzi, rozgląda się ogląda horyzont czy coś nie nadpływa.
Niestety autopilot wysiadł na drugi dzień, ale ta grupa spisała się na medal, ten chłopak, Cezar ma na imię, jest moim bohaterem, bo nauczył się sterować bardzo szybko i w wielu sytuacjach, dziewczyny trochę chorowały, myśmy stali przy sterze, ja patrzyłem na jego twarz, jak stał za sterem, nie było widać żadnej paniki, a naprawdę warunki były nieciekawe.
Sterował spokojnie, od czasu do czasu, jak musiał wymiotować, to prosił żebym wziął ster i widać było to zaufanie, że kapitan wie co robi i że wyjdziemy z tego. Kończąc chciałbym podziękować przede wszystkim załodze, która brała udział od od Panamy przez Galapagos, Adam wsiadł na Wyspie Wielkanocnej bardzo mi pomógł doprowadzić do Chile, wielkie dzięki przekaż Tosiek, Waldkowi Matuszewskiemu, który płynął przez Patagonię i dzięki jego doświadczeniu, dobremu humorowi zawsze budował tę atmosferę. Tak przetrzymaliśmy tę drogę, a to był naprawdę ciężki kawałek, zimno, wilgotno, ale daliśmy radę.
Chciałem podziękować również dwóm kolegom Wojtkowi i Piotrowi, którzy podawali mi pogodę, Piotr był na Morzu Śródziemnym, a Wojtek w Toronto, miałem 6 h różnicy podawali mi pogodę 2,3,4 razy dziennie nawet. Uchronili mnie przed dużym sztormem, który się tworzył w okolicach Buenos Aires i Urugwaju wiatry były tam do 70 węzłów, ostrzegli mnie w porę, musiałem się cofnąć sto mil, zostać na dryfie, przeczekać 2 dni i żeśmy popłynęli już do Urugwaju. Dlaczego nas tam przyjęli, a dlatego, że kapitan złamał żebro po drodze, tylko z powodów ściśle medycznych mogliśmy zatrzymać się, wszystkie kraje były zamknięte, Argentyna, nawet, jeśli miało się jakieś problemy z jachtem, czy zdrowotne, nie przyjmowali w ogóle, mieliśmy szczęście w nieszczęściu.
Szczególne podziękowania należą się mojej żonie Zofii.
Plany mam takie, że może w końcu sierpnia września, uda się dolecieć tam i kontynuować z Urugwaju przez Brazylię. Chcemy się zatrzymać we francuskiej Gujanie, tam wpłynąć w rzeki, podobno są cudowne widoki, a potem Karaiby i Floryda.
Konsul Krzysztof Grzelczyk: Dziękuję za przyjęcie zaproszenia, dawno się nie spotykaliśmy, a tutaj to już w ogóle. Kilka lat temu, jak Państwo pamiętają, wyszliśmy z taką inicjatywą pod nazwą „Regaty o Puchar Niepodległej”.
Udało się nam dwie edycje zorganizować z sukcesem, po kilkanaście załóg każdego roku wzięło udział, no ale potem przyszły czasy zmagania się z cowidem no i musieliśmy tę imprezę zawiesić. Nie chcemy dalej z tym czekać, mimo że ze zorganizowaniem regat w dalszym ciągu są kłopoty, postanowiliśmy wrócić do – wydaje mi się – dobrej idei Pucharu Niepodległej, bo przecież co roku obchodzimy Święto Odzyskania Niepodległości i na kilka miesięcy przed tym świętem ten Puchar Niepodległej chcemy dalej wręczać czy to zwycięzcy regat czy, tak jak w tym roku, żeglarzowi, który ma na koncie szczególne osiągnięcia.
Jest mi bardzo miło, zwłaszcza po wysłuchaniu tej pięknej historii gratuluję tego osiągnięcia i takich wspaniałych przygód.
•••
Rozmawiamy z kpt. Leszkiem Stankiewiczem
– Jak Pan do tego doprowadził, że kupił jacht, jak Pan to zorganizował, kim Pan jest na co dzień poza żeglarstwem?
Leszek Stankiewicz: Wykształcenie mam z Polski inżynier budowlany, tutaj miałem swoją firmę Dynamics Constructions, jestem na emeryturze, tak że czasu jest sporo chociaż mamy 7 wnuków i też czas zajmują, ale skoro jest jacht, no to musi być czas.
– Od kiedy jest jacht?
– Pierwszy jacht był kupiony w 1997 roku, został uszkodzony i zatopiony podczas cyklonu w Australii i po paru latach – na szczęście ubezpieczyliśmy jacht – dostaliśmy pieniądze, tak że były pieniądze na następny jacht, który kupiłem w 2014 r. i po małej przeróbce nadawał się już do pływania.
Spędziliśmy kilka lat z żoną na Bahamach, Karaibach i w 2019 przyszła pora na rejs życia, bo to tak siedziało w głowie przez długie lata
– Ile to kosztuje, gdy rozmawiałem z kapitanem Ludomirem Mączką, on mówił, że w dawnych czasach można było żyć praktycznie z podwożenia ludzi jachtem w różnych okolicznościach, ale potem to się robiło coraz droższe. Czy można się tak porwać, żeby na emeryturze żyć na jachcie, zostać na jachcie?
– Oczywiście że można, koszty są, to nie ma co ukrywać, bo nawet jeśli się nie stoi w marinach są koszty odprawy, niektóre kraje, jak Australia na przykład, liczą sobie około 200 dol.; trafi się w godzinach nieurzędowych 100% więcej. Generalnie przyjmuje się, że jeśli jacht kosztuje 100 000 dol. to 10% rocznie kosztuje utrzymanie jachtu. Części, paliwo i tak dalej.
– Zaczęliśmy rozmawiać o głównych niebezpieczeństwach, kontenery, co jeszcze na morzu jest teraz takie szczególnie złe, na co trzeba zwracać uwagę, dawniej mówiono o piratach w niektórych rejonach, jak to jest?
– Piractwo ciągle istnieje, w tej chwili, jak ja będę płynął od Urugwaju, Wenezuela jest dość groźna i tam ciągle są jakieś ataki, nawet Trynidad; niektórzy tam płyną, żeby zostawić jacht, ale to się zmienia, Trynidad nie jest taki ciekawy, chociaż piractwo wszędzie jest, na Karaibach też się zdarza, pamiętam w 2005 roku byliśmy w St.Thomas, wiadomo, że jak dopływa się dinghi to trzeba łańcuchem przywiązać kłódkę nałożyć, nie mogli ukraść to przebili nożem tak że ledwo dopłynąłem do jachtu, żeby posklejać. Są rejony, w których piractwo istnieje ciągle. Morze Południowochińskie, Somalia ciągle jest niebezpieczna.Tam ludzie pływają w konwojach, jeśli chcą dostać się z Oceanu Indyjskiego na Morze Czerwone, grupują się.
– Te kontenery dzisiaj to nadal jest zagrożenie?
– Na pewno jest, bo w czasie sztormów…
– Pan miał dużo przypadków?
– Żadnego, ale tak jak wspomniałem, mój przyjaciel Amerykanin, którego poznaliśmy na St. Thomas miał wypadek i stracił jacht, bo nadział się na kontener, w biały dzień, bo go nie widać, to dosłownie może 10 cm nad powierzchnią wody wystaje, a jak jest fala to w ogóle tego nie widać, a w w nocy, to już przepadło.
Moim zdaniem, nie jakieś wielkie fale, ludzie nie wytrzymują. Jachty przetrzymują największe sztormy, ale ludzie nie wytrzymują idą do tratw ratunkowych. Jacht się potem znajduje, gdzieś się kołysze na morzu, a ludzi nie ma.
– Odporność psychiczna się liczy?
– Dokładnie.
– A syndrom ekspedycyjny? Pan pływał z różnymi załogami; z ludźmi bliskimi, ale też z ludźmi z ogłoszenia, przypadkowymi, jak to jest z załogą, po jakim czasie można stwierdzić, że załoga już jest dotarta?
– To można stwierdzić już po paru ruchach, jak linę wiąże, jak zakłada na kabestan, to już widać, tego nie trzeba mówić, ale widać jak ktoś steruje, czy potrafi utrzymać kurs według kompasu – podstawowe sprawy. Teraz miałem załogę zupełnie surową, która nie miała żadnych doświadczeń złych czy dobrych i dla mnie to była najlepsza załoga.
Najgorsi są pseudo-żeglarze, którzy coś tam liznęli i nie daj Boże zwróci się im uwagę, że coś nie tak robią, obrażają się i rejs jest z głowy, bo atmosfery nie ma.
– Właśnie co jest najważniejsze dla tej atmosfery; żeby ludzie dobrze gotowali, opowiadali dowcipy, śpiewali szanty?
– Jedzenie, właśnie szanty, bardzo pomocne.
– Panie Kapitanie, życzę stopy wody pod kilem i tak się zastanawiam, kiedy Pan w ogóle osiądzie na lądzie, czy będzie taki moment?
– Moja żona, by chciała, ale mamy jacht, mamy 7 wnuków, żona lubi z nimi przebywać, a czas na jachcie uważa za najlepszy, spokojne wyizolowanie od tego szaleństwa świata, telewizji, nie ma żadnej korespondencji, mimo że ciężkie warunki czasem są, ale głowa jest wolna.
– Czyli najlepsze miejsce do wychowania wnuków?
– Perfekt!
rozmawiał Andrzej Kumor