I tak się stało. Po bezsennej nocy spędzonej w hotelu niedaleko dworca, Tadek wyjechał pociągiem do Berlina i dalej do Kolonii, a Tereska zabrała się tramwajem na Dworzec Warszawa Główna, a stamtąd przez Skarżysko i Rzeszów do Zagórza, skąd PKS dowiózł ją do rodzinnego Dorniewa.
Była już późna wiosna i Podkarpacie kwitło i śmiało się ciepłymi dniami, buczeniem chrabąszczy i nadchodzącym latem. Tereska jechała PKS-em ze ściśniętym sercem i gardłem.
Tak krótko byli ze sobą! Tak przerażająco krótko! A teraz nie wiadomo co dalej? Może lepiej trzeba się było zgodzić na tą wojskową jednostkę? – myślała gorączkowo.
-Ale w takiej sytuacji też byliby rozłączeni – odpowiadała sobie – a do tego jak on by to przetrwał?!
W Dorniewie nikt nie wiedział, że ma przyjechać i nawet było trochę zdziwionych min, że przyjechała sama, bez męża, ale powiedziała, że mąż pracuje, a ona przyjechała tylko na parę dni zobaczyć rodziców.
Zaraz też ktoś coś szepnął, że może jest w ciąży, albo że może rozstała się z Tadkiem, albo że jej ta Warszawa bokiem wyszła i wróciła do mamy…
Zwykłe plotki, domysły i niestworzone głupstwa powtarzane bez sensu i bez umiaru.
Te głosy dotarły do wszystkich i już na drugi dzień, pan magister Frey, przy okazji swojego spaceru, zaszedł do Kowalczuków. Oprócz Tereski i jej rodziców zastał tam też spłakaną już Wiktę Pawlinę.
Na drugi dzień spotkali się u państwa Freyów. Przyszedł też pan Dornicki.
Po dłuższej rozmowie, pan Frey powiedział tak:
-Ty Tereniu, wracaj do Warszawy i dalej chodź do swojej szkoły. Będziesz mieszkała i jadła u moich znajomych, którzy mieszkają na Kruczej, a więc niedaleko. Złożysz podanie o paszport, ale nie od razu, bo musisz mieć zaproszenie. Powiem ci co napisać. Zaproszenie dostaniesz z Belgii, od mojego brata. To trochę potrwa, ale musimy się uzbroić w cierpliwość.
-Na razie zostaniesz tu parę dni, a potem dam ci list do moich znajomych i pojedziesz. Będę ci też dawał nieduże stypendium. Miejmy nadzieję, że już na Boże Narodzenie będziecie razem.
Wszyscy się uspokoili i nawet Wikta przestała chlipać, bo rzeczywiście głos pana Freya był tak uspokajający i rzeczowy, że Tereska zaczęła się nawet sobie dziwić, dlaczego się tak zamartwiała.
Inna rzecz, że było się czym martwić, bo pomimo jasnego i pocieszającego planu pana Freya, sprawa daleka była od rozwiązania.
Tereska wróciła do Warszawy, zdała egzaminy i została zapisana na drugi rok ,a potem wróciła na wakacje do Dorniewa.
W sierpniu otrzymała dużą kopertę z Belgii z zaproszeniem do odwiedzenia pana Augusta Freya, starszego brata pana magistra.
Zaraz potem, Tereska złożyła je w rzeszowskim biurze paszportowym wraz ze starannie wypełnionym podaniem o paszport.
Akurat w tym samym czasie przyszła kolorowa kartka pocztowa z Monachium.
Tuż przed rozstaniem w przydworcowym hotelu, gdy Tadek wychodził na Gdański do paryskiego pociągu, a Tereska miała jechać na Dworzec Główny i kupić bilet do Zagórza umówili się, że Tadek nie będzie do niej wysyłał informacji. W każdym razie nie od razu.
-Jak już tam dojedziesz, to tylko wyślij kartkę. Nic nie pisz, tylko wyślij kartkę. Ale koniecznie! Będę wiedziała, że jesteś w porządku.
Tak więc Tadek pojechał, ale przez pierwsze parę tygodni była cisza i nic nie przychodziło.
A Tereska ginęła z niepokoju. Mama i Wikta uspokajały ją jak umiały, ale ta cisza była nie do zniesienia. Codziennie wypatrywała listonosza i codziennie przeżywała rozczarowanie. Chciała telefonować, ale nie wiedziała gdzie. Bała się pytać w informacji o numer Stefana Kula w Kolonii, ale w końcu wzięła na odwagę, poszła na pocztę i zapytała. Ku swojej radości telefonistka bez żadnych pytań zadzwoniła na międzynarodową i bez trudności dostała numer.
Teresce aż zaschło w gardle. Poprosiła o połączenie. Po dłuższej chwili została poproszona do budki telefonicznej i drżącym ze wzruszenia i niepokoju głosem poprosiła o pana Stefana Kula.
-Tu Kul, słucham?
Ale okazało się, że Tadka nie ma. Stefan zapewnił ją słabym głosem, że jak syn się zjawi, to na pewno da znać.
-To Tadek jest żonaty? – zapytał.
-Tak proszę pana. Już półtora roku jak jesteśmy po ślubie.
-No to cieszę się bardzo i gratuluję. Widzisz, ja jestem bardzo chory, chodzić już nie mogę…To bardzo dobrze, że Tadek przyjeżdża…Naturalnie, że da ci znać jak przyjedzie. Gdzie ma dzwonić?
Ale akurat na to Tereska nie wiedziała co odpowiedzieć, bo rodzice nie mieli telefonu. Powiedziała więc, żeby jak tylko przyjedzie wysłał do niej kartkę.
-On już będzie wiedział – dodała – tak się umówiliśmy.
Ta rozmowa przyniosła jednak więcej złego niż dobrego, bo Tereska zaczęła sobie wyobrażać okropności, że Tadka znowu cofnięto z granicy, że jest w jakiejś „strasznej” jednostce wojskowej, gdzie męczą go i prześladują i temu podobne.
Tymczasem, sprawy z wyjazdem Tadka z Kraju miały się jeszcze inaczej niż przewidywali. Najpierw, po wyjeździe z Warszawy poczuł wreszcie ulgę. Cały czas myślał o Teresce, ale uspokojała go myśl, że pojechała do Dorniewa, do rodziców i co by nie powiedzieć, władze nic do niej nie mają. Jasne, że mogą jej utrudniać, ale miał jakąś dziwną, niczym nie popartą, pewność, że ich rozłąka nie będzie długa i spotkają się już na Zachodzie.
Od razu też zaczął myśleć, jak będzie załatawiał dla niej zaproszenie, kto je wystawi, może ojciec, a może ktoś inny. Myślał trochę o Mili, która podczas jego wcześniejszego pobytu w Kolonii pokazywała mu miasto. Byli wtedy prawie dziećmi. Pewnie już wyszła za mąż, a może nie…Potem zorientował się, że coś za dużo o niej myśli, więc żachnął się i powrócił do myśli o żonie.
Był zmęczony nerwowo. ale czuł, że w miarę podróży to zmęczenie opuszcza go i daje miejsce miłemu odprężeniu. W pewnym momencie pociąg zatrzymał się na małej stacyjce za Poznaniem. Nawet nie sądził, że międzynarodowy pociąg zatrzymuje się w takich miejscach.
Postój przedłużał się. Tadek patrzył nerwowo przez okno. Nagle ogarnął go potworny strach, że znowu powtarza się to co przechodził już dwukrotnie. Jak zaszczute zwierzę patrzył na drzwi przedziału czekając na pojawienie się patrolu milicji albo żandarmów czy WPO-u, który zatrzyma go, zabierze dokument wyjazdowy i zawróci do Warszawy.
Nerwy miał napięte do ostateczności, gdy drzwi faktycznie się otworzyły i zamiast spodziewanego patrolu wszedł młody człowiek.
-Czy mogę tu usiąść – zapytał – mam miejsce w przedziale dla palących, a tam taki dym, że oddychać nie można.
-Proszę – powiedział Tadek.
Młody człowiek nazywał się Henio Stein i był studentem, który wyjeżdżał na taki sam dokument jak ten Tadka. Wyrzucony z Uniwersytetu Warszawskiego, oskarżony o przynależność do tak zwanych „komandosów”, dostał propozycję wyjazdu i nie zastanawiał się ani chwili. Jego rodzice mieli wyjechać za parę dni. Jak to się mówiło „na pochodzenie”.
Wejście Henia sprawiło, że Tadek aż osłabł z radości, że to nie patrol. Uśmiechał się blado i drżał na całym ciele.
-Nie wie pan dlaczego stoimy? -zapytał.
-Jaki „pan”, Heniek jestem! A stoimy pewnie dlatego, że zaczęły się te wielkie wojskowe manewry „Szumawa”, o których tak trąbią w radiu. Nie słyszałeś? Konduktor mówił, że musimy przepuścić jakiś wojskowy pociąg, więc czekamy.
-Tak, o manewrach czytałem w gazetach, ale nie wiedziałem, że to tu.
-Nie, nie tu. Chyba jadą z Okręgu Pomorskiego na południe do Cieszyna, bo wiesz, że Czechosłowacja chce się zerwać z tego naszego „raju”?
Po chwili popatrzył uważniej na Tadka i spytał:
-A gdzie ty studiowałeś? Na uniwerku chyba nie, bo byśmy się znali…Na Polibudzie?
I wtedy Tadek powiedział coś czego może nie powinien był mówić, ale co zadecydowało o wielu nadchodzących wydarzeniach.
-W Szkole Językowej MSW-u – powiedział niewyobrażalnie naiwnie.
Heniek popatrzył na niego z dziwnym półuśmiechem i powiedział:
-Żartujesz, co? Nie wygłupiaj się!
To co potem nastąpiło trudne jest do opisania, bo Henio Stein zjeżył się, zamilkł i nastała cisza.
Ale Tadek zebrał się w sobie i powoli, powoli zaczął wyjaśniać. Henio nic nie mówił. Patrzył podejrzliwie, czasem z lekko drwiącym uśmieszkiem. A Tadek opowiadał. Czuł, że nie ma nic do stracenia, bo ostatecznie co mu ten wyjeżdżający, czy raczej wypędzany student mógł zrobić. Zresztą było mu wszystko jedno. Nareszcie mógł powiedzieć szczerze o swoim bólu, niepokojach i rozterkach.
Czuł się tak jak wtedy, w pierwszych miesiącach przyjaźni z Leonem Semko, gdy pili piwo i jedli flaki u „Flisa” na Marszałkowskiej.
Poczuł przemożną potrzebę opowiedzenia o sobie, o swoich wyborach, marzeniach, wahaniach. W pewnym momencie zapomniał nawet do kogo mówi i dlaczego. Bez żadnego przygotowania i nawet jakoś bezwiednie mówił o rzeczach, o których, za wyjątkiem Tereski, nie mówił nikomu.
W miarę tego jak mówił nie zauważył, że zrobiło się już ciemno i powoli dojeżdżają do wielkiej granicy pomiędzy dwoma światami. Pociąg zwolnił i wreszcie stanął. Dojechali do Żelaznej Kurtyny.
Przez okno widać było żołnierzy z wielkimi psami na smyczach idących wzdłuż pociągu. Nieopodal, w jasnej, lipcowej nocy majaczyły wieże wartownicze, a tuż przed nimi zasieki z kolczastego drutu, pokracznych, betonowych tójnogów i masywnych bloków.
Trwała kontrola paszportowa. Wagon po wagonie, przedział po przedziale. Sprawdzano pod wagonami, na dachach, zamykano drzwi i ubikacje. Wysokie czapki oficerów przywodziły na myśl postacie ss-manów z czasów wojny.
Tak Tadek jak i Henio skurczyli się i czekali.
Tadek nic już nie mówił. Była cisza, przerywana jedynie hałasem odsuwanych drzwi do kolejnych przedziałów. Zza okien dochodziło szczekanie wartowniczych wilczurów, które nie wiadomo dlaczego brzmi zupełnie inaczej niż poszczekiwanie innych psów.
Pociąg wolno przetoczył się kilkadziesiąt metrów i znowu zatrzymał, a Henio powiedział półgłosem:
-Jesteśmy w pasie ziemi niczyjej…
Chwila przekroczenia granicy pomiędzy Wschodem i Zachodem, czy jak mówiono Żelaznej Kurtyny, mogła być porównywalna tylko z opuszczaniem więziennych murów.
Różni ludzie różnie ją przeżywali. Powitanie Wolnego Świata wyrażało się w głębokim oddechu, w wyciągnięciu butelki szampana czy wódki, entuzjastycznym uścisku dłoni, czy innych wybuchach radości. Wszystkim tym reakcjom towarzyszył zawsze szeroki uśmiech i uczucie ulgi.
Tak też było z Tadkiem i Heniem, którzy w napięciu czekali aż ich pociąg przetoczy się wreszcie przez zasieki, ogromny zaorany pas i szlabany oddzielające dwa światy.
I przetoczył się!
A potem z wolna zaczął przyśpieszać biegu. Za oknami migały światła miasteczek i te światła były inne, bardziej kolorowe, silniejsze, weselsze, niż te w Niemieckiej Republice Demokratycznej, w Polsce, w Czechosłowacji i innych zniewolonych przez Związek Radziecki krajach. To nie były brudne, zakurzone żarówki dyndające gdzieś na drutach i oświetlające skrawek jakiegoś betonu czy muru, na którym zblakłą farbą wymalowane były wzniosłe socjalistyczne hasła. Te światła Wolnego Świata były wesołe, jasne, czystsze i jakby bogatsze. To była Niemiecka Republika Federalna!
I o ile w czasie przejazdu przez wschodnie Niemcy widziało się niekiedy pozostałości wojny, tak tu mijane domy i ulice były czyste, bez ruin i nawet śladu zniszczeń. A przecież to było zaledwie dwadzieścia trzy lata po wojnie!
Zaraz po przekroczeniu granicy Henio odżył i uśmiechnął się szeroko.
-Hurra – krzyknął na całe gardło – jesteśmy wolni!
Minione chwile Tadkowych zwierzeń straciły na znaczeniu. Teraz patrzyli na siebie jak dwaj rozbitkowie, którym udało się uratować z tonącego okrętu. Ale Tadek nie żałował swoich słów i opowiadań, bo miał wrażenie, że oczyściły go i spłukały osad, którym jego sumienie pokryła służba-nauka w strukturach MSW.
Co by nie powiedzieć jednak, wynosił z niej biegłą znajomość dwóch języków i nieco gorszą, ale całkiem poprawną dwóch dalszych, bo oprócz niemieckiego i francuskiego mógł dość łatwo porozumieć się po angielsku i rosyjsku. I to był jego kapitał. Trudny do przecenienia!
Już po wstępnych okrzykach radości po przekroczeniu granicy, Heniowi rozwiązał się język. Tym razem to on się wywnętrzał, opowiadał i w ogóle starał się być szczery, jakby chciał się odwdzięczyć Tadkowi za jego zwierzenia, ale w sumie wszystko to zmierzało w jednym kierunku.
Otóż Henio zaplanował sobie, że zaraz „z marszu”, pojedzie do Monachium, zgłosi się do Radia Wolna Europa i tam zaoferuje swoje wspomnienia przeżyć „zza Żelaznej Kurtyny”.
Tadek słuchał z uwagą, ale im dłużej słuchał, tym jaśniej widział, że Henio nie ma Wolnej Europie wiele do zaoferowania. Miał nawet ogromne wątpliwości czy szefowie Radia w ogóle będą nim zainteresowani.
To bowiem co Henio mówił, było w Tadka odczuciu ogromnie naiwne i nie mógł wyjść ze zdumienia, jak taki ktoś mógł się w ogóle znaleźć w konspiracji i „walczyć o obalenie dyktatury ciemniaków”.
Bo Henio, jakkolwiek niegłupi, oczytany i bardzo „politycznie rozbudzony”, nie miał żadnych specjalnych osiągnięć, które by go predestynowały do miana jakiegoś bojownika o wolność.
Był co prawda zaangażowany w organizowanie zebrań, wygłaszanie półgłosem płomiennych apeli, a nawet w kolportaż tajnych biuletynów, ale to było prawie wszystko. Poza tym napisał dwa artykuły o twórczości Sołżenicyna, których kopie wiózł teraz zaszyte w podszewce wiatrówki.
Nie trzeba było być specjalnie przenikliwym żeby nie zauważyć w tym pewnej młodzieńczej niedojrzałości.
— Tadek – mówił Henio – jedź ze mną! Oni tam takich potrzebują! Byłeś w MSW, w szkole! Będziesz to mógł opowiedzieć! Może nawet na antenie! Tak jak kiedyś Światło!
— Jakie „światło”?
— Aaa, Tadek, to ty nic nie wiesz, że kilkanaście lat temu uciekł na Zachód wyższy oficer UB i potem miał serię audycji w Wolnej Europie? Gdzie ty byłeś???
— Uczyłem się, Heniek. A co do tego radia, to ja nie mam nic do powiedzenia. Wszystko ci powiedziałem i jak widzisz to nie jest aż tak ciekawe. To są takie tam moje wspomnienia.
Henio nie był przekonany, ale dał spokój. Zresztą zbliżali się już do Hannoveru, gdzie ich drogi rozchodziły się, bo Tadek przesiadał się do pociągu idącego do Kolonii, a Henio jechał na południe do Monachium.
Na pożegnanie Henio ponowił zaproszenie do Monachium, a Tadek zgodził się, ale bez cienia przekonania.
— Muszę pobyć z ojcem, bo chory jest i nie widzieliśmy się kawał czasu. Potem zobaczymy, ale nie licz na mnie, bo ja naprawdę nie nadaję się do radia…I właśnie tam, w przerwie pomiędzy pociągami, Tadek – zgodnie z danym Teresce przyrzeczeniem – wysłał do niej pierwszą kartkę pocztową.