Żeby nasza Wiara i tradycja przetrwały,

muszą przetrwać w naszych dzieciach

Książka przygodowa bez brudu i złej symboliki
napisana jako zachęta do obrony Prawdy Wiecznej
Wielkie Tajemnice, ale nie magia
Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Rozdział 16

Przerwana uczta

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Trzy kuzynki szły za końmi królewskimi w stronę niekończącego się stołu, kiedy rozległy się dźwięki trąb ogłaszających początek czegoś ważnego. Po pierwszym titti ri tiiim! przyspieszyli kroku i wchodząc na dziedziniec wiedzieli już na pewno, że nie będzie to zwykła uczta.
Pim bi ri booom! Tą pi ti piiiink! Spinki li mooonk! –  Trąby brzmiały coraz uroczyściej.
– Mówiłam wam, że chyba wszyscy tu będą! – powiedziała Milka, rozglądając się wśród wystrojonego tłumu. Goście podchodzili teraz do stołu ze wszystkich stron. Cały dziedziniec był ich pełen. Większość miała ze sobą małe trójkątne proporce na długich kijach.
Rapiti pooonk! Tunka badaaank! Spinka la paaaank! – przez trąby prawie nie dało się już rozmawiać.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Skąd oni wzięli takie stroje? – szepnęła Julka patrząc na mieszkańców zamku, wyglądających zupełnie inaczej niż zwykle. Wszystkie kobiety miały na sobie długie suknie z dawnych epok i wyglądały w nich uderzająco pięknie.
– To na pewno sprawa Marylii – powiedziała Bajka, myśląc z podziwem o tym, jak królowa to przemyślała i zrealizowała.
– Chyba widziałem panią Barankę ze stada pod lasem! – krzyknął konik w kolorze herbaty bez mleka.
– Owcę – powiedział Biały z tylko jedną szarą łatką, który czuł się chory, jeżeli kogoś nie poprawił.
– Na nazwisko ma Baranka, sama mi mówiła. Owca Baranka.
– Ninka! – Julka pociągnęła za rękaw kobietę z czerwonymi włosami obciętymi w idealną kulkę. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przedstawiła jej kuzynki. – Ty też tutaj?
– Wieść o waszej uczcie błyskawicznie rozeszła się na pobliskie krainy przez sieć rozciągającą się w przestrzeni i w czasie. Tak się składa, że zawsze o tej porze roku odwiedzam te okolice, więc kiedy tylko usłyszałam, przyjechałam od razu.
Słysząc to, Milka podskoczyła w podnieceniu:

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Słuchajcie, to może w takim razie będzie też Talia?
Koniki popatrzyły po sobie niepewnie.
– Możliwe, ale my byśmy jej i tak nie poznali. Ostatni raz widzieliśmy ją, kiedy była dzieckiem – przypominał sobie Szary.
– Kto to jest Talia? – zapytała go Julka cicho, żeby głupio nie wypaść.
– Nie słyszałaś o niej? – Szary zastanawiał się, jak opowiedzieć o Talii w dwóch słowach. – Kiedy ją znaliśmy, znaczy jako dziecko, była prześliczna, delikatna, wrażliwa i nieśmiała.
– A potem?
– Potem kontakt nam się urwał, więc niewiele o niej wiemy.
„Bardzo bym ją chciała poznać“ pomyślała Julka w momencie, kiedy Ciemnobrązowy pociągnął ją za falbanę sukni z okrzykiem:
– Jest Babu!

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Julka obejrzała się w stronę, w którą ją ciągnął. Nie wiedziała oczywiście o projekcie królowej Marylii i o tym, że posłaniec od najlepszego krawca w Królewskim Grodzie Prastarym zdążył w ostatniej chwili. Babu miała na sobie suknię z prawdziwego piasku z plaży, a w każdym razie pokrytą czymś, co go do złudzenia przypominało. Suknia była koloru piaskowego i wydawało się, że jeżeli się jej dotknie, zacznie się przesypywać przez palce. Z bliska na materiale widać było ziarenka piasku. Kolor sukni pięknie podkreślał opaleniznę Babu. Razem z nią szła królowa Marylia w sukni ze śniegu, albo czegoś, co wyglądało dokładnie jak śnieg. Nie zimny, ale miękki i puszysty. Biały i błyszczący. Z bliska widać było na sukni mieniące się miniaturowe gwiazdki śniegu. Królowej Awelii, w sukni z szeleszczących jesiennych liści nie było jeszcze nigdzie widać. Marylia idąc tłumaczyła Babu, że liście na sukni Awelii są żółto-pomarańczowo-czerwone i że nie ma pojęcia z czego zostały zrobione, ale wyglądają jak prawdziwe. Królowa Krystalia nadchodziła właśnie od strony skrzydła zachodniego. Jej suknia wyglądała jak z jasnozielonego futerka, ale z bliska wydawało się, że została uszyta ze świeżej trawy poprzetykanej kwiatami z wiosennej łąki. Między kwiatami błyszczały kropelki porannej rosy. Dziewczynkom nie udało się w tym momencie dopchać do królowych, bo tyle osób z nimi rozmawiało. Poza tym odkryły następną rzecz: między dorosłymi były też inne kuzynki i kuzyni!

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Gabinka zdjęła buty jako pierwsza. Zaraz po niej zrobiły to wszystkie inne dziewczynki, które przybyły na ucztę. Porozumiewały się błyskawicznie. Każda przekazywała informację tym, które znała. Buty ściągały sprawnie i bez wiedzy rodziców. Chodziło oczywiście o to, żeby pokazać lakier na paznokciach u nóg. Niektórzy goście dziwili się, widząc dziewczynki chodzące boso w długich sukniach, ale trawa była tak miękka, że większość pań na obcasach nawet im zazdrościła.

Przy stole ciągnącym się w nieskończoność słychać już było pierwsze rozmowy. Wygrys pomagał gościom znaleźć właściwe karteczki przy nakryciach, a w razie potrzeby dopisywał brakujące. Czuł się doceniony i udawał, że nie wie, że w pewnym rejonie długiego stołu siedzą tylko dzieci i w zasadzie powinien się tam znaleźć. Zauważył też, że koniki usiadły na ławie między dorosłymi. Stał akurat koło Jasnobrązowego, który mówił do siedzącego obok niego eleganckiego starszego pana:
– Chciałbym coś ze sobą zrobić, ale nie wiem co.
– Ja bym pana widział w hipoterapii – poddał natychmiast dystyngowany staruszek.
– Zastanowię się nad tym. Doskwiera mi brak stałego zajęcia. Prawdę mówiąc, źle się bez niego czuję.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Proszę nie przesadzać. Znam takich, którzy przez całe życie bujają się jak małpy na lianach i są z siebie zadowoleni. O pracy nawet nie myślą.
– O, proszę szanownego pana, ale to nie konie. My mamy inne podejście.
Wygrys mimo woli słuchał rozmów toczących się naokoło. Uderzyło go, że nikt nikogo nie obgaduje. Oglądał proporce ustawione za krzesłami gości. Wiele z nich miało na sobie białe orły, które trzepotały na wietrze skrzydłami. W dalszym ciągu nie zamierzał iść do dzieci. Miał żal do dziewczynek, że nie zabrały go ze sobą do stadniny.
– A cóż to tygrysek ma taką minkę smutniutką? – zwrócił się do niego elegancki mężczyzna o wyglądzie czyjegoś wujka. – Chyba coś tygrysek dzisiaj w nie najlepszej foremce?
– Proszę do mnie nie mówić jak do dziecka! – wybuchnął Wygrys bardzo głośno, po czym cicho zaryczał do siebie i wszedł pod stół.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Obrusy rzucały tutaj cień, a wiatr robił przyjemny przeciąg. Wygrys doszedł do końca stołu od strony zamku, kiedy usłyszał, że przybył właśnie Goniec Królewski, żeby zrobić zdjęcie. Goniec miał zamiar przekazywać potem relacje z uczty, jeżdżąc w różne odległe miejsca. Wygrys słyszał, że Goniec Królewski jest zdyszany po długim biegu. Podniósł troszeczkę obrus, bo chciał go zobaczyć. Żeby móc szybko biec, Goniec Królewski nie miał przy sobie żadnego bagażu oprócz aparatu fotograficznego. Uwagę Wygrysa zwróciły jego wygodne buty do kostek. Goniec od razu zabrał się do pracy, czyli związał kilkadziesiąt balonów, których wszędzie było pełno. Przywiązał do nich aparat i w ten sposób zrobił kilkaset zdjęć stołu z lotu ptaka, czasem przyciągając, a czasem poluzowując długą nić. Było kogo fotografować, bo goście zjechali się licznie. Niektórzy przybyli naprawdę z daleka, jak na wszystkie uczty w tym gościnnym zamku. Spotykali się starzy znajomi. 

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Wygrys zawrócił pod stołem i wybrał się w długą drogę do jego drugiego końca. Z rozmów gości zorientował się, że wciąż wnoszono nowe potrawy:
– To wygląda na niesamowicie zdrowe.
– Jest też nieprawdopodobnie smaczne. Czuję w tym robotę Alfreda.
– Albo Babu.
– Albo Szymona Solidnego.
– Albo Wuja.
– Z pewnością jednego z nich. Tylko oni tak gotują w całej Krainie Przodków.
– Wznieśmy toast za Zamek z prawdziwego zdarzenia! – powiedział ktoś donośnym głosem.
– I Królewny z prawdziwego zdarzenia – dodał ktoś inny.
– Za zamek pełen Nadziei przez duże N!
– Czy my jesteśmy królewnami? – Wygrys usłyszał głos Milki.
– Nie wiem. Nigdy nie było o tym mowy, tak otwarcie – Bajka brzmiała jakby ta myśl zafrapowała również i ją.
Po krótkiej chwili, idąc pod stołem dalej, usłyszał pytanie Bajki:
– Babu, czy my jesteśmy królewnami?

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– W tym zamku zawsze jesteście królewnami – głos Babu brzmiał serdecznie i przekonywająco, jak zawsze.
– A ja? – zapytała Julka.
– Oczywiście.
– A ty jesteś według nas królową – zapewniła ją Bajka w imieniu wszystkich trzech kuzynek.
– No proszę, czyli wszystko się zgadza – podsumowała Babu spokojnie i z uśmiechem. Z tonu jej głosu można było wyczuć, że zawsze wiedziała, że będzie się zgadzało. – Ten zamek jest częścią naszego Wielkiego Dziedzictwa, o które musimy dbać.
– I jeszcze coś – powiedziała. – Zapamiętajcie, że dobrze królować, czyli panować, na przykład nad waszym życiem, to znaczy służyć. Bogu i ludziom, których Bóg postawi na waszej drodze. Służyć im z radością i poświęceniem.
– Acha – dodała. – Wiedzcie, że w zamku jest bezcenny skarbiec, z którego zawsze możecie korzystać. Wszystkie tradycje, o których dowiecie się w bibliotece zamkowej i innych miejscach, są wasze. Nie zapominajcie o tym. Każda z tradycji, które tutaj poznajecie, przyda się wam potem w jakimś, najbardziej nieoczekiwanym, momencie. Zobaczycie.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Wygrys widział, że dziewczynki gdzieś pobiegły. Właściwie widział tylko doły ich wlokących się po trawie sukien. Przed oczami migały mu pomalowane paznokcie. Już miał się udać w dalszą drogę, kiedy usłyszał dźwięk kopyta uderzającego w puchar. Myślał, że to któryś z koników niechcący rozbił kieliszek, kiedy po chrząknięciu i prychnięciu rozpoznał Szarego. Domyślił się, że Szary usiłuje coś powiedzieć, więc przysiadł przy eleganckich tenisówkach, które rozpoznał jako buty Ody. Oda była już na tyle duża, że nie biegała w grupie bosych dziewczynek z pomalowanymi paznokciami.  Długie, ciemnobrązowe włosy miała rozpuszczone, więc spływały jej aż pod stół i łaskotały teraz Wygrysa w ucho.  W pierwszym odruchu chciał, dla żartu, rozwiązać jej sznurówkę, ale postanowił jeszcze się nie ujawniać.
Konik odchrząknął jeszcze raz, po czym powiedział cichym i wzruszonym głosem coś, czego Wygrys nie dosłyszał. Docierały do niego tylko niektóre zdania. Szary musiał stać gdzieś daleko od niego.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Ponieważ zgromadziliśmy się tu dzisiaj tak licznie i podobna okazja może się szybko nie powtórzyć, chciałem ogłosić coś, co wydaje mi się ważne. Jeszcze nie tak dawno nie wiedziałem, czy dane mi będzie kiedykolwiek znaleźć się znowu w Cudownej Krainie Przodków, znanej w szerokim świecie jako Tamdia, ale tak się stało. Dzięki temu czytałem napisy w podziemiach i księgi w bibliotece, której dogląda Babu. Milka pokazywała mi zdjęcia w albumach. Miałem okazję pooddychać naszymi starymi, dobrymi tradycjami, które natchnęły mnie i zainspirowały między innymi do tego, żeby załatwić rzeczy ważne, a może najważniejsze. Będąc tutaj zrozumiałem, że ten zamek jest częścią naszego Wielkiego Dziedzictwa, które musimy ochronić. Musimy w nim zachować i odbudować wszystko, co najlepsze. Wydaje mi się, że możemy to robić odbudowując wszystko, co najlepsze w nas samych. Obiecuję wam, że zaczynam od siebie. Postanowiłem naśladować bohaterów i innych dzielnych mieszkańców zamku i okolic. Przodków, którzy byli tu przed nami, przychodzili i odchodzili na przestrzeni wieków. Postanowiłem spróbować stać się dobrym i odważnym. Koniem honoru. Postanowiłem nie bać się usiłować być dobrym.

Po tych słowach zrobiło się cicho. Wygrys już miał zacząć iść dalej, kiedy znowu usłyszał konika. Tym razem można go było zrozumieć bez problemu:
– Chciałem skorzystać z okazji i powiedzieć moim kolegom, i Julce, że przepraszam ich za wszystkie złe rzeczy, które im kiedykolwiek zrobiłem i przebaczam im wszystkie złe rzeczy, które oni kiedykolwiek zrobili mnie. Tej nocy o wszystkim zapomniałem i proponuję, żebyśmy zostali nowymi konikami. Tak jakbyśmy się dzisiaj poznali. – Ostatnie zdanie dodał wznosząc puchar w geście pojednawczym.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Koniki zarżały z zażenowaniem przechodzącym w aprobatę. Potem zaczęły z entuzjazmem klaskać kopytami. Inni zastanawiali się nad jego słowami, a wzdłuż stołu przeszedł dobry i radosny, świeży powiew. Wygrys dalej przemieszczał się pod stołem, ale od tej chwili szedł w dobrym nastroju. W końcu poczuł głód. Po znoszonych butach wędrowca poznał Szymona Solidnego.
– O, bujek Szyek – powiedział do siebie i zapytał spod stołu, ciągnąc go za nogawkę:
– Czy jest jeszcze gluszcz?
Szymon Solidny domyślił się, że chodzi o gulasz. Nałożył mu sporą miseczkę i postawił ją pod stołem, bo domyślił się też, że Wygrys tam chciałby ją zjeść. Gulasz był świetny. „Doprawiony zupełnie jak dla dorosłych” zauważył z zadowoleniem Wygrys. Wzmocniony zaczął iść szybciej. Kiedy natknął się na śpiącego Psa Milki wiedział, że dotarł do rejonu stołu zajmowanego przez młodzież. Szybko go minął, ale zawrócił, kiedy usłyszał, że młodzi ludzie, jak zwykle, wpadli na świetny pomysł. Zorientował się, że Julka namawia wszystkich, żeby zamieszkali w zamku na stałe.
– Jeżeli traktujemy sprawę poważnie, musimy wszystko pozałatwiać, zanim zacznie się rok szkolny. Potem zrobi się za późno – zauważyła trzeźwo Milka.
– Rok szkolny, czy musimy rozmawiać o czymś takim w czasie wakacji?!… – jęknął Mateusz.
– A ja się cieszę na rok szkolny – Ala  poprawiła się na krześle, żeby wyglądało, że jest starsza.
– Tak, oczywiście, bo to będzie twój pierwszy – powiedział Mateusz z miną kogoś, kto wie na temat roku szkolnego dużo więcej, niż ona.
– Co to jest rok szkolny? – zainteresowała się siedząca koło nich Gabinka.
– Ciebie to jeszcze nie dotyczy, ale to jest naprawdę straszne. Szczególnie, kiedy się zaczyna – Mateusz postraszył Gabinkę, która patrzyła teraz na niego szeroko otwartymi oczami.
– Nie bój się, ja wstąpię do straży ogniowej i obronię cię za każdym razem, kiedy tylko zadzwonisz do remizy – obiecał jej szlachetnie Młody Strażak. Był w tym samym wieku, co Gabinka i też nie miał pewności, jakie dokładnie zagrożenia może nieść ze sobą rok szkolny.
– A ja wierzę mojej siostrze i jeżeli Ala mówi, że rok szkolny jest świetny, to na pewno jest – powiedziała z przekonaniem Zosia, która była jeszcze młodsza od nich, a do swojej starszej siostry miała całkowite zaufanie.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Ich zdania na temat roku szkolnego mogły być podzielone, ale myśl o pozostaniu w zamku wydawała się pociągająca wszystkim bez wyjątku. Rozmowie przysłuchiwały się dwie bardzo małe dziewczynki, Anusia i Olusia, leżące w olbrzymim koszu z parasolką. Kosz stał na trawie, zaraz za krzesłami Gabinki i Młodego Strażaka, który przypomniał sobie że, jako strażak, ma się opiekować Olusią. Pochylił się nad koszem, a Gabinka włączyła im karuzelę z barankami.
– Ale świetna ta karuzela! – Młody Strażak od dzieciństwa lubił mechaniczne zabawki.
– To jeszcze moja, dostałam ją w dzieciństwie od babci Kaliforni – powiedziała z rozmarzeniem Gabinka.
Anusia i Olusia nie zwróciły najmniejszej uwagi na wirujące baranki, bo były zajęte rozmową w międzynarodowym języku niemowląt, którym tylko one mówiły w tej chwili w zamku. Zosia pamiętała jeszcze niektóre wyrażenia, a pozostali już tylko kilka pojedynczych słów.
– Babu! – powiedziała z przekonaniem Olusia.
– Yhym! yhym!! yhyhym!!! – entuzjastycznie potwierdziła Anusia.
– One mogą mieć rację – podchwyciła Julka. – Jeżeli ktoś może nam to załatwić, to tylko Babu.

Bajka i młodszy subiekt Mikołaj wyłączyli się z rozmowy dzieci,  bo byli za duzi, żeby mieć nadzieję na wieczne wakacje.
– Dlaczego w Sklepie z Kredkami nie chciałeś nam dać tych pisaków z zakrętkami jak czapki krasnoludków? – Bajka zapytała go o coś, co męczyło ją od dawna.
– Obawiałem się o was.
– Jak to?
– Wiedziałem, że te pisaki JE wam sprowadzą. Tak było napisane na pudełku. I nie wiedziałem dokładnie, co z tego wyniknie. Swoją drogą wątpiłem, czy ONE będą prawdziwe. Myślałem, że to tylko reklama. Czy mogę się jakoś z NIMI zobaczyć?
– Dzisiaj nie pracują. Babu je zwolniła ze względu na hałas, jaki robią, ale jeżeli przyjedziesz w zwykły dzień, to nie ma żadnego problemu. Są prawdziwe. Dokładnie takie, jak w bajkach. Trochę niemiłe, ale po bliższym poznaniu całkiem w porządku. Powiedziałabym, że zdziwaczałe. Ale wiesz, mają już kilkaset lat, tak że trzeba to wziąć pod uwagę. I naprawdę dużo się można od nich nauczyć. Między innymi znają stare rzemiosła, które już wymarły.
– No nie mów! – Mikołaj aż uniósł się na krześle. – To na pewno przyjadę. Bardzo mnie interesują te rzemiosła.
W tym momencie Bajka podskoczyła i krzyknęła, bo coś miękkiego i puchatego otarło jej się o nogę.
– O! Tu jesteś… – powiedziała biorąc Wygrysa na kolana. – Wszyscy cię szukaliśmy!
– Hrrrrr rrrrrrrr wrrrrrrr – zamruczał Wygrys z zadowoleniem. Przeszedł na kolana Milki i zamruczał do niej przepraszająco. Pod wpływem tego, co usłyszał w dorosłej części stołu, wszystko wszystkim wybaczył i czuł się jak nowy. W końcu przeczołgał się na kolana Julki i tam, po ostatnim pojednawczym mruknięciu, zwinął się do snu. Zdążył zmrużyć oczy, kiedy od strony zamku dobiegł wszystkich głośny, głuchy, metaliczny odgłos. Po chwili dołączyło do niego dudnienie i zgrzyty. Wszyscy byli mocno poruszeni.
– Takie zgrzyty na porządnej uczcie? – zapytała mocno wyperfumowana kobieta.
„To pani Prumprina” rozpoznał jej głos Wygrys otwierając oczy. „Nigdy jej się nic nie podoba” pomyślał siadając. Wiedział, że już nie zaśnie.
Dziwne odgłosy dochodziły aż do końca stołu, daleko w głębi ogrodów.
– A cóż to takiego? – pytali wszyscy także i tutaj.
– Może to Goniec Królewski? – wiadomość o jego przybyciu dotarła do tej części stołu dopiero przed chwilą. Wędrując wzdłuż niekończącego się stołu, informacja została o tyle zniekształcona, że według niej przyleciał balonem, z którego wszystkich z łatwością fotografuje. Goście odruchowo poprawili się na krzesłach, a dwie panie przypudrowały nos. Rozmawiali coraz bardziej nerwowo:
– Balonem?
– Oczywiście, że balonem, na gaz, właśnie słyszałem. Niebieskim, z wyraźnym napisem Goniec Królewski.
– Balony aż tak nie hałasują.
– A jeśli doczepił motor?

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Od strony zamku zaczęła biec przez stół wiadomość, że być może będzie zaraz szedł orszak królewski.  Za chwilę przy drugim końcu, tym w ogrodzie, szeptano już, że przyjechali Olszewski i Wróblewski. Tajemnicze dźwięki nie ustawały, budząc coraz większe zaniepokojenie. Ponieważ goście czuli się równie zdezorientowani, co zaciekawieni, zaczęli wstawać od stołu. Spacerem szli w stronę zagadkowego dudnienia i zgrzytów, do których dołączył teraz głośny plusk. Dla tych, którzy pierwsi dotarli do fosy, stało się jasne, że dziwna konstrukcja, którą wszyscy brali za rusztowanie potrzebne do odnowy zamku, jest w istocie długą i kręconą zjeżdżalnią. Zaczynała się u szczytu najwyższej wieży, a potem, zakolami i serpentynami oplatała różne rejony zamku. W niektórych miejscach wjeżdżała nawet do środka. Czasem tworzyła spiralę. Gdzieniegdzie wyglądała na niesamowicie stromą. Nikt nie wiedział, że Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca nie pojawił się na uczcie, bo pracował nad czymś ważnym. Testował zjeżdżalnię. W tej chwili wpadł właśnie do wody w fosie, z powodzeniem kończąc test finałowy. Goście, w pierwszej chwili zszokowani, odzyskiwali głos.
– Ale jak to, tak w ubraniu? – zapytał ktoś sceptyczny.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, Wielki Naprawczy wyszedł z fosy i, nie mówiąc ani słowa, stanął pod rudą metalową rurą, pionowo wychodzącą z ziemi i zakrzywioną jak starodawna laska albo cukierek choinkowy. Rura miała przekrój jednego metra. Z jej zewnętrznej ścianki sterczał gruby pręt zakończony błyszczącą, mosiężną gałką dużych rozmiarów. Wielki Naprawczy pociągnął gałkę w dół, a z rury dmuchnęło na niego powietrze, które o mało nie zwaliło go z nóg. Po sekundzie wyszedł spod otworu rury całkowicie suchy, w suchym ubraniu i z zupełnie rozprostowanymi włosami. Rozległy się rzęsiste brawa. Goście po kolei składali mu gratulacje. Niektórzy zadawali pytania natury technicznej. Zjeżdżalnia stanowiła piękny widok i robiła wrażenie zarówno na miłośnikach techniki, co na znawcach architektury. Składała się z metalowych płacht w różnych kolorach, różowawych, rudych, brązowawych, złotych i srebrnych (Wielki Naprawczy zdobywał na nią materiały w różnych miejscach). Płachty lśniły w zachodzącym słońcu. Ponieważ była zwodzona, z boku sterczały gdzieniegdzie części skomplikowanego mechanizmu. Od spodu widać też było duże, piękne, okrągłe nity łączące poszczególne części, które dodatkowo ozdabiały konstrukcję. Była wykonana po mistrzowsku i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Widać w niej było całą pomysłowość, fachowość, precyzję, cierpliwość i pracowitość Wielkiego Naprawczego Wszystkiego, Konstruktora, Mechanika i Wynalazcy w jednej osobie.

Jako pierwszy po Wielkim Naprawczym na górnym piętrze najwyższej wieży pojawił się Szymon Solidny. Udał się w długą i nieznaną trasę zakończoną w fosie, wesoło pogwizdując i bez najmniejszych obaw. Od dzieciństwa lubił tego rodzaju wyzwania. Poza tym miał kręcone włosy i chciał zobaczyć jak będą wyglądały rozprostowane jak druty.
Innych też nie trzeba było namawiać. Zaczęła się radosna zabawa, która trwała do późna w nocy. Zjeżdżali absolutnie wszyscy goście, bez względu na wiek i strój. Niektórzy uważali, że najlepsza jest sama jazda, inni zjeżdżali tylko po to, żeby wpaść do wody. Byli też tacy, którzy nie mogli się doczekać na wesoły moment suszenia. Przy suszarce cały czas stała grupa obserwatorów, bo rozprostowywanie włosów wyglądało dosyć śmiesznie. Za drążek pociągał Wygrys. Niektórzy zmieniali się nie do poznania.

– Mogę jechać w środku? – zapytała Julka, kiedy stanęły na szczycie najwyższej wieży z Bajką i Milką. Zjeżdżalnia była na tyle szeroka, że można było zjeżdżać w trzy albo nawet cztery osoby. Wystartowały, siedząc obok siebie, i trzymając się za ręce. Pęd był niesamowity. Jadąc oczywiście piszczały, szczególnie na zakrętach i przy gwałtownych spadkach. Piękny, duży, mądry i łagodny pies jechał zaraz za nimi, ale energicznie się oparł, kiedy Milka próbowała go wciągnąć pod suszarę rurową. Wystarczyło mu własne otrząśnięcie.

– Nawiasem mówiąc, najwięcej problemów miałem z dmuchawą suszarą – tłumaczył Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca Gońcowi Królewskiemu. Goniec zapisywał szczegóły w notesie, żeby móc potem rzetelnie relacjonować wydarzenie nieobecnym na uczcie.
– Ale ogólnie rzecz biorąc, to nie było nic takiego – Wielki Naprawczy zakończył wywiad z właściwą sobie  skromnością.

Ci, którzy nie umieli pływać, zjeżdżali z innymi, trzymając ich za rękę. Osoby towarzyszące chętnie udzielały pomocy i przy okazji uczyły pływania. Oczywiście najtrudniej pływało się paniom w długich sukniach, ale pocieszające było to, że dmuchawa, dzięki swojej wielkiej mocy, całkowicie suszyła każde ubranie w kilka sekund. Goście pozdejmowali wszystkie klejnoty, które mieli na sobie, żeby nie ciągnęły ich na dno. Poukładali je na trawie. Okazało się, że jest im bez nich tak lekko, wygodnie i dobrze, że wcale nie starali się ich potem znaleźć. Przez kolejne wieki klejnoty znajdowano koło zamku przy plewieniu i odśnieżaniu i większość przekazywano na cele dobroczynne.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Gwar i śmiechy nie ustały długo po zapadnięciu zmroku. Noc była ciepła i gwiaździsta. Zjeżdżalnię, oświetloną teraz dodatkowo przez okna zamku, było dalej dobrze widać. Goście podziwiali ją na tle podświetlonych okien, kolorowych jak kredki ułożone w pudełku w tęczę. Ze wszystkich stron słychać było głosy podziwu dla precyzji i piękna konstrukcji. Nie wszyscy w pełni rozumieli, jak działa mechanizm zwodzonej zjeżdżalni z suszarą dmuchawą, ale wszyscy wiedzieli, że jest skomplikowany i funkcjonuje bez zarzutu. Machina, a właściwie cały ich system, nie schodziła z ust gości. Wszyscy ci, którzy akurat nie zjeżdżali, rozmawiali tylko o niej. Goniec Królewski obfotografował ją ze wszystkich stron aparatem, a dobra dusza Pralinka zrobiła też, na wszelki wypadek, kilka zdjęć swoją pamięcią fotograficzną. Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca przez cały czas stał skromnie z boku, ale nikt nie miał wątpliwości, że jest bohaterem dnia.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Szanowny Wędrowcze,
Jeżeli myślisz, że tę książkę warto przeczytać, daj innym znać, chociaż w jednym zdaniu, dlaczego warto.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Jest to spontaniczna, nieśmiała prośba koników do Wędrowców, którzy wstąpili do Zamku z prawdziwego zdarzenia, a może nawet zatrzymali się w nim na dłużej. Zwłaszcza do Tych, którym się tu podobało i uważają, że jest to książka warta, żeby do niej wejść, zatrzasnąć za sobą okładki i chwilę w niej posiedzieć.

Chodzi po prostu o jakieś dobre słowo, lub dwa.

Może jedno zdanie.

Każda wypowiedź od serca, choćby najkrótsza, będzie przyjęta przez koniki z najwyższą końską wdzięcznością.

Wszystkie rzeczy liczą się w życiu, nawet te najmniejsze, więc, kto wie, może właśnie te krótkie wpisy pomogą konikom pogalopować dalej. Zależy im na drugim wydaniu książki, bo one poza nią przecież w ogóle nie istnieją.

Dobre słowo pod adresem tej książki można wysłać do koników na email: marta.kotburska@gmail.com

Koniki wpiszą je do Zamkowej Księgi Wędrowców, czyli tutaj:

https://www.starystoldowszystkiego.com/zamkowa-ksiega-wedrowcow/