Michalinka: A mnie jest szkoda lata…

        Zanim jeszcze wstałam, już czułam po kościach, że za oknem przysiadła przygnębiająca szaruga. Nie tylko złowrogi szum drzew docierał przez okno do sypialni, ale i groźne poświstywania w niewidocznych szparach framugi. Oh, no! Przypomniałam sobie, że okna jeszcze nie uszczelnione. To taka uciążliwa coroczna rutyna odkładana tak długo jak się tylko da. Zakładanie filmu na okna. Ale tym sposobem nie muszę mieć firan zasłaniających widok na stare drzewa i blokujących dostęp światła, którego przecież jest tyle co na lekarstwo o tej porze roku. Poza tym jestem odporna na spanie przy świetle. Mniej odporna za to na spanie w zupełnej ciemności. Tacy różni ludzie jesteśmy. Wszystkie moje podróże z kimś, najczęściej kończą się zasłanianiem i odsłanianiem grubych kotar hotelowych. Na przemian. Ja odsłaniam, żeby było trochę światła, ta druga osoba zasłania, żeby było całkiem ciemno. Kiedyś zmęczone tą czynnością przespałyśmy z przyjaciółką w Berlinie zapłacone w euro hotelowe śniadanie. To ona skrycie nad ranem bardzo szczelnie zasłoniła kotary. Potem oczywiście miała do mnie pretensje o zmarnowane śniadanie i pieniądze, bo to ja się nie obudziłam na czas. No nie obudziłam, bo zmęczyłam się całonocnym odsuwaniem zasłon, żeby spać. A ta się zmęczyła całonocnym zasłanianiem zasłon, żeby spać. Wszystkim nie dogodzisz. Do dzisiaj się kolegujemy, ale już razem nie jeździmy. Mam innego, który mnie nie dręczy po nocach zasuwaniem kotar.

        Wyglądam przez okno żeby się upewnić. Faktycznie jest szaro, buro, wiatr nerwowo poszarpuje bezlistnymi już gałęziami. Stoję i gapię się w tę przestrzeń. Jeszcze tak niedawno była zielona i kolorowa. Tak jak moje młode lata. Zielone i kolorowe. Zielone, bo beztroskie – nie znające lęku, a kolorowe, bo nawet szary komunizm PRL-u mógł być radośnie kolorowy, jak się miało lat 20. Nagle gdy tak poleciałam myślami wstecz, zajaśniało. Przez wyrwę w chmurach zalśniło jaskrawe światło słoneczne. Czerwone liście klonu japońskiego jeszcze bardziej wyczerwieniały. Ach jak cudnie! Złapałam komórkę i pstryk, pstryk, pstryk, żeby zatrzymać chwilkę. Nie martwcie się, nie będę was zamęczać setkami moich zdjęć z komórki, tak jak to się zrobiło od kilku lat modne.

        Kiedyś przysnęłam, jak mi znajoma przy 250-tym jakimś tam zdjęciu z jej mieszkania pokazywała poduszki na kanapie. Ta to się obraziła za mój brak zainteresowania jej poduszkami. Ludzie! A ile można? Więc tylko jedna fotka idzie do dzisiejszej Michalinki, ukazująca ostatni dech skazanego już na zatracenie kolorku. Tak, szkoda mi lata. Była taka przedwojenna piosenka śpiewana przez różnych znakomitych artystów: Andrzeja Boguckiego, Jerzego Michotka, Jerzego Połomskiego, Krzysztofa Krawczyka. Autorem tekstu jest Emanuel Schlechter, a muzykę skomponował Adam Lewandowski.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Lato (tylko pora roku przecież) ulega w tej piosence personifikacji, bo to ‘tak jak gdyby ktoś najdroższy nagle odszedł’. Nie. Kiedy najdroższy nagle odchodzi to trzeba go zostawić tam gdzie polazł. Do widzenia. Jeśli ten najdroższy nagle odszedł, to był fałszywie najdroższy, i nie zasłużył na powrót. A lato? No cóż, jeszcze tylko kilka szarych miesięcy, kilka szarug, i śnieżyc z odśnieżaniem, a wpadnie w nasze wytęsknione otwarte ramiona. Więc jest mi szkoda lata i letnich złotych wspomnień. Także tego lata młodości. To ostatnie przepisuję na nowo i kolorowo. To mi wypełni zimowy czas, aż prawdziwe lato znów zastuka do mojego okienka.

MichalinkaToronto@gmail.com                          Toronto, 21 listopada, 2021