No i jak ja mam wrócić do normalności? Czyli jak mam nie oszaleć? No bo proszę, znowu w sobotę ogłoszono i zakomunikowano mi… Wiecie co? Już nie mam ani siły, ani cierpliwości żeby czytać, że 50% pojemności sklepu, i w zadaszonych centrach handlowych (mall), 50% pojemności w restauracjach, 10 osób w środku, itd, itp. To co, ktoś będzie liczył tych ludzi? A jak się pomyli w liczeniu? To kto dostanie mandat, ten co wchodzi, bo był źle policzony, czy ten który klika, bo się pomylił, czy ten, który jest właścicielem biznesu, bo zatrudnił niewykwalifikowanego klikacza? A jak biznes, np. zadaszone centrum handlowe (nasz mall) ma kilka wejść?
Nie mój problem, nie moje wariactwo. Ja mam swoje, i to nie na ogólnym poziomie logistycznym, tylko na poziomie mojej własnej rodziny. Skonfudowanie społeczeństwa sięgnęło zenitu: nikt nic nie wie na pewno, choć każdy jest ekspertem od szczepień podpierającym się innymi ekspertami, którzy się mylą i zmieniają zdanie w zależności od nowych danych. A ja (i nie tylko ja) muszę żyć tu i teraz, i planować choć wszystko się zmienia. Jak się tak zmienia jak w kalejdoskopie, to modyfikuje się plany i zarządza dawkę trzecią szczepionki covidowej – tak ładnie nazwaną po polsku szczepienie przypominające (co?). Po naszemu to jest booster. Na pewno jeden cel został osiągnięty: ktoś zarabia miliardy na produkcji szczepionek. Hmm…
Co tu robić, co tu robić. Błogosławieni ci, którzy wiedzą i twardo stoją na swoim, albo tu, albo tam. Zatwardziali anty-szczepieniowcy tu, a zatwardziali pro-szczepieniowcy tam. A tu kolacja wigilijna za kilka dni. I w rodzinie i tacy, i tacy. I wszystkich ich za dużo. Mieścili się jak był limit do 25 osób w środku, ale nie jak nagle tuż przed Bożym Narodzeniem wprowadzono nowy limit najwyżej 10 osób. Jakoś trzeba sobie radzić. Trzeba wymyślić jakiś mądry sposób. Na przykład, jedna grupa zasiada do Wigilii skoro pierwsza gwiazdka zabłyśnie na niebie, czyli około 4-tej po południu, a druga za dwie godziny, i czeka na schodach, aż ta pierwsza grupa nie skończy jedzenia i nie wyjdzie tylnymi drzwiami.
Mam taki świetny pomysł, że w ogrodzie rozpalę ognisko, to tam na świeżym powietrzu mogą się obie grupy spotkać, pogadać, i napić eggnogu (egnogg to taka bożonarodzeniowy pitny trunek, podobny do naszego adwokata, tylko lżejszy, i procentowo, i kalorycznie, no i z rumem, a nie z wódką).
To dobry pomysł, bo na pewno taka Wigilia przy spotkaniu grup przy ognisku przejdzie do historii rodziny. A można jeszcze tak pokierować, aby w pierwszej grupie byli tylko anty-szczepieniowcy, a w drugiej sami zaszczepieni. Jak chcą to niech się naparzają przy ognisku, przynajmniej będzie nie przy stole wigilijnym i krótko. Jak sami więc widzicie, dążenie do normalności stawia przed nami niezwykłe wyzwania.
Najważniejsze jednak, aby się w tym wszystkim nie poddać (bo o to niektórym chodzi, żeby nas wydziedziczyć z tego kim jesteśmy, a zarazem zawstydzić, że dalej celebrujemy i wierzymy w Boże Narodzenie), i zasiąść do rodzinnej Wigilii. Z pustym nakryciem dla zdrożonego wędrowca, który może do nas zapukać, i z pachnącym siankiem na stole, i z opłatkiem (oddzielnie tym razem pakowanym). Tego nie dajmy sobie odebrać. A jeśli ten zdrożony wędrowiec pukający do naszych wigilijnych drzwi będzie 11-ty to też go przyjmiemy, bo nasza tradycja jest dobra i mądrzejsza od wszystkich rozporządzeń magistratu. Nie dajmy się zwariować – mimo wszystko.
MichalinkaToronto@gmail.com