Warszawiak niezłomny; Józef Blondowski wspomina przedwojenną Warszawę

Wywiad przeprowadzono w latach 90. w Hamilton

Żyją wśród nas jeszcze ludzie, którzy noszą w sercu obraz starej Warszawy, miasta, które na zawsze zginęło zadeptane w maglu historii. Do dziś pozostały jedynie duchowe ruiny tamtej metropolii. Nie te domy, nie ci ludzie…
Nowa Warszawa wchłonęła i obrosła tkankę starej, zmuszając poszukiwaczy atmosfery zamordowanego miasta do swoistej “archeologii”.
Warszawa, stolica wolnego, niepodległego kraju, miasto bogate, kwitnące, kolorowe, miasto, które nigdy nie śpi, pozostała jedynie w sercach warszawiaków, ostatnich Mohikanów, którzy blask tamtych dni po kolei unoszą ze sobą do grobu.
Przedwojenna Warszawa zgasła nie tylko dlatego, że zburzono jej domy. Nie ma jej, ponieważ z miasta wygnano mieszkańców, ponieważ nowi okupanci Polski celowo i z rozmysłem złamali ducha Warszawy, wymordowali i wykastrowali elity, zmienili stosunki własności, wyburzyli luksusowe kamienice ocalałe z wojny, tworząc w środku miasta witrynę stalinizmu.
Jakby tego nie było dość, niczym żerdź przez serce, wbito w Warszawę symbol komunistycznego podporządkowania, pomniejszoną wersję moskiewskich drapaczy – “Pałac Stalina”.
I miasto padło, rozjeżdżone czajkami nowej władzy, obsiądnięte, niczym trup zająca, czernią much nowej komunistycznej elity.
Próżno dziś w Warszawie szukać Warszawy. Pozostały szczątki i kościotrupy, trochę ocalałych kamienic, trochę murów na Lwowskiej czy Poznańskiej postrzępionych szrapnelami, trochę “salonów” w śródmieściu…
Józef Blondowski jest znanym w naszym polonijnym środowisku pisarzem politycznym i publicystą, jednak przede wszystkim Józef Blondowski jest warszawiakiem – “tamtym” warszawiakiem, żołnierzem Batalionu “Kiliński”, konspiratorem, zdobywcą “Pasty”, wielbicielem miasta, które, tak jak najbliższą rodzinę, bezpowrotnie zabrała mu wojenna pożoga.
Rozmawiamy przy kawie w mieszkaniu p. Blondowskiego w Hamilton, za oknem rozlewa się leniwe letnie popołudnie…

***
(…) Jeszcze dziś doskonale pamiętam, teatry, kina, władze naczelne, place Warszawy, ministerstwa…

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

A. Kumor: Pan się urodził w Warszawie…
Józef Blondowski: Na Chłodnej. Urodziłem się w 1923 roku, 20 sierpnia. Jak wojna wybuchła, miałem 16 lat. Chodziłem do szkoły powszechnej na Grzybowskiej. W 36 roku skończyłem, oczekiwała mnie dobra praca. Miałem dostać posadę w Paramount Pictures Corporation przy ulicy Siennej 4, przy Marszałkowskiej. Bardzo lubiłem reklamę. Miałem nawet zostać wysłany do Wilna – mieli tam oddział – na szkolenie na dwa tygodnie. Ale to wszystko wojna pokrzyżowała…
Chciałem skończyć handlówkę – do małej matury…
Przypomina mi się historia. Pan wie, jak zginął Eugeniusz Bodo, czy nie?
W 1936 czy 37 roku byłem u niego w mieszkaniu.
Miałem jednego kolegę, nazywał się Henryk Rubinowicz, mieszkał Grzybowska 2 przy Granicznej, koło placu Grzybowskiego. Jego matka była gorseciarką, a ojciec całymi dniami przesiadywał na giełdzie warszawskiej na Królewskiej przy Ogrodzie Saskim.
Henryk miał wspaniałą kolekcję ilustrowanych programów kinowych, polskich, amerykańskich, Metro Goldwyn Mayer, Paramount Pictures, Warner Brothers itd. Też zacząłem to zbierać i kolekcjonować.
Moja matka go nie cierpiała, jak przychodził, pytała: “to przyszedł już ten przybłęda?”.
I on wymyślił, żeby pójść do Bodo. A Bodo był udziałowcem Urania Film, która mieściła się na Moniuszki 11 w biurze, ale biuro samo nazywało się Patria Film. Piękna kamienica, piękna, mówię panu, sześcio-, siedmiopiętrowa, szklana winda, marmurowe schody…
Bodo mieszkał na Marszałkowskiej pomiędzy Świętokrzyską a Moniuszki na trzecim piętrze. Pojechaliśmy windą, zadzwoniliśmy, otwiera elegancka pokojóweczka, my takie smarkacze… “A panowie w jakiej sprawie? To proszę, panicze pozwolą”. Otwiera drzwi do wielkiego living roomu – trzy okna na Marszałkowską! “Niech panowie spoczną, pan Bodo będzie w domu za pół godziny”.
Bodo był obywatelem szwajcarskim urodzonym w Genewie. Po jakichś pięciu minutach wchodzi matka Boda, taka widać, pani; “a to proszę na razie spocząć, syn niedługo wróci”. Pokojówka wnosi na srebrnej tacy gorącą herbatę i ciastka od Gajewskiego. Wie pan, to były najlepsze pączki w Warszawie, a może w Polsce!
Po trzech kwadransach wchodzi Bodo. Prosimy o programy. “A proszę, proszę, przeprowadza nas do swojego gabinetu, do stalowej szafy, przynosi kupę programów…”.
To było na krótko przed wojną. Tuż przed wybuchem Bodo dostaje jakichś angaż we Lwowie.
Miał zaraz wrócić do Warszawy. Tymczasem Lwów został zajęty przez bolszewików. Do jego prywatnego mieszkania wkroczył enkawudzista. Tylko zdążył wziąć letni płaszcz. Wywieźli go autem. W Moskwie NKWD nie wiedziało, co z nim zrobić, umieścili go w więzieniu na Butyrkach. Jakiś Rosjanin pisał, że był razem z nim. Wywieźli go pociągiem, ale Bodo już ledwo dyszał. Długo jechali, a po drodze wyrzucali trupy na śnieg. I jak przyjechali do tego łagru, Bodo leżał martwy w ekskrementach i wyrzucili go… Tak zginął Eugeniusz Bodo, pieśniarz Warszawy, ulubieniec… Aż się płakać chce i oni, te sk-ny, do dziś dnia za to nie odpowiedzieli! Nad tymi zbrodniarzami do tej pory Norymbergi nie było.

A.K.: Warszawa, jakie to było miasto?
J.B.: Ach, wspaniałe, beztroskie…
Byłem w Warszawie z żoną w zeszłym roku…Ulica Marszałkowska przy Alejach Jerozolimskich, gdzie to był szczyt elegancji, brudne przekupki za straganami stoją…
Widzi pan, dużo dziś jest zagranicznych firm, wysokie wieżowce, a piękne przedwojenne kamienice stoją brudne, nieuprzątnięte podwórka. W ogóle to nie przypomina tamtej Warszawy. I miasto o dziewiątej godzinie zamiera! Gdzie przed wojną o dwunastej dopiero się zaczynało życie, neony, kluby nocne, cukiernie, elegancka publiczność.
Tego nie ma! W ogóle nie ma tej atmosfery i już nie będzie! Prawdziwych warszawiaków to może jest 6-8 procent, reszta to wszystko ludność napływowa. To już nie jest ta atmosfera…

***

Ja mieszkałem na Chłodnej, wie pan, to zachód miasta, ale jeszcze nie Wola. Chłodna się ciągnęła z jednej strony od ulicy Białej, od kościoła Karola Boromeusza, Chłodna 7. Tam przed wojną było kino parafialne św. Andrzeja, bo parafia była św. Andrzeja. Bilet kosztował 25 groszy, a potem 20 groszy. Tam widziałem przed wojną film “Dla ciebie śpiewam” z Martą Egert i Janem Kiepurą i tam na ścianie był obraz malowany kardynała Kakowskiego, po prawej stronie.
Chłodna była piękną ulicą. Na Chłodnej było kino “Czary”, kino “Kometa”, “Mała Kometa”.
Aha, chciałem się pana zapytać, kto to jest ta pani, w “Gazecie” pisze, Pogorzelska-Bonikowska?
Wie pan, dlaczego się pytam, bo przed wojną w “Komecie” występowała Zula Pogorzelska. Miała bardzo piękne nogi i umarła w Wilnie w 1936 roku. Moja mama za nią przepadała. Umarła w 36 roku na suchoty, czy coś. Ona grała przed wojną w filmie “Ułani, ułani, chłopcy malowani” z Lodkiem Pułkowskim. Komedia taka.
A druga wspaniała aktorka, co umarła w Libanie, Hanka Ordonówna. O, jak moja mama za nią przepadała… Ona występowała w teatrze Qui Pro Quo na Senatorskiej 29, tam gdzie było kino “Splendid”.
W ogóle, były kina, kabarety… “Adria” na Moniuszki, “Esplenada” na Sienkiewicza. Warszawę przedwojenną nazywano “Paryżem północy”, to było piękne, piękne miasto.
Myśmy specjalnie nie byli zamożni, bo mój ojciec przed wojną zarabiał tylko 150 zł miesięcznie. Ale złotówka przed wojną… Za jeden złoty kupił pan kilo wołowiny, kilo schabu kosztowało pomiędzy 1,50 a 2 zł. A przecież na obiad dla nas czterech, mnie, brata Jurka i ojca, mama nie musiała kupić kilo. Pół kilo mięsa na kotlety. Tak, że życie nie było drogie. Jajko kosztowało 5-6 groszy. I to w Warszawie, bo na prowincji było jeszcze taniej. Za mieszkanie, dwa nieduże pokoiki płaciliśmy 57,50 zł. Wiem bo mama mnie nie raz wysyłała zanieść pieniądze.
Ojciec pracował dla firmy Gustaw Molenda i syn, wie pan, to była bielska firma i miała duże stosunki w Warszawie. Dostawaliśmy z Anglii od babki mojej matki funty – 25 funtów 5-7 razy do roku, to była duża pomoc. Dopiero gdzieś w 37 roku ojciec dostał awans i zaczął zarabiać 200-250 złotych, a w 38 roku 350, i mieliśmy się przeprowadzić na Focha, wie pan, gdzie ta ulica jest? Ale to wszystko wojna pokrzyżowała.
Mieszkaliśmy Wronia 51 przy Chłodnej. Czteropiętrowa kamienica, myśmy mieszkali od bramy, na pierwszym piętrze na prawo. Gospodarz był Żyd, Szpringfeder się nazywał. Miał dwie córki. Jedna zawsze tam – słychać było – grała na pianinie.
Jak przyszli Niemcy. Żandarmi wyciągnęli go z mieszkania i kazali biegać naokoło śmietnika… On był gruby. Myśmy przez okna się patrzyli. Ludzie mówili, “no, to już nie ma Polski”. Niemcy się tylko śmiali, nic mu wtedy nie zrobili, ale kazali mu tak biegać ze siedem-osiem razy naokoło śmietnika…
(…)
Niemcy weszli we wrześniu, a w październiku nasz sąsiad Cygielstrejch umierał na raka. Cała klatka schodowa stała, i Polacy i Żydzi odmawiali modlitwy. Moja mama zawsze mówiła: “Dobrze, że stary Cygielstrejch umarł, bo musiałby pójść do getta”. Cygielstrejchowa, bardzo inteligentna kobieta, znajoma mojej mamy i (jej dzieci) Julek i Maryla, chodziła do polskiego gimnazjum, Zaborowskiej i Michalskiej, niestety, musieli iść do getta i zapewne zginęli w Treblince.
W naszej kamienicy było 72 lokatorów i jakieś 7-8 rodzin żydowskich. Było dwóch kamaszników, nie szewców – wie pan – kamaszników. Jeden był Tannenbaum, na trzecim piętrze mieszkał, a drugi był Rozenblum, naprzeciwko, kamasznik.
Chłodna ulica, był piękna, siedem linii tramwajowych… Dziś nic nie ma.

A.K.: Najwyższy dom przed wojną, to Prudential?
J.B.: Tak, szesnastopiętrówka na placu Napoleona, przy Świętokrzyskiej. Tam za okupacji w piwnicach była “Cafe Fogg” i tam Fogg śpiewał.
Potem była ulica Mazowiecka i tam były te różne wydawnictwa. Był “Tobis Klank Film”, to były niemieckie filmy, a na Żurawiej była “Warszawska Kinematograficzna Spółka Akcyjna”, to było przedstawicielstwo UFA. UFA przedhitlerowska to była jedna z najlepszych produkcji, ale potem została tylko goebbelsowską propagandą.

A.K.: Która dzielnica Warszawy była najbardziej elegancka?
J.B.: Południowa część, Aleje Ujazdowskie, za placem Trzech Krzyży, Mokotowska, to w czasie okupacji wszystko była dzielnica niemiecka.
Jak jest kościół Zbawiciela, została wybita tuż przed wojną nowa ulica Jaworzyńska, żonie kiedyś ją nawet pokazywałem, piękne domy! Tam były lustra, palmy i domofony. Tam przed wojną mieszkało ziemiaństwo, adwokaci, przypuszczam, że może bogaci Żydzi. To była za okupacji dzielnica niemiecka.
(…)

A.K.: Jakie wrażenie wywarła na panu Warszawa, pierwszy raz po powrocie.
J.B.: Pierwszy raz to w ogóle… Ten stalinowski Pałac Kultury. Przecież widać go ze wszystkich stron i ile oni ulic zlikwidowali (pod budowę). Wielkiej w ogóle nie ma, a z Zielnej został tylko kawałek. Oni tam zniszczyli pełno pięknych ulic na ten cholerny Pałac Kultury.

A.K.: A plac Konstytucji?
J.B.: Pracowałem Marszałkowska 52, róg Piusa, a Marszałkowska 56 to było kino “Imperial”. Jest dziś ten dom, brudny. Tam przed wojną był “Jan Matuszewski”. Moja żona coś tam kupowała, jakieś trykotaże. I tam właśnie od Piusa przed placem Zbawiciela zrobili stalinowski plac Konstytucji. W niczym to nie przypomina przedwojennej Marszałkowskiej, w niczym…