Język jakim się posługujesz zdradzi cię i powie wszystkim kim jesteś, nawet jeśli próbujesz to ukryć. Szczególnie wychodzi to na jaw gdy rozmówca jest podenerwowany.

        Pamiętacie jak Mieczysław Jagielski (Wiceprezes Rady Ministrów komunistycznej Polski) uczestniczył w obradach w stoczni w Gdańsku 2 sierpniu 1980 roku? I jak się zdenerwował, to zaczął używać takiego języka, że cała Polska się śmiała. To było w telewizji, bo to były oficjalne obrady, i oficjalne podpisywanie porozumień. Notabene oryginały, a były dwa, jedne dla strony rządowej reprezentowanej przez Jagielskiego, a drugi dla Solidarności, reprezentowanej i podpisanej przez agenta komunistycznego Bolka, zniknęły. Nie ma. Nigdzie, ani tego oryginału rządowego, ani tego solidarnościowego. Zapewne spłonęły w czasie wielkiej pożogi dokumentów, która nawet była wzniecana na komunistycznych placówkach PRL-u za granicą, między innymi w Kanadzie.

        Niektórzy jeszcze pamiętają, jak płonął polski konsulat na Lakeshore w Toronto. Było to w styczniu 1990, a wikipedia podaje, że przyczyną było zwarcie elektryczne. Ha, ha, ha! Tak jak i wiele pożarów w innych komunistycznych placówkach dyplomatycznych w tamtym czasie. Ale widać, że ten język został ‘zwarcie elektryczne’ było przyczyną tego pożaru konsulatu polskiego. Przecież ktoś te informacje do Wiki pisze. I to ktoś, kto ma dostęp do edytowania.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Wieść niesie (są jeszcze świadkowie), że nie pozwolono torontońskiej straży pożarnej gasić płonącego piękną łuną odbijającą się w jeziorze Ontario polskiego konsulatu. Jak wiadomo ambasady i konsulaty mają regulację eksterytorialną, i lokalnej straży pożarnej, jeśli nie uzyska zgody przedstawiciela danego państwa gasić nie wolno.

        Dlatego tylko w placówkach dyplomatycznych mogą odbywać się wybory do innych krajów, bo wybory te technicznie odbywają się na terytorium Polski. Dlatego też wielu uchodźców znajduje azyl w ambasadach i konsulatach.

        Co spłonęło w roku 1990 w konsulacie?

        Możemy się tylko domyślać. Na pewno  wiele donosów na Polonię, a przede wszystkim świadectwa tych, którzy donosili. A to swołocze. Nigdy im tego nie wybaczę. Cieszę się jedynie z tego, że zbudowałam sobie taki murek, za który nie mogą te łachmyty wleźć, jakby nawet chcieli mnie capnąć. Więc to oni są bezsilni, a ja zabezpieczona. Może w takim razie powinnam donosicielom wybaczyć? Wybaczyć tak, zapomnieć nie. To jest moje wybaczenie, abym nie dźwigała garbu czyichś przewinień i świństw, którymi próbowano dźgać inaczej myślących. I jeszcze bezkarnie. Pamiętamy przecież, że te przewiny miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego. A Boga, który wszystko widzi i wie, w tamtym świecie nie ma, to i przestępstwa donoszenia nie ma. Przykre to, bo te łachmyty dalej się panoszą i uzurpują rację do bycia naszymi polonijnymi liderami.

        Taki czas. Język tego nie wyczyścił. A obecny język kowidowy też nie. Pamiętacie? Całkiem niedawno, po roku, dwóch było światło w tunelu i miał być powrót do normalności. Innej, bo innej ale ciągle normalności. Dzisiaj już nikt o powrocie do normalności nie mówi. Przy szczepieniu przypominającym (na razie trzecim), już do normalności nie wracamy. A nowa normalność to nieustające szczepienie przypominające? No covid, na grypę, na półpaśca, itp., itd. Jak tak dalej pójdzie to zaoszczędzę na prądzie, bo będę neonowo świecić w nocy. Także już mało kto wydziwia, że się w masce dusi. Tak jakby się przyjęły nawet przez ostrych antyszczepieniowców. Cóż robić, jak cię bez maski na zakupy nie wpuszczą? No i na drugą stronę zjechali ci, którzy w masce idą nawet spać, jeżdżą samochodem, pływają solo na kajaku, chodzą po parku. Tak jakby im ta maska się przykleiła na stałe. A gospodarka trzeszczy, a inflacja szykuje się do następnego skoku. Wszystko to próbujemy dalej opisać językiem, który znamy, ale przyznać trzeba, że coraz bardziej brak w nim precyzyjnych słów. Nie tylko nam, ale i profesjonalistom. Posłuchajcie to się zlękniecie. No istny bełkot. W sytuacji gdy modelowanie, prognozowanie i zapobieganie wzięło w łeb, sami oni nie wiedzą co, ale gadają. A tu gasi się pożar benzyną, bo skoro dwie dawki szczepień nie pomogły, to potrzebna jest trzecia (i dalsze). To nic, że się po nich i tak, i tak choruje. Ponoć łagodniej. Jeszcze tak na taką skalę nie było, żeby rządy państw stały się odbiorcami nie do końca sprawdzonych medykamentów do przymuszania ich zażycia przez obywateli.

        Rządy państw stały się handlowymi kontrahentami szczepionek, i jakichś lekarstw, które mają nas z covidu leczyć. Czy będą? Nie wiadomo. W Izraelu, najlepiej zaszczepionym państwie na świecie, ciągle wprowadza się jakieś nowe restrykcje.

        W Ontario premier ogłasza, że nie będzie zmiany w paszporcie dwukrotnego szczepienia na trzykrotny, ale w tym samym czasie jakiś inny specjalista mówi, że nawet i trzykrotne szczepienie o niczym nie świadczy, bo nas nie chroni. Czyli mamy rewolucję, bo nikt już za bardzo nie wie co i jak, ani na poziomie globalnym, ani narodowym, państwa, prowincji, biznesu, usług, szkolnictwa, religii, ale i przede wszystkim indywidualnym. To indywidualne skonfudowanie jest najgroźniejsze, bo bez jego ustabilizowania nie wyjdziemy z dziury. A wejdziemy w co?  Już nawet język nie jest tego w stanie opisać, a dziennikarze zatracili umiejętność zadawania precyzyjnych pytań, i oczekiwania precyzyjnych odpowiedzi. Wszyscy mówią na raz i mało z tego wynika.

        Czyż Szwecja, która nie poszła na ruinę gospodarczą i zastosowała minimalne restrykcje jest w gorszej sytuacji, niż kraje, które doprowadziły do ruiny swoje społeczeństwa? A wychodzić, jeszcze nikt nie wie jak, będziemy bardzo długo.

        Do tego dochodzi groźba wojny i tej bezpośrednio nam zagrażającej na Ukrainie, i tej na Pacyfiku. Podłożem wojen zbyt często jest załamanie gospodarcze i potrzeba resetu. Tym razem będzie to reset szeroki: społeczny, gospodarczy, militarny, bankowy, medialny, a także i indywidualny.

        Profesor Klaus Schwab, ten od czwartej rewolucji przemysłowej i czczenia matki ziemi, już zapowiada w swojej nowej książce Covid 19 nową erę. Tak jak czas liczymy przed Chrystusem (przed naszą erą), i po Chrystusie, zaczniemy liczyć czas przed Covidem i po Covidzie. Zaczynając od 2019. Czyli jesteśmy w roku 3 po Covidzie? To również znaczy, że przechodzimy w nową pokowidową cywilizację. Bye, bye to co znamy. Każda cywilizacja posługuje się swoim językiem. Do niedawna urzędowym językiem chrześcijańskim była łacina, przed nią greka. Obecnie po próbach zglobalizowania francuskiego, czy rosyjskiego w bloku sowieckim, wydaje się, że zwycięża angielski. O sztucznym, prostym języku esperanto, wynalezionym przez polskiego Żyda Zamenhoffa z Białegostoku już zapomniano. Historia zna wiele kalendarzy, i wiele cywilizacji. Z reguły ‘nowe’ nadchodzi z oporem starego, i stopniowo. Łacina była wypierana powoli, ale do dzisiaj została językiem urzędowym Watykanu. Jest to język ciągle bardzo przydatny, jeśli zwiedza się stare kościoły na teranych byłego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, na przykład w Hiszpanii, czy Portugalii. W ciągu jednego pokolenia zmiany zachodzą powoli, tak jak wynalezienie maszyny parowej, zabrało kilka dekad, aby przewrócić sposób organizacji społeczeństwa, czy wynalazek druku Guttenberga. Jednak już dzisiaj mamy wiele oznak językowych zmieniającej się rzeczywistości. I obojętnie jakiego kalendarza będziemy używać i czy będzie to rok 2022  (anno domini a.d., czyli po Chrystusie), czy rok 3 po Covidzie, zmiany już się zaczęły. To już naprawdę czas, żeby zaopatrzyć się w koło ratunkowe i linę. A o nowej książce Klausa Schwaba i Thierry Mallereta ‘Covid-19 the great reset’ napiszę w przyszłym tygodniu. Właśnie dostanę ją jutro w języku angielskim, a we wtorek w języku francuskim. Polskiego tłumaczenia jeszcze w księgarniach nie ma.  Ale to już czas, żeby się przygotować zaznajamiając z wizją tych, którzy wiedzą lepiej.

Alicja Farmus

Toronto, 23 stycznia, 2022