Maciej Sobieraj przedstawia założenia najdroższego i najważniejszego komponentu obrony powietrznej Polski
• Polska pozostaje obecnie w dużej mierze bezbronna wobec potencjału rosyjskiego lotnictwa czy wojsk rakietowych.
•Kontraktowanie elementów Narwi (m.in. radary, C2, efektory) ma zakończyć się w 2023 r., a pierwsze strzelanie bojowe zaplanowano na 2026 r.
• Część z projektów Narwi Polska chce wykonać własnymi siłami, np. systemy radiolokacyjne. Rakietę musi pozyskać od zewnętrznego partnera.
• Póki co różne źródła szacują koszty na wartość między 50 a 70 miliardami złotych, nie wliczając w to późniejszego utrzymania systemu.
Wisła, Narew, Pilica – od nazw tych rzek utworzono kryptonimy kluczowych programów obrony powietrznej Polski. O ile na mapie to Wisła jest najdłuższą rzeką, to w systemie obrony powietrznej Narew będzie fundamentalnym, a na pewno najdroższym jej elementem. Jeden z najważniejszych ze wszystkich programów modernizacji technicznej Sił Zbrojnych (SZ) RP po latach wchodzi w fazę kluczowych rozstrzygnięć. Na co i dlaczego chcemy niebawem wydać kilkadziesiąt miliardów złotych?
Wraz z upływem dekad rola lotnictwa i wojsk rakietowych na polach bitew zwiększa się. Nawet jeśli nie interesujemy się militariami lub współczesnymi konfliktami, to nieraz słyszeliśmy w wiadomościach informacje przekazywane w groźnym tonie, np. o rozstawieniu rosyjskich rakiet Iskander w tym lub innym miejscu. Faktycznie jest czego się bać, ponieważ mówimy o ważącym kilka ton pocisku, który z prędkością ponad 2000 m/s jest w stanie przenosić ładunek nuklearny.
Niemniej jest to tylko jedno z licznych zagrożeń obecnych na polu walki. Coraz częściej słyszymy o samolotach kolejnych generacji, dronach, amunicji krążącej. Bieżące konflikty rozgrywane na naszych oczach, od Górskiego Karabachu po Syrię i Libię, tylko potwierdzają, jak wielkich szkód można dokonać, atakując z powietrza. Co więcej, w obliczu wojny na Ukrainie widzimy, że te wszystkie zagrożenia nie są hipotetyczne, ale realnie mogą dotyczyć Polski.
Odpowiedzią na te zagrożenia są wielopoziomowe systemy obrony powietrznej. Polska, która obecnie jest w dużej mierze bezbronna wobec potencjału rosyjskiego lotnictwa czy wojsk rakietowych, również stara się o taki system. W tym celu realizowanych jest wiele programów z Wisłą i Narwią na czele. O tym drugim, mogącym mieć kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa Polski, mówi się ostatni wyjątkowo dużo. Czy już niedługo doczekamy się zakończenia sagi programu, która trwa już 8 lat?
Wisła i jej dopływy
Zacznijmy od ustalenia, jakie miejsce Narew znajduje w aktualnie budowanym systemie obrony powietrznej Polski. Można porównać go do budynku, który ma trzy piętra. Najwyższym jest system obrony średniego zasięgu, następnym krótkiego zasięgu i najniższym bardzo krótkiego zasięgu.
System obrony średniego zasięgu, czyli najwyższe piętro w systemie, to program Wisła. W jego ramach Polska pozyskuje ze Stanów Zjednoczonych słynne, bardzo nowoczesne systemy Patriot z pociskami PAC-3 MSE, łącznie w liczbie 8 baterii. Każda z nich ma zasięg około 100 km i jest przeznaczona do zwalczania takich celów, jak rakiety balistyczne i manewrujące, samoloty, które latają na bardzo dużych wysokościach. Biorąc to pod uwagę i patrząc na arsenał rosyjskich sił zbrojnych, można ocenić, że Wisła ma służyć do zwalczenia m.in. pocisków Iskander i Kalibr lub samolotów, np. Su-34. Jest więc to poziom bardzo ważny, ale skupiony na największych celach lecących najwyżej i skoncentrowany raczej na ochronie kluczowych jednostek i infrastruktury.
Poziom pośredni to właśnie Narew – system obrony krótkiego zasięgu. W założeniach jest o wiele szerzej zakrojony od Wisły. Obecnie jest mowa o 23 bateriach (w porównaniu do 8 w Wiśle), które mają zapewnić bezpieczeństwo bateriom Patriotów i całym terenom, a nie pojedynczej infrastruktury przed poruszającymi się niżej samolotami, dronami lub amunicją krążącą i czynić to za pomocą pocisków tańszych niż wspomniane PAC-3 MSE. Ponadto, jak wskazują wojskowi, będzie to system chroniący baterie Wisły. Pod Narwią zaś plasują się systemy bardzo krótkiego zasięgu (ok. 5 km), takie jak Poprad, Pilica i inne.
Łącznie te wszystkie poziomy mają się uzupełniać i wzajemnie wspomagać tak, aby jak najefektywniej chronić kluczowe obiekty i polskich żołnierzy przed zagrożeniem z powietrza. Każdy ma swoje unikatowe zadania i adekwatne zdolności, więc jeden poziom nie może zastąpić drugiego. Mówiąc obrazowo, do zestrzelenia śmigłowca niekoniecznie potrzeba wartego miliony dolarów i technicznie bardzo zaawansowanego pocisku PAC-3 MSE, wystarczą inne, tańsze rozwiązania. Kluczowe w całym systemie jest posiadanie różnych poziomów i zdolności jednocześnie w zintegrowanym i wielowarstwowym systemie.
W opisanej powyżej układance Narew zajmuje więc miejsce szczególne. Jest obszerniejsza niż Wisła, a technologicznie zdecydowanie bardziej wymagająca niż systemy obrony bardzo krótkiego zasięgu. Stworzenie kompleksowego systemu składającego się z kilku poziomów jest bardzo skomplikowane. W powszechnej świadomości taki system to przede wszystkim rakiety. Faktycznie ten element jest kluczowy, ale nie jedyny. Mówimy bowiem o systemie defensywnym, więc potrzebujemy jeszcze całej palety radarów i sensorów, które przekażą informacje o tym, co nam zagraża oraz gdzie i jak to zwalczyć. Do tak szerokiego spektrum potrzebny jest też system zarządzania i kontroli (ang. Command and Control, C2), który połączy wszystkie dane w spójny obraz w błyskawicznym tempie.
Z powyższego wyłania się obraz Narwi jako programu łączącego w sobie wiele projektów. Część z nich Polska chce wykonać własnymi siłami (przede wszystkim systemy radiolokacyjne), ale sam efektor (rakietę) musi pozyskać od zewnętrznego partnera, ponieważ nie potrafimy sami go stworzyć. Tu zaś otwierają się drzwi łączące świat militariów ze światem dyplomacji. Obecnie wydaje się, że tylko 2 oferty na efektor znajdują się na stole. Pierwsza z brytyjskim pociskiem CAMM, stworzonym przez europejski koncern zbrojeniowy MBDA, i druga na cały system NASAMS od amerykańsko-norweskiego duetu Raytheon&Kongsberg. Przyjrzyjmy się obu ofertom.
Meandry Narwi
CAMM-y są pociskami wywodzącymi się z brytyjskiej marynarki wojennej Royal Navy, która używa ich od 2012 r., ale które od tego czasu doczekały się również swojej implementacji w wojskach lądowych. Obecnie są używane też przez Chile i Nową Zelandię, a w kolejce po nie stoją Włochy, Kanada i Brazylia. Ich standardowy zasięg to ok. 25 km, choć powstałe stosunkowo niedawno CAMM-ER mają już zasięg ponad 40 km. Ich producent MBDA obiecuje Polsce przekazanie kluczowych technologii i szeroki udział naszego przemysłu w produkcji pocisków. W tej deklaracji nie bez znaczenia jest fakt, że od 2019 r. polskie zakłady Mesko wytwarzają pewne elementy pocisków CAMM. Nie jest to jedyna z wymienianych zalet oferty, ponieważ dochodzą do niej jeszcze co najmniej 2 argumenty.
Po pierwsze, MBDA podkreśla, że ich produkt można łatwo zintegrować z różnymi systemami C2. Niezależnie od tego, czy Polska zdecyduje się stworzyć własny system, czy też będzie polegać na używanym już w programie Wisła amerykańskim systemem IBCS, pociski CAMM mają być łatwo adaptowalne, czyli łatwe do przystosowania do narzędzi, którymi dysponuje polska armia. Potwierdzają to przykłady z Włoch i Wielkiej Brytanii, gdzie rodzime rozwiązania C2 będą obsługiwały lub już obsługują tamtejsze systemy obrony powietrznej.
Po drugie, bazując na doświadczeniach produkcji tych pocisków dla marynarek wojennych i ze względu na „morski” rodowód pocisków CAMM, koncern MBDA zapewnia, że będziemy ich mogli używać również na fregatach Miecznik. Warto przypomnieć, że program budowy trzech fregat dla Marynarki Wojennej RP, który ruszył w 2021 r., to kolejne gigantyczne wyzwanie dla rodzimego przemysłu zbrojeniowego, który wymaga wyposażenia w system obrony powietrznej.
Brytyjska oferta została też solidnie wsparta przez Londyn od strony dyplomatycznej. Przykładowo w grudniu 2017 r. podpisano Traktat o współpracy w zakresie obronności i bezpieczeństwa. Tego rodzaju dokument w chwili podpisania go z Polską łączył Wielką Brytanię jedynie z Francją. Potem, w 2019 r., rozpoczęto wspomnianą współpracę MBDA z Mesko. W międzyczasie koncern prowadził aktywną kampanię reklamową w różnych polskich mediach branżowych.
Druga oferta, która pozostała na placu boju w 2022 r., to amerykański zestaw NASAMS. Zaprezentowano ją niedawno, bo w 2021 r. na targach MSPO w Kielcach. Obecnie tego systemu używa aż 14 państw, w tym Norwegia, Holandia, Hiszpania, Litwa i Stany Zjednoczone, a efektorami w tym systemie są pociski AMRAAM, AMRAAM-ER (o wydłużonym zasięgu, ok. 45 km).
Warto odnotować, że tych samych rakiet używa F-16 (również w Polsce) i F-35 (niebawem w Polsce). NASAMS to cały system, a w bazowej konfiguracji w skład baterii wchodzą nie tylko amerykańskie efektory, ale też stacje radiolokacyjne i inne elementy. Decydując się na niego, Polska kupowałaby więc gotowy „produkt z półki”. Co prawda, możliwa byłaby integracja systemu, np. z dowolnymi radarami produkcji krajowej, ale wymagałoby to dodatkowych negocjacji.
Sama oferta jest zaś dwuczęściowa i obejmuje fazy – krótko i długoterminową. Pierwsza zakłada, że w ciągu zaledwie 26 miesięcy od podpisania umowy z MON producenci mogą rozpocząć dostawy pierwszych zestawów NASAMS. Dopiero druga część oferty, długoterminowa, zakłada partnerstwo z PGZ w rozwoju systemu Narew do docelowej konfiguracji, tj. z użyciem polskich komponentów. Współpraca z polskim przemysłem zakładałaby według oferty znaczny udział naszych firm oraz pewien zakres transferu technologii. O ten jednak będzie najtrudniej w przypadku pocisków, bo to wymagałoby zgody administracji USA.
Podsumowując, oferta amerykańsko-norweska oznaczałaby dostawy prawdopodobnie ze zdecydowanie mniejszym udziałem polskiego przemysłu. Zaletą tego wyboru byłaby szybkość dostarczenia gotowego i cenionego systemu, którego tak bardzo potrzebują nasze siły zbrojne. Ponadto dwufazowe podejście z krótko i długoterminową współpracą jest już nam dobrze znane z programu Wisła.
Czy któraś oferta ma obecnie większe szanse? Wydaje się, że jest to propozycja MBDA. To właśnie brytyjska strona została wskazana przez Inspektorat Uzbrojenia w pierwszej kolejności do rozmów nad dostarczeniem pocisków CAMM do Narwi. Fakt ten został ogłoszony podczas specjalnego spotkania sekretarza obrony Wielkiej Brytanii z Mariuszem Błaszczakiem w listopadzie 2021 r.
Na korzyść Brytyjczyków przemawiają też sygnały płynące z PGZ, która chwali się kontynuowaniem współpracy z MBDA w ramach realizowanych wspólnie projektów na rzecz modernizacji Sił Zbrojnych RP. Niemniej pociski nie zostały jeszcze wybrane i ostatnie słowo będzie należało do samych Sił Zbrojnych RP. To one, znając szczegóły propozycji, zdecydują, czy pociski CAMM spełniają stawiane wymagania.
Kaskada decyzji
Kiedy możemy spodziewać się rozstrzygnięć? Niebawem. Na wrześniowych targach MSPO w Kielcach specjalne konsorcjum Polskiej Grupy Zbrojeniowej, odpowiedzialne za program Narew, podpisało z Inspektoratem Uzbrojenia umowę ramową. Jest to swojego rodzaju harmonogram, który określa warunki udzielenia i realizacji kontraktów na dostawę poszczególnych systemów dla Narwi. Każda taka umowa wykonawcza będzie obejmowała opracowanie i dostawę komponentów dla 23 przeciwlotniczych zestawów tego systemu.
Zgodnie z przyjętymi założeniami kontraktowanie wszystkich elementów Narwi, a więc m.in. wspomniane radary, C2, efektory, ma zakończyć się w 2023 r., a pierwsze strzelanie bojowe zaplanowano na 2026 r. Z tego powodu obecny i przyszły rok będą kluczowe. Wszystko, co będzie się działo po 2023 r., będzie kwestią realizacji podpisanych już kontraktów. Dopiero po ich zatwierdzeniu i wyborze konkretnych komponentów będziemy w stanie podjąć się oszacowania wartości programu. Póki co różne źródła szacują wysokość kosztów na wartość między 50 a 70 miliardami złotych, nie wliczając w to późniejszego utrzymania systemu. O tym, ile będzie kosztowało bezpieczeństwo polskiego nieba, dowiemy się już niedługo. Na razie przed polskimi decydentami stoi kaskada strategicznych decyzji. Czasu na zwłokę nie ma, szczególnie w momencie, gdy polski sąsiad mierzy się z Rosyjską inwazją.
Maciej Sobieraj
Klub Jagielloński