“Wojna, wojna – i po wojnie”, chciałoby się rzec. Postawiłbym, wcale niemało, że to nadzwyczaj charakterystyczne pragnienie. Charakterystyczne z perspektywy tak zwanej współczesności.

        W rejonie nadwiślańskim Europy i na wschód od niego w każdym razie, i w każdym razie ostatnio. Przejdźmy jednak kawałek i tą ścieżką, faktem niezaprzeczalnym pozostaje albowiem, iż ponadprzeciętnie często chcielibyśmy, właśnie ostatnio, wypowiadać zdania, jakich prawdopodobnie długo jeszcze nie usłyszymy od kogokolwiek. Jakich od nikogo usłyszeć się po prostu nie da. Wojna, wojna – i po wojnie, to wszakże tylko jeden z wielu możliwych przykładów zdań tego rodzaju.

        Tymczasem ministerstwo obrony Federacji Rosyjskiej… (ministerstwo obrony? Świat z Orwella kpi czy Orwella potwierdza? Raczej to drugie) – więc Rosja, językiem “ministerstwa obrony”, nie mówi tego, co chcielibyśmy usłyszeć, za to oświadcza swoje, na swoim guru przekaz opierając, że mianowicie dopadać zamierza i zabijać wrogów Rosji, choćby tacy pochowali się nie wiedzieć gdzie. A choćby i w wychodkach.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

MONOŁASKAWCY

        Konkretnie, grozi Ukrainie i światu rozszerzeniem zakresu ataków i napaścią nieustającą. Tym razem na listę celów trafiły “obiekty wojskowo-przemysłowe”. Jak napisano: “Wzywamy obywateli Ukrainy pracujących w tych przedsiębiorstwach, a także mieszkańców okolicznych budynków mieszkalnych do opuszczenia potencjalnie niebezpiecznych obszarów”. Rosyjscy łaskawcy z “ministerstwa obrony”, nie ma to, tamto.

        Mariupol, miasto na wybrzeżu Morza Azowskiego, Rosjanie otoczyli przed paroma tygodniami, więżąc wewnątrz ponad 350 tysięcy cywilów. Rosyjskie bomby i rakiety zniszczyły osiemdziesiąt procent zabudowy miasta. Mieszkańcy nie mają wody, gazu, prądu. W pierwszej połowie marca, nocą, temperatura spadała do minus pięciu stopni Celsjusza. Ludzie żyją – trwają, usiłując przeżyć – w piwnicach zrujnowanych budynków i obiektów użyteczności publicznej. Ukrywali się również w miejscowym teatrze, dopóki Rosjanie najwyraźniej nie uznali budynku za “obiekt wojskowo-przemysłowy” i nie zbombardowali.

        Jak informuje rozgłośnia BBC, ofiarą nalotu mogło paść nawet tysiąc osób. A ponieważ wejście do podziemi teatru, gdzie naprędce urządzono coś w rodzaju schronu, zostało przysypane gruzami, zaś ostrzał Mariupola nadal trwa, nie wiadomo czy i kto ocalał. Tak czy owak: ocalonych czy ciała zabitych uda się wydobyć i pogrzebać nie wcześniej niż po ustaniu działań wojennych.

ZABIĆ WSZYSTKICH

        Powiem tak w komentarzu: gdyby 24. lutego nie skonfrontowano naszego nieszczęsnego globu z agresją Rosji, ów zastygłby teraz, dowiedziawszy się, że na ziemi, przed i za budynkiem teatru, umieszczono doskonale widoczne z powietrza napisy “dzieci” (w języku rosyjskim). Miały pełnić rolę znaków informacyjnych, miały ostrzegać rosyjskich pilotów. Nie ostrzegły. Wniosek: albo “Pokój bez nazizmu” wart jest każdej ceny, krwi kobiet i dzieci nie wyłączając, albo rosyjscy piloci nie rozumieją, co mówi się do nich po rosyjsku. Chyba, że przed wylotem otrzymali ten jeden rozkaz: kill everyone. ????? ????. Zabijcie ich wszystkich.

        I dość dzisiaj o wojnie, w jej najkoszmarniejszym wymiarze. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że będą okazje, że będzie takich okazji wiele, by temat “pociągnąć”. Zostawiamy więc na jakiś czas tak zwaną politykę i przejdźmy przez furtkę, prowadzącą nas do ogrodu warzywnego. I do artystów.

        I co czynimy przeszedłszy, ktoś pyta? Bierzemy buraka, obieramy i strugamy. Pietruszkę bierzemy – tę jednakowoż strugając bez rozbierania. Czy tam bez obierania. Słucham? Pietruszka nie? Dobrze, to weźmy marchewkę. Ziemniaka, czy tam kartofla, też wziąć możemy. Nie chodzi albowiem o materiał, chodzi o umiejętność. Stąd nie zniechęcajmy się niepowodzeniami. Każde skuteczne działanie wymaga profesjonalizmu i kompetencji, te zaś biorą się z doświadczenia, a nie znikąd – właśnie dlatego na początku najczęściej towarzyszyć nam będzie porażka.

WIDZ WSPÓŁCZESNY

        Oczywiście zwycięstwo daje się wyrwać nawet z takiej paszczy co porażka, ale do tego niezbędna jest konsekwencja – ćwiczmy zatem, boć tak czy owak, artystyczne struganie ma przed sobą przyszłość. Niewątpliwie. Z buraka wyjdzie filmowiec, z pietruszki wystrugamy filmowczynię (to jedyny w tym felietonie ukłon w stronę tak zwanych feminotypów. Czy tam feminotywów. Feminatywów). Więc.

Należycie wystrugany burak ujawni więc filmowca, a właściwie potraktowana pietruszka filmowczynię. Co wyjdzie z marchewki? Nie co, tylko kto, to po pierwsze. Po drugie: jak to kto? Łepkowska Ilona wyjdzie. A niby kto wyjść mógłby ze strugania marchewki?

        – A z kartofla? Czy tam z ziemniaka?

        – Widz współczesny.

        – Współczesnych widzów nazywasz kartoflami?

        – O co ty mnie pytasz? Współcześni widzowie oglądają powtórkę ulubionego programu sprzed lat, a skonfrontowani z komunikatem na ekranie: “Zgłoś chęć udziału w programie: wyślij sms pod numer (tu numer) o treści (tu treść)”, chwytają za smartfony, by te sms-y wysłać. I dziwują się wielce wielkim doprawdy zadziwieniem ogarnięci, że nikt do programu ich nie zaprasza. Tacy są współcześni widzowie.

        – Generalizujesz.

        – Każdy opis ogólny jest generalizacją z natury, ale ja nie opisuję przecież każdego czy wszystkich. Po prostu opiniuję większą część całości. Żeby nie powiedzieć, że całości większą połowę.

ZASADA WZAJEMNOŚCI

        No dobrze. Aleć nie po widzach, współczesnych czy nie, przejechać się chciałem dzisiaj, tylko kto widzów wspomnianych upycha po kieszeniach, traktując gorzej niż zasmarkane chusteczki, dać po nosie. W ramach zasady wzajemności, boć nieustanne ucieranie nosa widzom w połączeniu z gwałtem na ich inteligencji powinno być karane, najlepiej na pniu, a nie akceptowane w przestrzeni wspólnej. No tak? Czy jakoś inaczej?

Tak, zatem wskazując na Holland Agnieszkę, artystkę drobną acz wysoką do samego sufitu, artysta Paweł Pawlikowski, sam prawdopodobnie ponad sufit już wyższy, autor wielowymiarowego gniota “Ida” (jakże inaczej: Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego), rzekł kiedyś: “Agnieszka ucieka w film”. Chce to ucieka, można odrzec, chcącemu nie dzieje się krzywda, ale czemu, chcę czy nie, muszę płacić za proces terapii indywidualnych deficytów psychicznych artystów uciekających sobie w artyzm? Czemu nikt o zgodę mnie nie pyta, sięgając w tym celu do mego portfela? Tak zachowują się złodzieje, a w moim świecie nawet dziś złodziei tępi się jeszcze, a nie futruje pieniędzmi wspólnoty. Tym bardziej bulwersuje, że “ucieczka Holland w film” to przykład dotyczący samej Holland. Reszta gdzie? Gdzie Smarzowski Wojciech, dajmy na to? Gdzie Łepkowska Ilona, nazywana “Szekspirem współczesnej telewizji”?

Tak na marginesie: proszę sobie wyobrazić, że pani Łepkowska przekonana jest, iż swymi scenariuszami ubogaca przestrzeń wspólną, ponieważ “wprowadza do obiegu” wątki homoseksualne.

NAGINANIE W CELU

        Więcej. Łepkowska “ma gadane”, zatem potrafi rzecz wyjaśnić należycie, używając niewielu słów: “Łamanie tabu uczy tolerancji. Takie właśnie mam ambicje, by oswoić widzów z tą tematyką” – mówi. W tym kontekście pozwolę sobie zatem wysnuć wniosek na poziomie banału: pop-kultura już dawno wycofała się z opisywania rzeczywistości, natomiast współczesna pop-kultura rzeczywistość nie tyle opisuje co raczej kreuje, w najmniejszym stopniu nie przejmując się dobrym smakiem, przyzwoitością czy choćby konwenansami.

        Ba. Co tam pani Łepkowska, gdy Smarzowski Wojciech o pracy reżysera mówi wprost, że jest naginaniem rzeczywistości w konkretnym celu (to dopiero ucieczka co się zowie). Proszę posłuchać: “Film to medium masowe i mam szansę przez film dotrzeć do głów ludzi, którzy myślą inaczej niż ja. Teatr czy książki oczywiście funkcjonują, ale uważam, że Polacy nie czytają książek, albo nie te, które powinni. Natomiast kultura obrazkowa, film, daje taką możliwość”.

Dalej Smarzowski wyznaje, jak sądzę szczerze, że w swoich filmach zawsze, tak mówi i bardzo za to przytoczenie przepraszam: mówi mianowicie, że w swoich filmach zawsze zaczyna od pierdzenia, czuli bardzo przaśnie. Dlaczego tak? A to w tym celu, żeby: “Każdy mógł się w tym odnaleźć”. Zaiste wielgachna inteligencja przemawia przez pana reżysera. Monstrualna wręcz. Odsłaniając przy okazji lekceważący stosunek do fanów. Czy tam do widzów.

MOCZARY OPĘTANIA

        Swego czasu Smarzowski eksplodował mamucią inteligencją również w ramach “Akademii Sztuk Przepięknych” na jednej z ostatnich owsiakowych imprez z serii “Pol’and’Rock Festival”. Tam, na pytanie czy jest patriotą, odparł: “Tak często wstydzę się za swój kraj, że na pewno jestem”.

        Oto człowiek odnoszący realny wpływ na pop-kulturę w Polsce, człowiek tę kulturę wręcz kształtujący. Wstyd za kraj wyrazem patriotyzmu? Jeśli Smarzowski naprawdę ma w głowie kisiel, to kto podpowiada mu podobne herezje? A jeśli kisielu Smarzowski w głowie nie ma, to co ma? Otchłań? I zbyt często w oczy owej otchłani spogląda, więc ta pochłania go z kośćmi?

        Nota bene, pewnego razu (to w “Kropce nad i”) w moczary swych opętań Smarzowski wstąpił intensywniej: “Wszystko sprowadza się do stodoły w Jedwabnem a przecież tych stodół było więcej. Byliśmy katami” (Olejnik potakiwała: “Były pogromy, braliśmy w nich udział i trzeba o tym pamiętać”).

        Nie podejrzewałem Smarzowskiego o zacięcie do katowskiego topora, mimo występów tegoż słynnego narzędzia w jego “Wołyniu”. Udziału Olejnik w pogromach Żydów również nie dopuszczałem, choć w tym wypadku przyznaję, mogłem się mylić – skoro sama to przyznała? W przyszłości działo się będzie sporo. Tak sądzę.

        Sądzę tak, wsłuchując się w słowa władcy filmowych dusz nadwiślańskich, gdy peroruje: “Szkoda mi czasu na błahe historie. Próbuję dotykać czegoś, co jest przez film nieodkryte”.

PRASA DO ZŁOMU

        Tak, to też Smarzowski. Ów zapowiedział niedawno serial o Słowianach. “Akcja dzieje się dookoła chrztu Polski” – wyjaśnił. Będzie się zatem działo, powtórzę, zwłaszcza iż scenariusz powstaje we współpracy Smarzowskiego Wojciecha z Wojciechem Rzehakiem. Podobnie jak w przypadku “Kleru”.

        Niestety, zwykła strugaczka do jarzyn nie podoła wyrzeźbieniu scenarzysty Rzehaka. Tu kompetencje i doświadczenia artystów warzywnych zdadzą się na nic. Tu niezbędna byłaby wyciskarka do soku z żuka. Wolnoobrotowa. A już żeby poradzić sobie naraz z obydwoma Rzehakami (zdolny producent filmowy Jacek oraz scenarzysta Wojciech to bracia stryjeczni), należałoby użyć prasy. Mowa o tej przystosowanej do zgniatania złomu. Dlatego właśnie Rzehakami nie będziemy się dziś zajmować, poprzestając na konkluzji, iż na zgniatanie zasługują obaj.

Podsumowując towarzystwo hurtem: to nie artyści, to szamani, to wiedźmy, zaklinający i zaklinające odbiorców do postaci bezrozumnych zwierząt, zbudowanych z białka i chuci. Z krwi zwierzęcej zbudowanych oraz ze zwierzęcych emocji. Co za problem, sprokurować sobie sposób na godne życie (to kpina) z zabawy zwierzęcymi w charakterze emocjami? Profesury czy doktoratu z socjotechniki do tego nie trzeba, wystarczy licencjat z nienawiści do Polski oraz zwyczajne u ludzi zbliżonej proweniencji, pokłady polonofobii. Czy tam matura z drwala. Niespecjalnie nawet kolorowego.

***

        Dlaczego łapania myszy nie kazaliśmy uczyć się artystom? Czy tam łapania pcheł? Ponieważ nie przewidzieliśmy, że artyzm może zdegenerować się do poziomu rynsztoka, zaś sami artyści, dzięki deficytom nam nieznanym, nauczą się i zechcą żyć z łapania oślic i osłów. Za portfele. Czy tam za cojones. Nikt nie mógł tego przewidzieć, choć wielu powinno. Teraz oślice i osły mają za swoje. Złapani za cojones, można powiedzieć.

        Podsumowując: nigdy nie pytaj, komu artyści ucierają nosa. Ucierają go tobie. Wam. Nam nosy ucierają. Bawią się za nasze pieniądze, gdyż pozwalamy im owijać – w brudne ścierki egzegez omawiających sztukę – podłość wszelaką i rozmaite skrzywienia osobiste. Z samą sztuką tyle mające wspólnego, co wspólnego z gościnnością miałaby brudna szmata podłogowa, robiąca za obrus na stole z obiadem.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl